Ta hybryda na prądzie robi 120 kilometrów. Testujemy nową Skodę Superb

Michał Mańkowski
15 października 2024, 10:45 • 1 minuta czytania
Trudno o bardziej dosłowny synonim komfortowego, praktycznego i przyziemnego auta niż... Skoda Superb w kombi. No może tylko Passat (też w kombi) mógłby tu zawalczyć o palmę pierwszeństwa. Ta premiera była bardzo ciekawa, bo zawsze trudno poprawiać to, co jest tak dobre. A tak było w przypadku poprzedniej generacji Superba.
Nowa hybrydowa Skoda Superb. Fot. naTemat

Samochód, który widzicie na zdjęciach to najnowsza generacja Skody Superb, jednego z najbardziej znanych i udanych projektów czeskiego producenta. Nie ma tu mowy o liftingu, to naprawdę zauważalnie i odczuwalnie nowe auto. Widać to już na pierwszy rzut oka, chociażby po nowym grillu, który teraz jest sześciokątny.


Czwarta już odsłona tego modelu jest także minimalnie dłuższa i wyższa od swojego poprzednika, ale to trudno zauważyć. Tego problemu z zauważaniem nie ma jednak w ogólnym odbiorze sylwetki. Poprzednia generacja wydaje się być dużo bardziej "okrągła", nowa jest zdecydowanie ostrzejsza.

Byłem bardzo ciekaw tej premiery, bo poprzednia generacja Superba to naprawdę udany samochód. Za jego kierownicą miałem okazję pokonać parę tysięcy kilometrów, więc oczekiwania miałem naprawdę wysokie.

Wniosek przy III generacji był jeden: jeśli nie masz ciągot do klasy premium, a zależy ci na komfortowym, przestronnym, oszczędnym i pewnym aucie, trudno o zauważalnie lepszy wybór. Przypadek Superba jest w ogóle ciekawy, bo zupełnie szczerze to jedno z niewielu aut, które w kombi pasuje jakoś bardziej niż w sedanie.

Sama Skoda od jakiegoś czasu też zlokalizowała problem w... sobie. Konsekwentnie odchodzą od swojego charakterystycznego logotypu i zastępują go (bardzo słusznie i udanie) stylowym napisem Skoda np. na klapie bagażnika. Teraz czas na kierownicę.

Po pierwszych jazdach testowych mam mieszane uczucia. Przyznaję jednak, że zraziłem się już na początku. Auto, które ma stawać się zdroworozsądkową alternatywą dla aut premium, nie może i nie powinno być wypuszczane w takiej konfiguracji. Zamiast dorzucić trochę stylu i pikanterii kolorem i detalami, dostajemy nudne, niebieskie auto na jeszcze nudniejszych i smutniejszych felgach. To przecież sabotaż. Zerknijcie sami.

To auto może i powinno wyglądać lepiej. Za każdym razem, gdy na ulice wyjeżdżą taka wykastrowana Skoda, gdzieś w fabryce płacze projektant i inżynier, który wykonał tyle pracy, byto auto było... fajne.

No dobra, ale o gustach się nie dyskutuje. Mówię jedynie, że ten samochód zasługuje na to, by wyglądać dużo lepiej. To kopciuszek, którego po prostu trzeba ubrać w odpowiednią sukienką i eleganckie buty, bo sama sylwetka auta jest bardzo na czasie.

Spory powiew świeżości obserwujemy wewnątrz nowego Superba. Na środku deski rozdzielczej króluje słusznych rozmiarów (i jakości) 13-calowy ekran dotykowy. Na szczęście nie wszystkim sterujemy dotykowo. Poniżej są trzy pokrętła, którymi szybko i sprawnie sterujemy podstawowymi funkcjami. Dzięki Bogu! Są rzeczy, które nie sprawdzają się dotykowo i tutaj dobrze, że projektanci połączyli progres z tradycją. Z kolei za kierownicą jest wirtualny kokpit ze wszystkimi wskazaniami.

