Historie tych kobiet to czysta makabra. Skąd biorą się matki z koszmaru?
Historia Blanche Monnier znana jest we Francji jako sprawa "la Séquestrée de Poitiers" ("Uwięzionej z Poitiers"). Ujrzała światło dziennie dzięki anonimowemu listowi, który 23 maja 1901 roku otrzymał paryski prokurator generalny.
"Pragnę poinformować Państwa o niebywałym zajściu. Mowa tu o starej pannie, która jest więziona w domu pani Monnier. Na wpół zagłodzona, żyje od 25 lat we własnych odchodach" – można było w nim przeczytać. Do tej pory nie wiadomo, kto jest jego nadawcą, jednak o jego napisanie podejrzewa się głównie służącego rodziny Monnierów.
Prokuratorowi i policji trudno było uwierzyć w treść listu. Nazwisko Monnier było im bowiem doskonale znane, gdyż należało do arystokratycznej rodziny z tradycjami. Na szczęście stróże prawa musieli spełnić swój obowiązek i udali się do posiadłości, w której nestorka rodu Louise Monnier mieszkała wraz ze swoim synem Marcelem.
Początkowo funkcjonariusze nie zauważyli nic niepokojącego. W końcu jednak poczuli obezwładniający fetor, który dochodził zza zamkniętych na klucz drzwi. Za nimi dokonali przerażającego odkrycia.
"Nieszczęsna kobieta leżała zupełnie naga na zgniłym sienniku. Wokół niej utworzyła się skorupa z jej ekskrementów, fragmentów mięsa, warzyw, ryb i zgniłego chleba… Widzieliśmy też muszle ostryg i robaki biegające po łóżku mademoiselle Monnier. Powietrzem nie dało się oddychać, a zapach wydzielany przez pokój był tak silny, że nie mogliśmy zostać dłużej, aby kontynuować nasze śledztwo" - cytuje zeznania jednego z policjantów portal ciekawostkihistoryczne.pl.
Rzeczoną kobietą okazała się córka Madame Monnier, Blanche. Za co jej matka zgotowała jej taki los?
Blanche Monnier była zakładniczką swojej matki przez ćwierć wieku
Blanche Monnier urodziła się 1 marca 1849 roku. Wyrosła na piękną młodą damę o łagodnym usposobieniu – te cechy sprawiły, że wokół niej kręciło się mnóstwo kawalerów.
Jej matka liczyła na jak najkorzystniejszy ożenek, niestety pechowo dla niej jej 25-letnia córka zakochała się w nieodnoszącym sukcesów prawniku, który na domiar złego nie pochodził z żadnej wpływowej rodziny. Wbrew zakazom matki młoda kobieta zaręczyła się z ukochanym. Wkrótce później przepadła.
1 marca 1875 roku Louise Monnier zgłosiła na policji zniknięcie córki, jednak tak naprawdę dobrze wiedziała, gdzie znajduje się dziewczyna. Lokalna socjeta początkowo myślała, że Blanche uciekła z narzeczonym, ale szybko okazało się, że mężczyzna wcale nie opuścił Paryża.
Poszukiwania nie odniosły skutku, gdyż nikomu nie przyszło do głowy, że kobieta może być przetrzymywana we własnym domu przez matkę. Louise obiecała, że wypuści ją, gdy Blanche wyrzeknie się miłości do prawnika, jednak jej córka nigdy tego nie zrobiła. Trudno powiedzieć zresztą, czy Louise mówiła prawdę, gdyż dziewięć lat po jego śmierci wciąż więziła swoją latorośl.
Przez 25 lat Blanche była przykuta do łóżka. Okna jej pokoju zostały zabite deskami, więc nie docierało do niej żadne światło słoneczne. Karmiono ją resztkami i obierkami oraz nie pozwalano korzystać z toalety, więc kobieta jadła i załatwiała wszystkie swoje potrzeby fizjologiczne w tym samym miejscu.
