Dryjańska: Obejrzałam przesłuchanie Obajtka, żebyście Wy nie musieli. Co to był za cyrk...
Trudno powiedzieć, co było najgorsze podczas przesłuchania Daniela Obajtka. Jego opowieści dziwnej treści, którymi próbował zalać komisję, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył zadać mu pytania? Festiwal samochwalstwa? Teatralne gesty, którymi odpowiadał na niewygodne pytania członków komisji? Nerwowy chichot? Krzyki Obajtka przez nerwowo uśmiechnięte usta? Pytania polityków PiS o zupę lub papier toaletowy? Czy wycieczki personalne pod adresem członków komisji, w tym zarzucanie im w ledwo zawoalowany sposób, że są głupi, nic nie wiedzą i wszystko trzeba im tłumaczyć?
Były prezes Orlenu wił się jak uchachany piskorz. Z wydętymi pogardliwie ustami wypierał się jakiejkolwiek odpowiedzialności za obozy pracy dla cudzoziemskich pracowników przy inwestycji Orlenu Olefiny III. "Ja nie sprowadziłem żadnego migranta!" – wykrzykiwał. I kąsał, pluł, kopał po kostkach – oczywiście metaforycznie. A potem robił z siebie ofiarę – cynicznie uśmiechniętą, ale nadal ofiarę – gdy był przywoływany do porządku.
Tego nie da się oglądać. Tego tumultu, z jakim chamstwo tratuje prawo, dobry obyczaj, procedury, czyli państwo jako takie. Obajtek oznajmił, że pojawił się przed komisją (przypomnijmy: po trzecim wezwaniu) z szacunku dla instytucji, ale w jego zachowaniu szacunku nie było nawet krztyny. Było za to pajacowanie podlane jakimś dziwnym nakręceniem, które równie zastanawiająco skończyło się, jak nożem uciął, gdy pytania zaczął zadawać przedstawiciel PiS.
Po występie Obajtka, który był gotów mówić na każdy temat, byle tylko nie o konkretach, nadal nie wiemy, czy i co wiedział o urągających godności ludzkiej warunkach związanych z inwestycją Orlenu. Zapamiętamy jednak jego drwiący śmiech i umywanie rąk od krzywdy ludzi (w tym polskich pracowników, którzy nie mogli być konkurencyjni z de facto niewolnikami), bo on oczywiście nic nie widział i nic nie słyszał, a odpowiedzialność za wyzysk ponosi wyłącznie zagraniczny wykonawca.
PiS porwał komisje śledcze i używa ich do demoralizacji społeczeństwa
Celem istnienia komisji śledczych miało być publiczne rozliczenie PiS z równie publicznego przewalania kasy, beztrybizmu i łapówek przykrywanych biało-czerwoną flagą. Jednak czasy komisji Rywina już dawno minęły. Świadkowie otwarcie lekceważą komisje (liczba mnoga), obrady zmieniają w farsę, a warcholić pomagają im posłowie prawicy.
Być może nie da się nic na to poradzić. Być może jedynym rozwiązaniem byłoby postawienie naprzeciwko Obajtka osoby, która potrafi wygenerować z siebie to samo co on, tylko bardziej. Taki freak fight w garniturach. Pojawia się jednak pytanie: po co?
Dobrze znana definicja szaleństwa opisuje je jako powtarzanie tej samej czynności z nadzieją, że przyniesie inny rezultat. Dziesiątki godzin przesłuchań komisji śledczych pokazują, że ta formuła ponad dwie dekady po aferze Rywina już się wypaliła. Komisje zamiast narzędziem rozliczania PiS, stają się areną jego bezkarności. Zamiast zaspokajać potrzebę sprawiedliwości, zmieniają się w spektakl, który demoralizuje opinię publiczną.
Dość. Skończcie z tymi komisjami. Jeśli rozliczenia mają wyglądać tak jak na komisjach śledczych, to lepiej już nie rozliczać. Obajtkiem i jego kolegami powinna na serio się zająć prokuratura, a powodów jest znacznie więcej niż afera wizowa. Nie ma to tamto – nie przychodzisz na wezwanie, jesteś natychmiast doprowadzany. Robisz sobie żarty z państwa – śledczy uruchamiają Kodeks karny. Wtedy rumakowanie PiS się skończy.