Wnętrze jest ergonomiczne, chwila wystarczy, by połapać się "co i jak". Jest od tego jeden wyjątek, to bardzo nieoczywista... dźwignia do zmiany biegów, którą zamontowano jak w Mercedesie, to wajcha po prawej stronie kierownicy. Tam, gdzie zazwyczaj sterujecie wycieraczkami. Nie jestem fanem tego rozwiązania, ale można je ostatnio spotkać w nowych autach. Poza Mercedesami podobnie było w nowym Hyundaiu Santa Fe.

Podoba mi się natomiast sposób wykończenia wnętrza. Bardzo praktyczny, materiałowy, fajnie zgrany kolorystycznie i miły w dotyku. Obszyta była także deska rozdzielcza oraz boczki drzwi.

Superb jak to Superb, szalenie przestronny i pojemny. Wejdzie tam (niemal) wszystko, zwłaszcza w kombi. Zapakowanie w dużą podróż czterech dorosłych osób z walizkami to łatwizna.

Zaskoczyło mnie to, jak bardzo jest to czuły samochód. I o ile czułości są miłe, to w tym przypadku było ich... za dużo. Już wyjaśniam, o co chodzi. Systemy wspomagające kierowcę są tu zestrojone... za mocno. Normalnie w aucie możesz wybrać parę poziomów wsparcia np. w ogóle, lekko, średnio, mocno. I zależnie od wybranego, auto reaguje z określoną charakterystyką.

W przypadku tego samochodu nie mogłem nigdzie znaleźć opcji zmiany "zestrojenia", a w praktyce oznaczało to, że auto czasami podczas manewrów na parkingu lub powolnej jazdy bardzo (ale to bardzo) gwałtownie hamowało samo, myśląc, że zbliżamy się do przeszkody, choć byliśmy od niej naprawdę stosunkowo daleko i sytuacja była w pełni kontrolowana. Może to być nieco uciążliwe. Jeden z pracowników dilera przyznał mi, że faktycznie nie jestem pierwszą osobą, która zwraca na to uwagę.

Prawdziwa magia tego samochodu zaczyna się jednak gdzie indziej. Ten Superb to żaden tam 2-litrowy diesel (choć i takie są). To hybryda typu plug in z 1,5-litrowym silnikiem benzynowym i dodatkowym elektrycznym, które łącznie dają moc na poziomie 204 koni mechanicznych.

Co to znaczy w praktyce? Ano to, że gdy wyszedłem z samochodu po 450-kilometrowej trasie, nie bardzo mogłem uwierzyć w spalanie. Auto po tej podróży (80% autostrada, 20% krajówki) spaliło śmieszną wręcz ilość paliwa na poziomie 5,5l/100 km. Tyle pokazywał komputer pokładowy. Gdy zatankowałem wtedy do pełna, rachunek opiewał na ok. 160 złotych. Za tyle przejechaliśmy pół Polski i to w prędkościach autostradowych. Tak to można jeździć. Tę samą trasę pokonywałem już w przeszłości i zdarzały się auta, w których leciał cały bak. Tu nawet nie doszedłem do połowy. Oczywiście wiadomo, że zależy to od pojemności itd., ale chodzi o samą perspektywę.

Pamiętam, jak parę lat temu hybrydy typu plug-in (z wtyczką do ładowania) miały symboliczny zasięg. Sztosem było 50 km. W przypadku tej Skody jest to jak najbardziej realne ok. 120 kilometrów na samym prądzie. Czapki z głów. Wiadomo, takie auto zazwyczaj pokonuje dużo kilometrów w trasie, ale przy takim zapasie dla osób jeżdżących głównie w mieście zasięg na prądzie byłby w zupełności wystarczający do właściwie 100% potrzeb.

Werdykt? Mam mieszane uczucia, bo z jednej strony byłem ciekaw, co nowego pokaże Skoda w tak udanym modelu. Poprawianie czegoś bardzo dobrego nigdy nie jest łatwe. Tu dostajemy nowoczesne, wygodne, przestronne, komfortowe i szalenie ekonomiczne auto, czyli wszystko to, czego oczekujemy od Skody. Z drugiej strony ogólny feeling został nieco zepsuty przez wrażenia estetyczne na zewnątrz oraz nadaktywne systemy wspierające. Na szczęście nikt nas nie zmusza do zamówienia niebieskiego auta na brzydkich felgach. To zawsze można zmienić.