Zaproponował, by nie używać słowa "powodzianie", bo... to niefajny termin. W sieci burza – słusznie?

Katarzyna Zuchowicz
26 września 2024, 05:56 • 1 minuta czytania
Mieszkańcy zalanych miast i wiosek walczą o powrót do normalności. Każdego dnia muszą mierzyć się ze swoimi dramatami, a tu okazuje się, że ktoś sugeruje, by nie mówić o nich "powodzianie". Przyszło wam coś takiego do głowy? Że "powodzianie" może być terminem niefajnym, narzucającym i nie jest przyjemnie być tak nazywanym? Zobaczcie więc, jakie emocje wywołał pewien wpis na FB. I co myślą o tym ci, którzy przeżyli powódź, bo właśnie ich postanowiliśmy zapytać o zdanie.
Czy słowo "powodzianie" jest obraźliwe? Fot. Karol Porwich/East News

"Pomagajmy, ale nie mówmy o ludziach 'powodzianie'" – tak zaczyna się wpis na facebookowym profilu Stoicyzm reformowany. To jego autor dowodzi, że dla nikogo "nie jest to fajny termin". "On jest dość brutalny, narzucający. Nie jest przyjemnie być ofiarą powodzi, ale nie jest też przyjemnie być tak nazywanym" – pisze.


To fragment długiego wpisu, w którym pojawia się też wątek rosyjski. Ale skupmy na powodzianach. Autor twierdzi też, że "powodzianie" to pojęcie strasznie zbiorowe: "Wrzuca wszystkich do jednego worka, nie patrząc kto i co. I w tym worku znajdą się ludzie różnie tą powodzią doświadczeni i w ogóle – bardzo różni pod każdym względem".

Ale sugeruje również, że nie powinniśmy używać słowa "powodzianie" na podobnej zasadzie jak "niepełnosprawni". Bo, jak twierdzi, to słowo od razu chce go całkowicie zdefiniować w sposób, którego często on sobie nie życzy.

"Mam sto różnych cech: jestem stoikiem, mężczyzną, Polakiem, niepełnosprawnym, lubię Kazika, Legię Warszawa i dobre burgery. To nigdy nie jest fajne, jeśli ktoś z zewnątrz przychodzi i palcem pokaże, że ta jedna cecha jest najważniejsza i ona mnie określa" – argumentuje.

Dlatego w przypadku powodzi także nie chciałby, żeby ta jedna cecha go zdefiniowała i przyćmiła wszystkie inne.

Odzew? Być może autor nie spodziewał się, że wsadzi kij w mrowisko. Bo podważać coś tak oczywistego, w czasie, gdy ludzie próbują podźwignąć się ze swoich dramatów, odgruzować swoje domy, ogarnąć swoje życie na nowo? Gdy cała Polska pomaga powodzianom?

Jednych na pewno zbulwersował. Ale innym dał do myślenia, a niektórzy faktycznie się z nim zgodzili. "Dziękuję za ten tekst, jakoś o tym nie pomyślałam, a czuję podobnie" – ktoś zareagował.

Tak słowo "powodzianin" – w czasie olbrzymiego kataklizmu i walki z jego skutkami – niespodziewanie zostało podane w wątpliwość. I wywołało emocje.

"Ja nie widzę w nim nic złego. Każdy rozumie"

– A niby jak mają nas nazywać? Ludzie zalani? Przecież nie da się powiedzieć inaczej. My, powodzianie, czy jak mówią niektórzy – zalewowcy, przywykliśmy do tego – reaguje na to mieszkaniec wsi Cisek na Opolszczyźnie. Gmina w swojej historii mierzyła się z niejedną powodzią, teraz też była zagrożona. A w wyniku powodzi w 2010 roku ucierpiała najbardziej z całej Opolszczyzny.

