Rozmawiałam z pracownikami ZOO i wniosek jest smutny: klatek potrzebują ludzie. Oto dlaczego

Anna Dryjańska
17 sierpnia 2024, 11:03 • 1 minuta czytania
Blisko ćwierć miliona razy wyświetlony został filmik z poznańskiego ZOO, na którym widać, jak dwaj mężczyźni rzucają kamieniami w odpoczywającego bizona. "Kupiliśmy bilet, a zwierzęta nic nie robią" – mieli tłumaczyć się pracownikom ogrodu. Zapytałam w Poznaniu o finał sprawy sprzed miesięcy, a specjalistów z Warszawy o to, jak ludzie zachowują się w ZOO. Wniosek jest smutny: przedstawiciele homo sapiens nie szanują innych gatunków. Oto lista naszych dzikich zachowań.
Surykatka w ZOO Safari Borysew koło Łodzi, 31.07.2015. Zdjęcie poglądowe. fot. Adam STASKIEWICZ/East News

Drażnienie zwierząt

Incydent z Poznania nie jest wyjątkowy. Ludzie oczekują akcji, emocji, sztuczek. Jak przyznaje Joanna Piotrowska, koordynatorka wolontariatu w warszawskim ZOO, celowe drażnienie zwierząt jest powszechne. Chodzi o rzucanie przedmiotami lub pukanie w szybę. I tak co weekend, tysiące razy.


– Część ludzi uważa, że jak zwierzę leży, to jest nieciekawe. Wyobrażają sobie, że ma być na ich zawołanie. Gdy jest spokojne, wypoczywa lub śpi, próbują je rozdrażnić. Rzucają w nie różnymi przedmiotami, by zaczęło się ruszać. Tam, gdzie nie są w stanie rzucić, bo zwierzę jest za szybą, uderzają w szkło – mówi pracownica Miejskiego Ogrodu Zoologicznego im. Antoniny i Jana Żabińskich w Warszawie.

– Może się wydawać, że pukanie w szybę to nic takiego, ale po upalnym weekendzie, gdy przez ZOO przewija się kilka tysięcy odwiedzających, a w szybę puka co któryś z nich, zwierzęta są bardzo przebodźcowane. Jako pracownicy ogrodu niestety widzimy, że to bardzo odbija się na ich psychice. Pukanie w szybę nie jest niewinne. Niestety wielu ludzi nie chce tego zrozumieć – ubolewa Piotrowska.

Gdy wybieram się do stołecznego ZOO, rzucania przedmiotami w zwierzęta na szczęście nie widzę. Słyszę za to głośną frustrację zwiedzających wywołaną "nudnym" odpoczynkiem lwów. – Leżą i nic nie robią. One chyba martwe są! – mówi mężczyzna do dziecka, które trzyma na rękach. To tylko jeden barwniejszych z komentarzy.

– Zdarza się, że rozczarowani zwiedzający domagają się zwrotu kosztów za bilet. Oczywiście nie uwzględniamy tego typu reklamacji – mówi Agata Borucka, kierowniczka działu edukacji ZOO w Warszawie.

Redakcja naTemat pyta w Poznaniu o to, jakie konsekwencje spotkały osoby, które rzucały kamieniami w bizona. Policja? Sąd? Grzywna? Więzienie? A może chociaż zakaz wstępu do ogrodu? Nic z tych rzeczy. – Zostali wyproszeni z Ogrodu Zoologicznego. Nie wzywaliśmy policji – mówi Remigiusz Koziński, kierownik działu edukacji i promocji tamtejszego ZOO.

Jedyną sankcją dla "rzucaczy" było natychmiastowe zakończenie zwiedzania. – Panowie zrozumieli, że postąpili źle i bez dyskusji udali się z nami do wyjścia, przepraszając za to, co zrobili – wspomina Koziński.

Ten motyw przewija się w wypowiedziach kilku innych specjalistów, z którymi rozmawiamy. Ochrona ZOO lub policjanci są wzywani w ostateczności, wcześniej po prostu pracownicy ogrodu zwracają niesfornym zwiedzającym uwagę, ewentualnie wypraszają ich za bramę. Trzeba baaardzo nawywijać, by doszło do interwencji służb porządkowych. Dręczenie zwierząt, o ile nie przybiera drastycznej formy, jest de facto bezkarne.

Trucie zwane dokarmianiem

Marek Łaski, specjalista ds. bezpieczeństwa fizycznego w warszawskim ZOO, aż wzdycha, gdy wspomina o nagminnym dokarmianiu zwierząt.

– Jedną z najbardziej niebezpiecznych praktyk zwiedzających jest dokarmianie. Borykają się z tym wszystkie ogrody na świecie. Tymczasem zwierzęta są trochę jak małe dzieci, jak im się daje, będą jadły, jadły i jadły, aż pękną. To tylko brzmi śmiesznie – mówi Łaski.

