"Kupił setkę, wypił w WC i uciekł". Pytamy na stacjach benzynowych o pijanych kierowców
To się oczywiście dzieje. Wszyscy to wiemy. O tym się pisze, o tym się słyszy.
Na przykład niedawno w Sierakowicach kierowca przyjechał na stację paliw, kupił tam alkohol, ale zaraz gdy z niej wyjechał, został zatrzymany przez policję. Okazało się, że miał 3,5 promila alkoholu we krwi.
Albo okolice Rzeszowa: 60-latek przyjechał autem na stację benzynową po piwo. Został zatrzymany przez świadków. Miał prawie 3 promile alkoholu we krwi.
Okolice Opola: Pijany 27-latek chciał zatankować na stacji, przyjechała policja. Miał ok. 2 promili.
I jeszcze Ruciane-Nida, trochę starszy przypadek. Ale aż zacytujmy z kronik policyjnych: "Mieszkaniec Warszawy przyjechał srebrnym samochodem. Chwiejąc się na nogach, zatankował auto, po czym nie płacąc za paliwo, odjechał. Pracownicy natychmiast powiadomili policję". Miał blisko 2 promile alkoholu.
A to tylko kropla w morzu medialnych doniesień.
Dlaczego więc wnioski mogą zaskakiwać?
"Nigdy nie spotkałem się z czymś takim"
Bo z punktu widzenia stacji benzynowych nie jest to tak masowym zjawiskiem, jak mogłoby nam się wydawać, gdy słyszymy o kolejnych zdarzeniach z udziałem pijanych kierowców. I raczej nie jest tak, że na wielką skalę pijani przyjeżdżają na stację, by np. zatankować paliwo, albo – będąc po wpływem – chcą sobie dokupić nową butelkę.
Ba, zjawisko "pijany kierowca na stacji benzynowej" jakby w niewielkim stopniu istniało. Bo na każdej kolejnej stacji, do której dzwonię, słyszę niemal dokładnie to samo.
– Nie spotkałem się z czymś takim.
– U nas na szczęście nie było takich przypadków.
– Pracuję tu od trzech lat i nigdy nie mieliśmy takiego zdarzenia.
– Nic mi nie wiadomo, żeby u nas coś takiego miało miejsce.
– Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś pod wpływem alkoholu przyjechał na stację, a pracuję tu już dość długo. Nie przypominam sobie, żeby był taki przypadek.
Ale problem jest. Bardziej ukryty niż może się wydawać. I na niektórych stacjach benzynowych tu mają trochę więcej do powiedzenia....
"Kupuje małpkę, a potem wypija ją w łazience"
Stacja na północy Polski: – Może nie widać dosłownie, że ktoś jest pod wpływem alkoholu. Ale zdarza się na przykład, że kupuje seteczkę, idzie do toalety, wypije i ucieka. My zdążymy wyjść przed stację, a jego już nie ma. Tylko trudno ustalić, czy przyjechał samochodem, czy przyszedł na piechotę.
– Skąd wiadomo, że wypił w toalecie?
– W koszu zostają butelki.
Stacja na południu Polski:
– Czasem zdarza się, że ktoś kupuje małpkę, a potem wypija ją w łazience.
– Skąd to wiecie?
– Z koszy, proszę pani. Jeśli wiem, że ktoś kupił małpkę, a za 20-30 minut idę sprzątać toaletę i widzę pustą butelkę, to wszystko jest jasne. Nie jesteśmy tylko w stanie sprawdzić, czy ta osoba prowadzi samochód, czy nie. Obserwujemy jedynie, że to się zdarza.
Co kupują? Seteczki, dwuseteczki...
Obserwacje pracowników stacji benzynowych są jednak bardzo różne.
Jedni twierdzą na przykład, że u nich w ogóle sprzedaje się dużo alkoholu...
– W tygodniu to duże ilości piwa, a na weekendy wódki. Ale na innej stacji, na której pracowałem wcześniej, było dużo ludzi przejazdem i tam brali sporo małpek. Człowiek mógłby się zdziwić, że w tygodniu ludzie tak mogą kupować alkohol. Z rana, jak jechali do pracy. Albo po pracy. Dużo było budowlańców. Szły piwa, setki albo dwusetki.
Inni wręcz przeciwnie...
– U nas bardzo mało alkoholu się sprzedaje, bo mamy kiepską lokalizację. Jak sprzedamy 2-3 małpki przez cały dzień to jest max. Dlatego nie wiem, skąd biorą się informacje, że niby w Polsce sprzedaje się półtora miliona małpek do godz. 12. My, jako stacja, chcielibyśmy, żeby u nas alkoholu schodziło więcej. [sic!].
Ale generalnie łączy je jedno – małpki przewijają się wszędzie. I drugie – oni nie są w stanie sprawdzić wszystkiego. Tak jak w przypadku sklepów, o czym pisaliśmy parę dni temu.
