Ministra Leszczyna powiedziała, ile w miesiąc zarobił jeden z lekarzy. W środowisku zawrzało
– Żadnej nagonki na lekarzy i zarobki nie będzie. Osobiście bym wyrzucał każdego z rządu, kto by próbował tego typu emocje rozbudzać – powiedział premier Donald Tusk w środę rano, aby ostudzić nieco atmosferę po wtorkowej wypowiedzi Minister Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Ministra we wtorek w wywiadzie radiowym powiedziała o lekarzu, który wystawił fakturę na blisko 300 tys. zł za miesiąc pracy. To rozpętało burzę w sieci, ale też oburzyło lekarzy, bo ich zdaniem podawanie takich jednostkowych przykładów burzy zaufanie do całej reszty lekarzy, którym aż tak dobrze się nie powodzi.
"Pokaż lekarzu, co masz w garażu"
Premier Donald Tusk zapytany na konferencji prasowej, "czy to powrót do polityki PiS sprzed lat: pokaż lekarzu, co masz w garażu", zapewniał, że jest "ostatnią osobą, która namawiałaby opinię publiczną, żeby komuś zaglądać do kieszeni wtedy, kiedy nie ma jakichś kryminalnych kontekstów".
Przyznał jednak, że zarobki lekarzy to główny koszt rachunku za leczenie, który pokrywa NFZ z naszych składek.
– Dzisiaj jest tak, że składka, którą zbieramy od obywateli, w przygniatającej mierze wystarcza na wynagrodzenia. A ta składka jest też po to, żeby leczyć ludzi. Jest też problem refundacji, trzeba utrzymać szpitale – mówił.
Jak dodał, problem leży w ustawie. To ustawa wprowadzona jeszcze przez ostatni rząd PiS, która sprawia, że co pół roku podnoszone są minimalne wynagrodzenia medyków w publicznej ochronie zdrowia. Efekt jest jednak taki, że wzrost minimalnych płac powoduje, że po podwyżki ustawiają się także pozostali pracownicy. Ustawa zakłada takie podwyżki co pół roku, ale już nawet lekarze przyznają "na offie", że to samonakręcająca się spirala i budżet NFZ tego nie wytrzyma. Koszt tych podwyżek jest ogromny, a więc cały wzrost nakładów na ochronę zdrowia wynikający z ustawy o 7 proc. PKB idzie głównie na ten cel.
Problemy ochrony zdrowia nawarstwiają się od lat i żadna władza nie ma odwagi, by przeprowadzić radykalną reformę. Hasła o rewizji koszyka świadczeń, zmianie wycen, odwróceniu piramidy świadczeń tak, aby ograniczyć najbardziej kosztowne hospitalizacje, o likwidacji części szpitali, dopłatach pacjentów do świadczeń, zmianach w składce zdrowotnej m.in. rolników, pojawiają się i znikają, a ostatecznie gaszone są tylko najpilniejsze pożary, zwykle przez dosypywanie pieniędzy, których dziurawy system przyjmie każdą ilość.
– System bez wątpienia wymaga naprawy. Nie ma żadnego powodu, żeby w jednym miejscu ze środków publicznych te zarobki były horrendalne. Myślę, że każdy to zrozumie. Nie sądzę, żeby samo środowisko lekarskie było zainteresowane tym, żeby ta nierównowaga i przepastne różnice w wynagrodzeniach, żeby one się w takiej skali pojawiały – stwierdził szef rządu.
Wskazał, że "musimy zbudować rozsądną zachodnią średnią, jeśli chodzi o strukturę szpitali i sieć procedur" i uniknąć problemu szpitali powiatowych z kadrą.
– Lekarz mówi: "pójdę do innego szpitala, bo tutaj za mało płacą". No i szpitale po to, żeby móc wykonywać procedury, a każdy chce jak najwięcej, są gotowe nawet przepłacać lekarzy – wyjaśniał premier.
Zadeklarował, że weźmie na siebie "polityczną odpowiedzialność za poważne i trudne rozmowy, które muszą doprowadzić do tego, żeby ten system w Polsce był bardziej zrównoważony".