– "Powodzianin" to normalne słowo. Ja nie widzę w nim nic złego, przecież to skrót myślowy, który każdy rozumie. Ale jeśli ktoś czuje się urażony, ma do tego prawo. Ja uważam, że debatowanie o tym jest najmniej istotne. Jestem przekonany, że gdyby w czasie powodzi zapytać człowieka, któremu zalało dom, co o tym myśli, czy jest powodzianinem, czy nie, to by odpowiedział, że ma to głęboko w poważaniu – mówi.

Czytam mu słowa: "Pomagajmy, ale nie mówmy o ludziach 'powodzianie'".

– Dla mnie zawsze najgorsze były wycieczki gapiów, które przyjeżdżały oglądać powódź. Ta turystyka katastroficzna zawsze wkurzała ludzi. A nie to, czy mówić "powodzianin", czy nie. Moim zdaniem to słowo powinno dawać do myślenia, co zrobić, żeby powodzian nie było. Dlatego dyskusja powinna być o tym, jak zapobiegać powodziom i jak powinien zmienić się sposób myślenia. Skupmy się na budowaniu tam i innych zabezpieczeń jak Holandia. Naprawdę, nie szukajmy dziury w całym – reaguje.

"Ludzie tracący dorobki życia mają większe zmartwienia na głowie"

Słownik Języka Polskiego stwierdza, że powodzianin to ofiara powodzi – osoba, która ucierpiała wskutek powodzi; człowiek dotknięty klęską powodzi.

Zwykłe słowo, proste znaczenie. Zawsze towarzyszyło powodziom. I nadal towarzyszy – w domach, mediach, polityce, Kościele, w całej przestrzeni publicznej. "Spotkała nas ogromna tragedia... Powodzianie potrzebują pomocy jak najbardziej" – piszą o sobie w mediach społecznościowych.

Jak więc – zgodnie z sugestią – mówić inaczej?

W reakcji na wpis internauci – poważnie lub z dystansem – proponują np.: "osoby z terenu powodzi", "poszkodowani w powodzi", "osoba z terenu powodzi dotknięta kryzysem nadmiaru wody"...

"Może lepiej skupmy się na rzeczywistej pomocy, zamiast dywagować nad nazwami", "To jak oni o sobie mówią? Jakie autonazewnictwo niby mamy uwzględniać? Skąd autor wie, że im to przeszkadza? " – rozlega się w komentarzach.

Jeden z internautów: "Tutaj bym nie przesadzał z aż tak wyczuloną analizą wyrażenia. Choć rozumiem dobre intencje. 'Powodzianie' nie jest w żadnej mierze piętnującym sformułowaniem. To o ludziach, których spotkała tragedia".

"Co to w ogóle znaczy??? To jakieś bzdury są przecież", "Ludzie tracący dorobki życia mają większe zmartwienia na głowie", "Chciałabym mieć takie problemy w życiu, serio", "Powodzianie na pewno nie rozważają, czy im się ta nazwa podoba, czy nie. Mają ważniejsze sprawy na głowie" – piszą inni.

Ale np. dwie osoby podzieliły się takimi wspomnieniami:

"Kiedy na przełomie lipca i sierpnia 1997 roku pojechałem na biwak, czułem się bardzo niekomfortowo, kiedy ludzie rzucali się stawiać mi piwo jako "powodzianowi z Wrocławia". Nic nie pomagały tłumaczenia, że i owszem, z Wrocławia, ale woda stanęła niemal kilometr ode mnie, a jedyne co mnie bardziej dotknęło to brak prądu przez dwie doby i wody pitnej w kranach przez kolejne dwa tygodnie".

"Doskonale pamiętam, jak w latach 90. powodzianin stało się najpopularniejszą obelgą w mojej podstawówce – taki fajny zamiennik k.. i ch..., którym nikt nie chciałby być nazwany...".

I być może chodzi właśnie o to. O to, że dziś pomagamy, ale rzeczywistość potrafi być różna. Niektórzy wciąż pamiętają np., gdy na gorszej jakości/za małe/za duże/niemodne/ubrania kolegów w szkole młodzi ludzie potrafili przed laty reagować, że to "z darów dla powodzian"...