– Nie ukrywajmy, jeśli klient przyjechał autem i jest trzeźwy, ale przyszedł na stację i kupił setkę, to my nie wiemy, czy on nie wypił jej w aucie i nie ruszył dalej. Albo czy gdzieś potem nie zajechał w ustronne miejsce, nie wypił jej szybko i nie pojechał dalej. Na to, niestety, nie mamy wpływu – mówi pracownik jednej ze stacji na południu Polski.
Sprawca ostatniego wypadku na drodze krajowej nr 73 w Śladkowie Małym też wyjechał ze stacji benzynowej pod wpływem alkoholu. W wypadku zginęły dwie osoby, a trzy zostały ranne.
W komentarzach pod artykułami natychmiast rozgorzała dyskusja o prohibicji na stacjach benzynowych. O zakazie sprzedaży alkoholu w małych butelkach. I o surowych karach dla winnych takich wypadków.
Pod adresem stacji benzynowych też poleciały gromy. "Czyli zatankował, zapłacił, ktoś go widział i nikt nie zatrzymał", "Czy zakaz sprzedaży alko na stacjach zapobiegnie znieczulicy i obojętności tych, co widzą, jak pijany wsiada za kółko. W innym kraju to pracownik zabrałby mu kluczyki i zadzwonił na policję".... – reagowali Polacy.
"Gdy jest duży ruch, trudno zwrócić na to uwagę"
Jeden z naszych rozmówców sam jest strasznie cięty na takich kierowców. Mówi, że nie ma dla nich litości, bo jego znajomy miał wypadek właśnie przez pijanego kierowcę. I natychmiast zareagowałby, gdyby wyczuł lub zobaczył, że ktoś jest pod wpływem alkoholu.
– Miałem klientów, od których czuć było alkohol, gdy przyszli zapłacić za paliwo. Od razu patrzyłem na kamerach, czy to kierowca, czy pasażer. Ale zawsze było tak, że kierowca siedział za kółkiem albo właśnie odkładał pistolet i szedł w stronę miejsca kierowcy. Czyli płacił pasażer – mówi.
A gdyby to był kierowca?
– Wezwałbym policję. Na przykład udawałbym, że system się zawiesił. Powiedziałbym klientowi: "Przepraszam, muszę zadzwonić do szefa". Wtedy zadzwoniłbym na policję i czekał, aż przyjedzie. Zawsze zostaje też obywatelskie zatrzymanie – odpowiada.
Opowiada jeszcze, że zdarzały się sytuacje, gdy pracownicy odmawiali sprzedaży alkoholu osobie, która tak bardzo była pod wpływem alkoholu, że wchodząc na stację, obijała się o futrynę: – Wtedy też patrzyłem, czy klient przyjechał samochodem. Przeważnie jednak samochodu nie było, czyli albo przyszedł piechotą, albo przyjechał taksówką.
Jednak gdy na stacji paliw jest duży ruch, mało kto jest w stanie zwracać na to uwagę.
– Na dużych stacjach, jeśli jest młyn, to ciężko zauważyć, czy osoba pod wpływem alkoholu wsiada za kierownicę. Wtedy na stacji mamy auto za autem, Ktoś chce hot-doga, inny zapiekankę. A są stacje, gdzie na zmianie jest się samemu i wtedy tym bardziej jest ciężko. Chcesz szybko skasować towar, bo kolejka czeka. Na kamery zerka się wtedy o wiele rzadziej. Tylko w celu kontroli, czy nie dochodzi do kradzieży paliwa – przyznaje pracownik stacji.
"Często kupują setki. U kierowcy ciężko to zauważyć"
Na innych stacjach też słyszymy coś, co może dawać pewien społeczny obraz. Na pewno nie pełny, bo nie sposób zapytać na każdej stacji, jak jest, ale... Sami oceńcie:
– Schodzą głównie seteczki i dwuseteczki. Ale co z nimi klienci robią? Czy wypiją przed pracą? W czasie pracy? Tego nie wiem.
– Nawet jeśli ktoś jest pod wpływem setki, to my i tak tego nie wyczujemy. Tego nie da się wyczuć. A myślę, że takich osób może być sporo. Nie tylko kierowców.
– Jeśli ktoś wypił setkę, to u kierowcy raczej ciężko to zauważyć.
– Klienci często kupują setki. Ale w jakim celu? To trudno ustalić. Rzadko zdarza się, że ktoś przyjedzie na stację samochodem i tu wypije. Najczęściej przychodzą na piechotę. Na terenie stacji nie widać jego samochodu, ale nie wiem, czy on nie stoi gdzieś za rogiem. Takiej kontroli nad tym nie mamy.
Ale generalnie wszyscy twierdzą, że nie sprzedają alkoholu nietrzeźwym, bez względu na to, kim te osoby są. Ci zaś przeważnie reagują oburzeniem. – Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni – mówi jeden z pracowników.
Wszyscy twierdzą też, że gdyby zobaczyli na stacji pijanego kierowcę, natychmiast zadzwoniliby na policję.
Czytaj także: https://natemat.pl/571588,jak-ludzie-kupuja-alkohol-pracownicy-sklepow-jak-bulki