Chiński SUV wyposażony jak niejedno auto premium. Jeździłem Beijingiem 7 i... jestem w szoku

Adam Nowiński
23 sierpnia 2024, 10:54 • 1 minuta czytania
Powiem szczerze, że czekałem na ten test, ponieważ w moje ręce wpadły kluczyki do chińskiego auta firmy BAIC – Beijijnga 7, czyli największego dostępnego na polskim rynku SUV-a tej marki. Jak się spisał w moim teście? Co mnie w nim zaskoczyło, a czego w nim zabrakło? Przeczytajcie, zwłaszcza jeśli zastanawiacie się nad zakupem tego samochodu.
BAIC Beijing 7 prezentuje się całkiem przyzwoicie. Fot. Adam Nowiński / naTemat.pl

Zacznę trochę przewrotnie, bo od ceny. Polscy dealerzy BAIC-a, a jest ich obecnie około 15 w całym kraju, oferują tylko trzy modele tej chińskiej marki: Beijinga 3 (małego crossovera), Beijinga 5 (małego SUV-a) oraz Beijinga 7, czyli pełnoprawnego, dużego SUV-a.


I co ciekawe, każdy z nich występuje w jednej wersji wyposażenia (tylko w różnych kolorach nadwozia), z czterocylindrowym silnikiem 1,5 litra i w jednej stałej cenie. Beijinga 7 możemy kupić za prawie 163 tysiące złotych. To dużo? Jak za auto takich gabarytów zbliżonych np. do Mazdy CX-60 to nie jest dużo. A jak dodamy jeszcze, co znajdziemy w tym aucie, to od razu zaświecą się wam oczy.

Ale spokojnie, nie wszystko złoto, co się świeci, więc powoli sprawdźmy, co dostajemy za te 163 tysiące złotych.

Co na zewnątrz?

Zacznijmy od nadwozia, które prezentuje się całkiem okazale i na ulicy zwraca uwagę przechodniów – specjalnie wypatrywałem ich reakcji i rzeczywiście sporo osób się oglądało za tym autem. Zastanawiam się, czy to ze względu na dość świeży na polskim rynku look, czy też wyjątkowy design. Trudno odgadnąć.

Ale tak jak wspomniałem, Beijing 7 wygląda całkiem futurystycznie. Uwagę przykuwa zwłaszcza jego pas przedni z licznymi "lotkami" zdobiącymi maskownicę chłodnicy. Trochę taki styl Audi (jak w nowej A3), ale w chińskim, bezramkowym wydaniu.

Do tego listwy świetlne biegnące przez całą maskę oraz klapę bagażnika. Ja akurat nie jestem fanem świecących napisów z nazwą modelu, ale na pewno takie rozwiązanie znajdzie swoich zwolenników.

Nadkola i dół zderzaków wykończono czarnym plastikiem, co ma niejako odciążać wizualnie nadwozie, a zarazem podkreślać jego "SUV-owatą" sylwetkę. Co do tego srebrnego koloru... nie byłby to mój wybór. Na ulicy widziałem ładniejsze Beijingi 7 w czerwonym, a nawet żółtym odcieniu.

Auto ma wysuwane klamki i o ile sam proces ich wysuwania oraz chowania nie jest irytujący dźwiękowo, co przy niektórych markach jest zauważalne, to już jakość samych klamek budzi pewne zastrzeżenia. Wyglądają one trochę tandetnie. Podobnie jak atrapy wydechów – są przesadzone i zupełnie niepotrzebne.

Ale ogólnie z zewnątrz Beijing 7 zaskakuje bardzo pozytywnie i z pewnością jego design wielu osobom przypadnie do gustu. A jak jest z wnętrzem? Tutaj miałem trochę większy problem z jednoznaczną oceną. Dlaczego?

Jak jest w środku?

Zacznijmy od tego, że za 163 tysiące złotych dostajemy naprawdę mnóstwo dodatków, udogodnień i asystentów. Jak za taką cenę, to mega opłacalna sprawa.

Ich lista jest całkiem pokaźna, bo mamy: nieirytującego asystenta martwego pola, elektrycznie składane lusterka, elektrycznie sterowane, wentylowane i podgrzewane fotele, asystenta hamowania, line assist, radar, aktywny tempomat, kamerę 360 stopni (wyświetlającą się w małym oknie, ale nadal jest!), kamerę cofania, czujniki deszczu i zmierzchu, automatyczną dwustrefową klimatyzację, szklany dach, cyfrowe zegary, dodatkowy, trzeci wyświetlacz do sterowania klimatyzacją czy monitoring jakości powietrza.

Ale z drugiej strony jest kilka irytujących rzeczy. Na przykład strasznie skomplikowany i przywieszający się momentami system operacyjny. Jeśli ktoś twierdzi, że w starszych BMW był skomplikowany OS, to spróbujcie ogarnąć ten. Zwłaszcza że część funkcji ukryta jest na małym wyświetlaczu od klimatyzacji.