Zwiedzając ZOO, widzę dziewczynkę, która radośnie ogłasza opiekunom, że idzie nakarmić lamy. Na szczęście towarzyszący jej dorośli są odpowiedzialni. – Nie można karmić, a dodatkowo lamy plują, więc trzeba uważać – powstrzymują dziecko.

Rzecz jasna pracownice ogrodu widzą znacznie więcej mniej optymistycznych rzeczy.

– Ludzie dokarmiają zwierzęta na każdym kroku. Spokój jest wtedy, gdy któryś z pracowników stoi przy wybiegu. Jak tylko odchodzimy – zaczyna się od nowa. A to trawka, a to gofr. A nawet trawa potrafi być szkodliwa, bo to, że zwierzę jest roślinożerne, nie oznacza, że toleruje każdy gatunek trawy – tłumaczy Joanna Piotrowska. Najbardziej abstrakcyjna sytuacja? – Kiedyś idę przez ogród, patrzę i oczom nie wierzę: zwiedzający karmi pawie żelkami – relacjonuje kobieta.

Dokarmianie zwierząt w ZOO może je zabić. W maju głośno było o sytuacji w Lubinie, gdy koza nie przeżyła ostrego zatrucia pokarmowego. Sprawców było wielu, a większość z nich pewnie nie uświadomiła sobie swojej roli w tragedii. Koza osierociła dwie kilkudniowe kózki.

"Prezenty" i "rozrzutność"

Są i tacy zwiedzający, którzy krzywdzą zwierzęta przez przypadek. Wystarczy, że na wybieg spadnie im dziecięcy smoczek lub maskotka. Niektórzy z kolei z rozmysłem wrzucają zwierzętom "do zabawy" puszkę po napoju gazowanym lub opakowanie po słodyczach.

Tymczasem są zwierzęta – na przykład goryle – które o taki przedmiot mogą stoczyć krwawą walkę. Albo takie – co wydarzyło się w przypadku słonia – które mogą się dotkliwie pokaleczyć puszką. – To był dramat... Słoń miał poprzecinane dziąsła i język – wspomina Joanna Piotrowska.

Co zrobić, gdy zwiedzamy ZOO i jakiś przedmiot wypadnie nam na wybieg?

– Natychmiast dajmy znać pracownikowi lub wolontariuszowi. Jeśli nie ma ich w pobliżu, szybko pójdźmy do siedziby ochrony przy bramie – apeluje Piotrowska. Liczy się każda sekunda.

Krzyk, hałas i rwetes

Marek Łaski nie ma wątpliwości: ogród zoologiczny powinien być strefą ciszy. Zwierzęta często mają znacznie wrażliwsze zmysły niż my. Tymczasem specjalista ds. bezpieczeństwa fizycznego obserwuje coś kompletnie innego: "ZOO to strefa hałasu".

Podobne przemyślenia ma Agata Borucka.

– Wielu gości nie rozumie, że w ZOO nie wolno krzyczeć ani hałasować. Głośne i niespodziewane dźwięki, jak choćby odgłos pękającego balonu, mogą straszyć zwierzęta, które w panice próbując uciekać, mogą wpaść na ogrodzenie i zrobić sobie krzywdę – tłumaczy kierowniczka działu edukacji warszawskiego ogrodu zoologicznego.

Kobieta podkreśla, że zasady panujące w ogrodzie przedstawione są także w łatwo przyswajalnej formie rysunkowej. Niestety krzyki są powszechną metodą komunikacji ludzi w ZOO.

Sama tego doświadczam podczas spaceru w ogrodzie. Krzykiem porozumiewają się dorośli z dorosłymi ("Idziemy do małpek!!!"), dorośli z dziećmi ("Patrzcie jaki świetny koczkodan!!!), dzieci z dorosłymi ("Ja chcę loda!!!) i dzieci z dziećmi ("Hipcio!!!"). W tłumie decybele stają się nie do wytrzymania, więc w końcu zakładam słuchawki. Zwierzęta nie mają takiej opcji.

– Pamiętajmy, że zwiedzając ogród zoologiczny, jesteśmy gośćmi w domu zwierząt. Czy chcielibyśmy, by w naszym domu ktoś krzyczał, niszczył nam sprzęty i się panoszył? Mieszkańcy ZOO są przedstawicielami zagrożonych gatunków, które hodujemy, by przetrwały. Możliwość oglądania ma aspekt edukacyjny, który zwiększa naszą świadomość ekologiczną i uczy nas dbać o naturalne środowisko – podkreśla Agata Borucka. Uciszać rozkrzyczanych zwiedzających próbują wolontariusze. – Gdy zwracają im uwagę i tłumaczą, dlaczego dane zachowanie jest szkodliwe, czasami spotykają się z agresją – mówi Joanna Piotrowska.

