Idealne miasto nie istn... Powiem wam, czego możemy nauczyć się od Duńczyków
Przeglądam właśnie aktualny indeks korków w Europie, tworzony na bieżąco przez jedną z firm dostarczających nawigacje samochodowe. W Warszawie jest w tej chwili 80 korków o łącznej długości 61 km. Pokonanie 10 km zajmuje średnio prawie 20 minut.
W Kopenhadze jest w tej chwili 14 korków o długości… 3,2 km. Oba obszary metropolitarne zamieszkuje podobna liczba ludzi – po ok. 2 mln. Co więcej: korki w Kopenhadze są w tej chwili mniejsze, niż w którymkolwiek dużym polskim mieście. Stolica Danii przegrywa jedynie z niespełna 170-tysięczną Bielsko-Białą.
Jak oni to robią?
Wiecie, jak wyglądają ulice w Kopenhadze? Mają szerokie wygodne chodniki, bajeczne ścieżki rowerowe, na ogół 1, góra 2 pasy dla aut w każdą stronę i mnóstwo zieleni pośrodku. Jakim cudem tam nie ma korków? W Warszawie i wielu innych polskich miastach mamy przecież szerokie drogi dla aut, każda próba ich zwężenia kończy się społecznymi protestami.
Mnóstwo ludzi podważa próby zwiększenia liczby dróg rowerowych, twierdząc, że są dobre jedynie na kilka miesięcy w roku. W Kopenhadze 2/3 ludzi jeździ rowerem codziennie! Czyli się da.
W Kopenhadze popatrzyliby ze zdumieniem również na warszawską (pierwszą w Polsce) Strefę Czystego Transportu. W teorii do centrum stolicy nie wpuszcza się najstarszych i najbardziej kopcących aut. W teorii. Bo w praktyce cała idea SCT została brutalnie wykastrowana przez dodanie mnóstwa wyjątków.
Kopcące auta mogą się pod SCT poruszać, jeśli są zabytkowe, należą do mieszkańców Warszawy, seniorów etc. Efekt jest więc praktycznie zerowy, ruch w stolicy nie zmniejszył się ani na jotę. Na kogoś, kto przypadkiem złamie zakaz czeka mandat w wysokości 500 złotych.
W Kopenhadze też działa SCT. Ale mandat to już 1700 euro (7260 złotych). W Kopenhadze z roku na rok spada liczba samochodów i przejazdów. Coraz więcej Duńczyków przesiada się na rowery, świetnie działa też komunikacja miejska. Wiele osób, które przyjeżdżają do Kopenhagi, zostawia auto na przedmieściach i po mieście porusza się zbiorkomem albo wypożyczonymi rowerami.
Jak Kopenhaga pozbywa się aut?
Duńczycy rozwiązali problem wysokimi podatkami. Chociaż słowo "wysokie" nie oddaje tego, co się tam dzieje. Po pierwsze, jeśli chcesz w Danii kupić auto, to musisz zapłacić specjalną daninę. Jej wysokość zależy od wartości auta.
Jeśli kupujesz samochód o wartości do 70 200 koron (niecałe 40 200 zł), płacisz państwu dodatkowo 25 proc. jego wartości. Jeśli wybrałeś auto o wartości od 70 200 do 218 100 koron (niecałe 125 000 zł), płacisz dodatkowo aż 85 proc. jego wartości. Ale jak chcesz coś droższego (a o to nietrudno), musisz dopłacić państwu aż... 150 proc. jego wartości. Jeśli więc chcesz kupić samochód za równowartość 200 tysięcy złotych, jego zakup będzie cię łącznie kosztował 500 tysięcy złotych.
W przypadku samochodów elektrycznych i zeroemisyjnych płaci się tylko 40 proc. wyliczonego podatku, dostępne są też inne ulgi.
Efekt jest taki, że podatek i zarejestrowanie na przykład nowego Porsche może kosztować łącznie nawet 180 proc. ceny samego auta. Jeśli kosztuje ono równowartość 500 tysięcy złotych, to cała operacja zamknie się w kwocie 1,4 mln zł.
Ale to nie wszystko! Do tego dochodzą jeszcze podatki bieżące dla kierowców. Płaci się za wagę pojazdu, emisję CO2 i wiele innych rzeczy. Jak się nie zapłaci podatku, to policja ma prawo po prostu odkręcić tablice rejestracyjne od samochodu.
Wszystko to sprawia, że po mieście najłatwiej poruszać się rowerem i komunikacją publiczną. Są też taksówki (drogie), można też wypożyczyć samochód. Doprowadza to czasem do lekkich absurdów, bo w Kopenhadze potrafią się tworzyć korki… rowerowe.
Ale Dania i tak wychodzi na plus
Miejscowi ekonomiści i naukowcy wyliczyli, że każdy przejechany rowerem kilometr przynosi państwu (a więc i społeczeństwu) realny zysk. Taka sama podróż autem przynosi państwu stratę.
I Duńczycy mogą mieć rację. Wystarczy popatrzeć na to, jak bogatym społeczeństwem są, by poczuć ukłucie zazdrości. Ale są też bardzo egalitarni. W Polsce pracownik korporacji od pewnego szczebla po prostu musi przyjeżdżać do pracy samochodem, bo inaczej nie wypada.
W Danii w metrze czy autobusie spotykają się emeryci, dzieciaki, menedżerowie i politycy. Widok człowieka w drogim garniturze ze skórzaną teczką zawieszoną na ramieniu jest czymś normalnym.
Duńczyków od jazdy na rowerze nie odstręcza też pogoda. Deszcz czy wiatr nie są przeszkodą nie do pokonania. Oni po prostu jeżdżą rowerami cały czas. Na duże zakupy i do wożenia dzieci mają rowery cargo. Jeżdżą młodzi i starzy. Osoby, które ze względu na stan zdrowia nie mogą jeździć rowerami i zbiorkomem, mają zapewniony specjalny transport miejski. Kierowca zatrudniony przez miasto zawiezie je do lekarza czy urzędu.
Duńczycy są jednym z najszczęśliwszych narodów na świecie, mają jeden z najlepszych systemów opieki zdrowotnej. I sami o zdrowie bardzo dbają, dobrze się odżywiają. To nie przypadek, że kopenhaskie restauracje Noma czy Geranium od lat uznawane są za najlepsze na świecie. Duńczycy mają jeden z najniższych w Europie wskaźników otyłości.
Zamiast więc narzekać na "wymysły ekologów", możemy po prostu sprawdzić, jak jakieś rozwiązania działają w praktyce. Bo Duńczycy sprawdzili na własnej skórze, że to się po prostu opłaca. Jednocześnie inwestują w transport publiczny, usługi socjalne, infrastrukturę rowerową. Doskonale wiedzą, że mimo wysokich podatków i tak wychodzą na tym znakomicie.
Czytaj także: https://natemat.pl/570068,holandia-wzorem-walki-z-powodziami-tak-holendrzy-osuszali-ziemie-w-polsce