Ogromnym minusem jest brak Android Auto i Apple CarPlay. Zamiast tego dostajemy apkę, którą musimy zainstalować na telefonie i za jej pośrednictwem możemy lustrzanie wyświetlić swój ekran smartfona na wyświetlaczu komputera głównego. Ale i to jest skopane, bo wyświetla się on tylko na jakiejś 1/5 ekranu auta (jak trzymacie telefon w pionie).

Dalej: mamy automatyczne otwieranie klapy bagażnika, które działa... kiepsko, bo wystarczy, że zapomnicie o tym i będziecie stali z kluczykiem w kieszeni na parkingu obok samochodu. Po kilku sekundach niechcący otwieracie w ten sposób bagażnik. Oczywiście można ją wyłączyć z poziomu komputera pokładowego, ale jeśli ktoś o tym nie wie i zaparkuje blisko ściany... nie będzie miło.

Są takie drobiazgi jak np. brak możliwości wyłączenia całkowitego wyciszenia muzyki podczas cofania. Nie da rady tego zrobić, albo ja nie mogłem tego znaleźć.

Wykończenie środka też się lekko gryzie. Bo z jednej strony mamy elegancką ekoskórę z przeszyciami na fotelach, na boczkach drzwi, podłokietnikach, wszędzie jest miękko i przyjemnie, a fotel pasażera nawet ma podnóżek i rozkłada się na płasko tak, że można na nim spać. No czad! Przypominam: 163 tysiące złotych.

Ale z drugiej strony mamy średnie spasowanie plastików na desce rozdzielczej, słabo moim zdaniem wyglądający dekor z lampkami podświetlenia ambientnego, czy też plastik piano black przy przekładni zmiany biegów, który już po przejechaniu kilkunastu tysięcy kilometrów jest porysowany. To na pewno do poprawy.

Na plus zasługuje w tym aucie natomiast przestrzeń. Jest jej dużo zarówno w pierwszym jak i drugim rzędzie siedzeń. Kuleje ona trochę w bagażniku, bo pomieści on zaledwie 410 litrów, co jest dość przeciętnym rezultatem jak na auto o wymiarach ponad 4,7 metra długości, 1,89 metra szerokości oraz 1,71 wysokości. Ale sumarycznie pięć osób będzie podróżowało bardzo komfortowo.

Gabaryty tego auta czuć za to podczas jazdy...

Jak jeździ?

No i tutaj też mam zagwozdkę, bo jeździ się nim bardzo dobrze – siedzi się wysoko, prowadzi się świetnie, o ile nie przesadzimy z gazem na zakrętach. Zawieszenie całkiem dobrze wytłumia nierówności, a wyciszenie kabiny jest znośne, chociaż jest tutaj spore pole na poprawki.

Skrzynia biegów działa przyzwoicie, a czterocylindrowy turbodoładowany silnik 1,5 litra nie jest irytujący podczas przyspieszania i całkiem cicho pracuje, jeśli nie szalejemy na drodze.

Poza tym jego moc – 188 KM – to trochę za mało na "szaleństwa". Brak tego "kopa" jest odczuwalny, zwłaszcza kiedy chcemy mocniej depnąć i kogoś wyprzedzić, a auto jest w trybie żeglowania.

Za dużo mocy jest natomiast przy ruszaniu. Wyłączałem auto hold, wyłączałem ręcznie hamulec elektryczny, a i tak auto to nie mogło ruszyć płynnie, ponieważ Chińczycy nie dławią swoich silników tak jak europejscy producenci, przez co zawsze na start mamy więcej mocy i jest lekkie szarpnięcie.

Spalanie? Tutaj oszczędnie nie jest, ale nie ma co się dziwić. W tak dużym aucie silnik 1,5 to nieporozumienie, przez co nastawcie się, że w trasie będzie palił jakieś 8 litrów na 100 km, a w mieście spokojnie ponad 10.

***

Podsumowując, Beijing 7 zaskoczył mnie ogólnie na plus. Serio, to bardzo przyzwoite auto, a jak dorzucimy fakt, że za 163 tysiące złotych mamy naprawdę wypasione wyposażenie w bardzo przestronnym pojeździe, to nic tylko brać i kupować.

Owszem, ma kilka mankamentów i niedociągnięć, o których Chińczycy z pewnością już wiedzą. Myślę sobie, że kolejna seria nowych modeli od BAIC-a będzie już zupełnie inna. Pytanie tylko, czy lepsza jakość będzie szła też w parze z wyższą ceną...

Czytaj także: https://natemat.pl/563051,czy-chinskie-auta-maja-skosne-oczy-czyli-jakie-sa-auta-zza-wielkiego-muru