"Dary dla powodzian" obrosły wtedy niemałą legendą. I zostały odpowiednio nacechowane.

"To nadmierna wrażliwość. Nie popadajmy w szaleństwo"

Psycholog społeczny prof. Zbigniew Nęcki z UJ komentuje, że są słowa obdarzone dużym walorem wartościującym i "powodzianie" u niektórych ludzi mogą wywoływać pewne skojarzenia.

– "Powodzianie" brzmi trochę jak biedota – mówi naTemat. Co, w oczach niektórych, może być naznaczone negatywnie.

– Chociaż nie wszyscy są winni biedzie, w której tkwią, ale w to już się nie wnika. Jednak moim zdaniem "powodzianie" jest słowem dobrym, które charakteryzuje sytuację właściwie. Nie widzę innej sensownej wartościującej ekspresji jak ta. W moim odczuciu powodzianie to jak ofiary wojny. Wyzwalają współczucie, co widać po ilości obecnej pomocy – uważa.

O apelu, by nie mówić "powodzianie" mówi: – Powiedziałbym, że to nadmierna wrażliwość. Nie popadajmy w szaleństwo.

Nawet po roku można było usłyszeć: "A, wy jesteście powodzianie"

Pytam dalej tych, którzy doświadczyli powodzi. Czy to ma dla nich znaczenie, jak się o nich mówi? Bo na przykład jak wynika z niedawnego reportażu TVP Info, obecni powodzianie mówią o sobie "rozbitkowie".

Jak było kiedyś?

Mieszkaniec wschodniej Polski, który pamięta powódź w 2010 roku, gdy woda zalała mu dom, wspomina, że jego rodzina bardzo szybko starała się przestać myśleć o sobie, że są powodzianami.

– Chcieliśmy jak najszybciej zacząć żyć swoim życiem, a nie wyciągać rękę po pomoc, bo jesteśmy powodzianami. Wiadomo, że wtedy wszyscy się litują i chcą pomóc. I oczywiście my cieszyliśmy się z tej pomocy, ale chcieliśmy też, żeby nikt na nas nie patrzył, jacy jesteśmy biedni i nieszczęśliwi. Nie chcieliśmy żyć z piętnem powodzian, żeby ktoś przez kolejne lata patrzył na nas i mówił: "To powodzianie" – mówi naTemat.

Czy woleliby, aby tak o nich nie mówić?

– Tu nie chodzi o słowo. Nam chodziło o to, że ktoś będzie nas traktował jak powodzian. A nawet po roku można było usłyszeć: "A, wy jesteście powodzianie". No już nie jesteśmy. Mamy swoje życie – odpowiada.

Ale mocno zaznacza: – To tylko odczucia mojej rodziny. Ktoś inny może mieć inne i może jemu to nie przeszkadza. Wiadomo, że jak powódź mnie zalała, to jestem powodzianinem.

Dodaje jeszcze, że w dzisiejszym świecie strach się odzywać, bo zaraz okaże się, że wszystkie słowa są niepoprawne polityczne.

Ten aspekt również przewija się w komentarzach.

"Byłoby dobrze, gdybyśmy przestali wreszcie mówić ludziom, jak mają mówić, jakich słów używać, wmawiać im, że ciągle nieświadomie ranią, dyskryminują czy poniżają kogoś, słowami", "Jakakolwiek komunikacja staje się niemożliwa, bo wszędzie czyhają pułapki, miny i czyjeś urażone uczucia" – reagują komentujący.

Ale wpis wywołał też takie refleksje: "Świat się zmienia, zmienia się sposób myślenia na różne tematy, zmienia się poziom wrażliwości. Myślę, że warto czasem otworzyć się na takie propozycje i nie traktować ich jako atak na własny język, tylko jako okazję do poszerzenia swojej wiedzy i wrażliwości".

Czytaj także: https://natemat.pl/blogi/dorotaminta/570764,jak-pomoc-powodzianom-psycholog-o-syndromie-zbawcy