– Szczególnie smutne są sytuacje, gdy nieodpowiedzialnie zachowuje się opiekun z dzieckiem. Na zwróconą uwagę, by nie męczył zwierząt, rodzic często nie reaguje albo wręcz obraża wolontariuszy. Tymczasem czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci – dodaje.

Wchodzenie na wybieg

Agata Borucka opisuje kolejną nagminną praktykę: wchodzenie na wybiegi zwierząt.

– Pamiętajmy, że mimo że mieszkańcy ogrodów zoologicznych nie pochodzą z natury, tylko przyszli na świat w ZOO, to nadal są dzikimi zwierzętami i mogą być niebezpieczni. Mimo wielu tabliczek z ostrzeżeniami zdarza się, że nasi goście sadzają dzieci na ogrodzeniu, wkładają ręce za siatki, a czasem wręcz wchodzą na wybiegi. Pamiętajmy, że często także opiekunowie zwierząt nie mają z nimi bezpośredniego kontaktu. Nawet jeśli zwierzęta nie mają złych intencji, to zazwyczaj są dużo cięższe i silniejsze od nas i nawet niechcący mogą zrobić krzywdę, udziobać, zadrapać lub przygnieść – tłumaczy.

Niestety prośby o zaprzestanie takich zachowań bywają lekceważone. – Jest kilka procent zwiedzających, do których nie dociera nic, nawet zwrócenie uwagi. Bywało, że zwiedzający sami wzywają policję do innych zwiedzających – mówi Joanna Piotrowska.

Oczywiście nie jest tak, że te głupie pomysły są nowe. Pracownica ogrodu przytacza zapierającą dech sytuację z głębokiego PRL-u.

– To było w latach 50. Mężczyzna pod wpływem alkoholu wpadł na wybieg lwów. Oczywiście zwierzęta szybko zainteresowały się "posiłkiem". Lwica wzięła go w zęby i już przeniosła w inne miejsce, by go zjeść. Szczęśliwie świadkiem tej sytuacji był opiekun lwów, któremu udało się przekonać lwicę, by jednak nie atakowała tego człowieka. Proszę sobie wyobrazić, jak dobrą relację z pracownikiem ZOO miały drapieżniki, skoro zgodziły się wypuścić taką "zdobycz". Opiekun dostał potem nagrodę – opowiada koordynatorka wolontariatu.

Jazda bez żadnego trybu

Do tej ostatniej, pojemnej kategorii, można zaliczyć wiele nieodpowiedzialnych zachowań: od upijania się w ogrodzie po wywoływanie awantur. – Część zwiedzających wbrew zakazom pali w ZOO papierosy i pije alkohol. Zostawiają po sobie "pamiątki" w krzakach. Choć tyle, że nie wrzucają ich na wybieg – wzdycha Piotrowska.

Marek Łaski regularnie przeżywa specyficzny dzień świstaka.

– Najbardziej kłótliwi są rodzice. "A dlaczego dziecko nie może wjechać hulajnogą?" – i tak setki razy co weekend. Podobnie z rolkami czy rowerami. Tłumaczę tak, że prościej się nie da: bo gdy będziemy mieli w ogrodzie 10 tys. zwiedzających, w tym 2 tys. dzieci na hulajnogach, to wypadek będzie rodził wypadek. Musielibyśmy mieć po dwie karetki pogotowia przy każdej bramie. Większość rodziców to przyjmuje. Ale nie wszyscy – narzeka specjalista ds. bezpieczeństwa fizycznego.

Remigiusz Koziński z ZOO w Poznaniu zastanawia się, co jeszcze można zrobić, by ludzie nie męczyli zwierząt. Wraca myślami do nieszczęsnego incydentu z rzucaniem kamieniami.

– Ja traktuję każde tego rodzaju zdarzenie jako swoją porażkę – jestem kierownikiem działu edukacji ogrodu – i zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd, a także, w jaki sposób powinniśmy przekazać gościom ogrodu naszą wiedzę, żeby do takich sytuacji nie dochodziło. Najczęściej tego rodzaju zachowania wynikają z braku rozumienia potrzeb innych gatunków niż nasz – mówi naTemat. Ujmuje mnie jego postawa, ale z tyłu głowy pojawia się myśl: czy dorośli ludzie naprawdę potrzebują instrukcji, by nie rzucać w inną istotę kamieniami? Do porażki edukacyjnej musiało dojść znacznie wcześniej.

Czytaj także: https://natemat.pl/563930,suminska-o-bralczyku