Blanche Monnier została wypuszczona, gdy miała 52 lata. Ważyła wówczas zaledwie 25 kg, a jej organizm był skrajnie wyniszczony. Pielęgniarki relacjonowały, że kobieta była dla nich niezwykle miła i cieszyła się, że po tylu latach odzyskała wolność.
Niestety uwięzienie pozostawiło stałe ślady na jej psychice. Przez przebywanie w ciemności nabawiła się światłowstrętu, a także poważniejszych przypadłości, jak koprofilia, schizofrenia i ekshibicjonizm. Swoich dni doczekała w zakładzie psychiatrycznym, gdzie zmarła w 1913 roku w wieku 64 lat.
A co stało się z jej oprawcami? Louise niestety uciekła sprawiedliwości, gdyż zmarła na atak serca. Podejrzewa się jednak, że sama się otruła, aby uniknąć pójścia za kratki. Brat Blanche obwiniał za wszystko matkę i został skazany jedynie na 15 miesięcy pozbawienia wolności. Nawet tej kary jednak nie odbył, gdyż złożył apelację. Pomimo publicznych protestów został uniewinniony.
Matka Gypsy Rose Blanchard wmawiała jej, że nie potrafi chodzić
Świat dowiedział się o Gypsy Rose Blanchard w 2017 roku za sprawą dokumentu "Kochana mamusia nie żyje" (dwa lata później premierę miał oparty na tej samej historii serial fabularny "The Act" z Joey King i Patricią Arquette w rolach głównych).
Z filmu dowiadujemy się, że w 2015 roku policjanci ze Springfield w stanie Missouri w jednym z domów na obrzeżach miasta odkryli zwłoki 48-letniej Clauddine "Dee Dee" Blanchard. W domu nie było jej niepełnosprawnej umysłowo i fizycznie córki Gypsy Rose, a wszystkie tropy wskazywały na to, że 24-latka ma coś wspólnego ze śmiercią matki.
Niebawem wyszło na jaw, że Dee Dee została zabita przez poznanego przez Gypsy Rose przez Internet Nicholasa Godejohna. Choć początkowo opinia publiczna była zszokowana brutalnym aktem dokonanym przez młodych, szybko okazało się, że sprawa jest nieco bardziej skomplikowana.
Gypsy Rose bowiem… wcale nie chorowała tak ciężko, jak zapewniała jej matka. Dee Dee utrzymywała, że jej córka ma białaczkę, astmę, zaburzenia wzroku i słuchu oraz szereg innych przewlekłych chorób. Twierdziła również, że Gypsy Rose cierpi na dystrofię mięśni, ze względu na którą nie może chodzić i musi poruszać się na wózku inwalidzkim.
Matka karmiła Gypsy Rose przez rurkę, na spacery zabierała butlę z tlenem i nigdy nie opuszczała córki na krok. Chociaż otoczenie oraz lekarze wyrażali wątpliwości co do stanu dziewczyny (w szczególności dystrofii) Dee Dee przez lata udawało się utrzymać oszustwo, m.in. przez częste zmiany zamieszkania i trzymanie córki z dala od rodziny.
– Oczywiście wiedziałam, że mogę chodzić i nie potrzebuję rurki do karmienia, ale wszystko inne było dla mnie naprawdę bardzo mylące – relacjonowała w rozmowie z magazynem "People" sama Gypsy Rose.
Wspominała między innymi diagnozę padaczki. – Za każdym razem, gdy ją kwestionowałam, moja mama odpowiadała, że "poprzedniej nocy miałam atak, ale go nie pamiętam". Zawsze znajdowała jakąś wymówkę – tłumaczyła.
Ponadto Dee Dee Blanchard zmuszała córkę do golenia głowy, twierdząc, że włosy i tak wypadłyby jej przez schorzenia, na które cierpi (najprawdopodobniej chodziło jej o to, żeby córka wyglądała na jak najbardziej chorą). Jak podawało jakiś czas temu ABC News, przez lata Amerykanka zaprowadziła córkę do co najmniej 150 lat lekarzy.
