Oto prawdziwa skala afery z Czarneckim. "To ich zrujnuje. Przecież oni za to pokupowali domy, auta"

Konrad Bagiński
12 września 2024, 15:06 • 1 minuta czytania
– Środki pochodzące z przestępstwa podlegają przepadkowi. Ci ludzie obs*ają się na miętowo. Przecież oni za to domy pobudowali, samochody pokupowali, nieruchomości, wakacje... To ich zrujnuje – mówi nam znajomy menedżer, kiedy rozmawiamy o ludziach, którzy dzięki lewym dyplomom MBA i znajomościom w PiS dostali intratne posady. Jak ta afera może się dla nich skończyć?
Ryszard Czarnecki wielokrotnie pokazywał się z aresztowanym Pawłem C., rektorem Collegium Humanum Fot. Pawel Wodzynski/East News

Zacznijmy od tego, że po dojściu do władzy, PiS dokonał prawdopodobnie największej w historii czystki w państwowych spółkach. Takich firm jest w Polsce około 400. Każda z nich ma prezesa, zarząd, radę nadzorczą. W każdej można upchnąć od ręki kilka, kilkanaście osób z bardzo wysokimi pensjami.


A to łącznie kilka albo i kilkanaście tysięcy osób ze wspaniałymi posadami. Dlaczego aż tyle? Trzeba pamiętać, że partia Kaczyńskiego stworzyła coś takiego jak karuzela prezesów. Kiedyś prezes państwowej spółki pracował na stanowisku kilka, nawet kilkanaście lat. O ile oczywiście się sprawdzał.

PiS wprowadziło nieformalną rotację prezesów, członków zarządów i rad nadzorczych. Były firmy, w których zarząd i rada zmieniały się co kilka miesięcy, rzadko kto trwał rok czy dwa. No bo przecież nagrodzić posadami trzeba było jak najwięcej osób, dać powód do wdzięczności im i ich rodzinom, nagrodzić za lojalność.

Po co "pisowcom" MBA?

Aby zasiadać w radzie nadzorczej, trzeba spełnić kilka warunków. Trzeba mieć skończone studia, mieć w CV 5 lat pracy na etacie albo we własnej firmie, ale też odpowiednie kompetencje. Jeśli nie jest się z wykształcenia ekonomistą lub prawnikiem, to trzeba mieć skończony kurs dla kandydatów na członka rady nadzorczej albo dyplom MBA.

Dla wielu członków rodzin, znajomych i sympatyków poprzedniej władzy robienie kursu i zdawanie egzaminu na członka rady nadzorczej było trudne. Z pomocą przyszedł im sektor prywatny, który elitarne w teorii studia MBA uczynił o wiele bardziej egalitarnymi.

Słowem: pojawiły się uczelnie, na których zaufane osoby bardzo łatwo mogły dostać dyplom dający możliwość zasiadania w radach nadzorczych państwowych spółek. Jedną z nich, ale nie jedyną było Collegium Humanum. Plotki o takich praktykach krążyły od dawna.

– Robiłem MBA na jednej z uczelni. Normalne, bez łapówki. Ja swoją pracę dyplomową pisałem pół roku. Praca, dziecko, nie miałem więcej czasu. Jakież było moje zdziwienie, gdy syn polityka PiS (praca, dziecko, rada nadzorcza) oddał swoją po miesiącu. Zrozumiałym, gdyby był wybitny. Zapewniam, że nie był – mówi w rozmowie z naTemat.pl pewien menedżer.

– O tym mówiło się od dawna. MBA stało się dla tych ludzi przepustką do lepszego świata. Inaczej musieliby przejść kurs dla zarządzających spółkami, zdać egzamin. A tak mogli w trybie ekspresowym zrobić MBA i wkroczyć do spółek, do rad nadzorczych. Wielu z nich w inny sposób nie miałoby na to żadnej szansy, bo wielu, delikatnie mówiąc, nie jest orłami – tłumaczy.

Dla niego MBA było częścią rozwoju kariery w sektorze prywatnym. Ale na własne oczy widział ludzi, którzy robili MBA w tempie niesłychanie szybkim. W samym Collegium Humanum podejrzanych dyplomów znalazło się około tysiąca.

Ile z nich było potrzebne ludziom PiS do opanowania państwowych spółek? Nie wiadomo. Wiadomo za to, że problem nie dotyczył tylko tej jednej uczelni. No i że nie można wszystkich absolwentów MBA (również Collegium Humanum) wrzucać do jednego worka. Z pewnością wiele osób ukończyło ją w normalnym, uczciwym trybie. Tylko jak teraz oddzielić ziarno od plew?

Co miał z tym wspólnego Czarnecki?

Z nieoficjalnych na razie informacji ze śledztwa wynika, że polityk PiS miał być kimś w rodzaju nieformalnego ambasadora uczelni. Pokazywał, gdzie studiować. Sama jego obecność na uczelnianych uroczystościach, zdjęcia w todze i birecie pokazywały: jeśli jesteś od nas, możesz czuć się tu bezpiecznie.

Nie wiadomo, czy pomagał w uzyskiwaniu lewych dyplomów. Ale na Boga, przecież jego żona też jest oskarżana o posiadanie fałszywego dyplomu! A nawet dwóch, bo MBA "skończyła" na dwóch kierunkach. Aresztowany rektor Paweł C. rozdawał je chyba jak naklejki z czipsów.

To nie wszystko, bo przecież Collegium Humanum prawdopodobnie sprzedawało te swoje dyplomy Uzbekom. Dzięki temu mogli łatwiej uzyskać wizy wjazdowe do Unii Europejskiej...

Co teraz?

Posługiwanie się fałszywym dyplomem jest karalne. Jak się taki kupiło, to można zgłosić się do prokuratury albo CBA, przyznać do winy i uniknąć odpowiedzialności karnej. Ale to teoria. Bo przecież nikt normalny nie kupuje sobie fałszywego dyplomu MBA po to, by powiesić go na ścianie. To przepustka do wyższych zarobków.

A więc zgodnie z logiką w grę wchodzą o wiele poważniejsze zarzuty. Nie wiadomo, na jakie zagranie zdecyduje się prokuratura. Co się stanie z posiadaczami lewych papierów?

– Jestem w stanie sobie wyobrazić, że oczywiście stracą dyplomy. A skoro je kupili, popełnili przestępstwo. Pieniądze zarabiali więc nieuczciwe. Środki pochodzące z przestępstwa podlegają przepadkowi. Ci ludzie obs*ają się na miętowo. Przecież oni za to domy pobudowali, samochody pokupowali, nieruchomości, wakacje... To ich zrujnuje – mówi nam znajomy menedżer.

Dodaje, że po ludzku czuje się oszukany. Wydawał ciężko zarobione pieniądze, studiował, pisał pracę, obronił ją. Inni poszli na skróty.

– Ale wiesz co? Nie żal mi ich. Ja swoje MBA robiłem uczciwie, wiem ile czasu, pieniędzy i wysiłku mnie to kosztowało – dodaje.

Czytaj także: https://natemat.pl/569450,milioner-z-pis-u-takim-majatkiem-dysponuje-ryszard-czarnecki