Sfabrykowała również akt urodzenia, by Gypsy Rose uchodziła za młodszą niż była w rzeczywistości. Zmuszała ją także do przechodzenia niepotrzebnych operacji, z których konsekwencjami kobieta mierzy się do dziś. Często otrzymywała pomoc finansową od otoczenia wzruszonego historią samotnej matki i jej ciężko chorej córki.
Wspomniany wcześniej Nicholas Godejohn pod koniec 2018 roku został skazany za morderstwo pierwszego stopnia i otrzymał wyrok dożywocia bez możliwości zwolnienia warunkowego.
Gypsy Rose Blanchard oskarżono o morderstwo drugiego stopnia i skazano na karę dziesięciu lat więzienia z możliwością wcześniejszego zwolnienia warunkowego. Kobieta wyszła na wolność pod koniec ubiegłego roku. Rozstała się z mężem, obecnie spodziewa się dziecka z nowym partnerem.
Dlaczego niektóre matki potrafią być tak okrutne dla swoich dzieci?
Za okrucieństwem matek, które w biologiczny sposób są przecież zaprogramowane, by chronić swoje dziecko, najczęściej stoją jakieś zaburzenia natury psychicznej, co raczej dla nikogo nie jest zaskoczeniem. Ale o jakich zaburzeniach można mówić w przypadku Louise i Dee Dee?
Ciężko wydawać sądy na temat kobiety, która żyła ponad 120 lat temu, jednak z dużą dawką ostrożności można założyć, że Louise Monnier w patologiczny sposób była przywiązana do obowiązujących ówcześnie norm społecznych.
Tak wysoka chęć zdobycia korzyści materialnych i społecznych na małżeństwie córki może wskazywać na narcystyczne zaburzenie osobowości, charakteryzujące się m.in. potrzebą bycia podziwianym oraz w skrajnych przypadkach głębokimi deficytami empatii. Co do tego ostatniego raczej możemy mieć pewność, gdyż trudno sobie wyobrazić, by ktoś bez braku w tym obszarze był w stanie więzić swoją córkę przez 25 lat.
Przypadek Dee Dee Blanchard jest współczesny, dlatego jest nam lepiej znany. Rodzina kobiety (w tym jej ojciec oraz macocha) relacjonowali, że już jako dziecko wykazywała się zauważalnymi skłonnościami do manipulacji i wykorzystywania ludzi. Dee Dee w znacznej mierze kłamała na temat zdrowia swojej córki, by uzyskać korzyści materialne, jak pieniądze czy różne sponsorowane dobra, a także by grzać się w świetle fleszy.
Wielu specjalistów w rozmowach z mediami czy twórcami wspomnianego dokumentu "Kochana mamusia nie żyje" stwierdziło, że Blanchard z dużym prawdopodobieństwem mogła doświadczać zastępczego zespołu Münchhausena, czyli zaburzenia polegającego na intencjonalnym wywoływaniu choroby u bliskiej osoby, by utrzymać ją w pozycji zależnej od siebie.
Głównym celem osób (statystycznie najczęściej są to matki) dotkniętych tą przypadłością jest uzyskanie emocjonalnych korzyści w postaci współczucia czy zwrócenia na siebie uwagi. Aspekt materialny raczej nie stanowi ich motywacji.
Ponieważ Dee Dee Blanchard czerpała spore korzyści finansowe z utrzymywania ludzi w przekonaniu, że Gypsy Rose jest ciężko chora, można się zastanowić, czy rzeczywiście dotyczył jej zastępczy zespół Münchhausena. Być może cierpiała na zaburzenia osobowości (narcystyczne lub antyspołeczne), w których obserwuje się patologiczne wzorce wykorzystywania innych ludzi dla własnych korzyści.
Czytaj także: https://natemat.pl/563027,tiktok-niszczy-relacje-damsko-meskie