Lekarze oburzeni
Środowisko lekarzy po wypowiedzi Izabeli Leszczyny zawrzało, bo jak mówią burzy to zaufanie do całego środowiska lekarzy, a ci aż takich kokosów nie zarabiają.
Naczelna Izba Lekarska na swoim profilu na Facebooku przedstawiła fakty i mity o zarobkach lekarzy.
"Wg danych AOTMiT (z lutego 2024) koszty umów za pracę lekarzy to 35% wszystkich kosztów wynagrodzeń w ochronie zdrowia, a liczba lekarzy to zaledwie 20% wszystkich osób zatrudnionych w podmiotach leczniczych" (...) "Mediana zarobków lekarza to niecałe 2 średnie krajowe. To nie jest dużo za pracę, która wymaga wysokich kwalifikacji i 10 lat przygotowań" – piszą medycy.
NIL oskarża ministerstwo o niesłuszne obarczanie winą lekarzy za kryzys w ochronie zdrowia. Jak podkreślają, czekają na oficjalne dane na temat wynagrodzeń lekarzy pracujących w ramach NFZ, by móc się odnieść do zarzutów, ale wobec braku odpowiedzi traktują "temat jako zastępczy, by opinia publiczna uznała lekarzy winnymi braku środków w NFZ". Pismo do AOTMiT zostało skierowane 15 października.
Rzecznik NRL Jakub Kosikowski tłumaczył w mediach, że "kominy płacowe" to efekt patologii wynikającej w dużej mierze z tego, że szpitale muszą zatrudniać lekarzy za "wielkie pieniądze", bo "nie ma politycznej zgody, by je zamknąć".
Związek lekarzy: zarobki specjalisty na NFZ to 7,4 tys. zł
Stanowisko opublikował też Zarządu Krajowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Jest on "zbulwersowany" i "oburzony" wypowiedzią Minister Zdrowia.
"Takie sformułowania odciągają uwagę opinii publicznej od prawdziwych "winowajców" problemów ochrony zdrowia, dzielą środowisko medyczne, niszczą zaufanie pacjentów do lekarzy. Wypowiedź Minister Zdrowia odbieramy jako próbę zrzucenia winy, za obecny stan organizacji i finansów ochrony zdrowia, na medyków" – wskazał związek.
Przyznał, że są lekarze, którzy zarabiają na kontraktach bardzo dobrze, ale "nie jest ich wielu, pracują oni często po 200-300 godzin miesięcznie i wykonują określone procedury, które bardzo atrakcyjnie wyceniła właśnie instytucja, o której wspomniała w swojej wypowiedzi Pani Minister (AOTMiT - przyp. red.)".
"Przy tym wszystkim Pani Minister zapomniała wspomnieć o lekarzach specjalistach zatrudnionych w placówkach publicznych na umowę o pracę na jednym etacie, którzy od lat dźwigają na swoich barkach niedoskonałości systemu ochrony zdrowia i zarabiają 65 zł za godzinę brutto, czyli około 46 zł netto a jest ich około 20 tysięcy w Polsce. Wynagrodzenie miesięczne, przy 160 godzinach pracy ww. lekarza specjalisty, wynosi ok. 10 375 zł brutto i 7 400 zł netto. Są to zarobki na poziomie wynagrodzenia personelu sprzątającego zatrudnianego w dużym mieście" – wylicza OZZL.
Związek przypomniał swoje postulaty, aby lekarz specjalista w publicznej placówce na etacie zarabiał trzy średnie krajowe. "To jedyna droga, aby zatrzymać lekarzy specjalistów w publicznych placówkach i zapewnienia dobrej jakości opieki medycznej pacjentom" – przekonuje związek.
"Fajnie się mówi, że lekarze mają pracować dla idei(...)"
Do wypowiedzi szefowej resortu zdrowia i burzy komentarzy, jaką ona wzbudziła, odniosła się także Maja Herman, psychiatrka, medinfulencerka. Podkreśliła w poście na swoim profilu, że przypadki medyków zarabiających 300 tys. zł to jednostki, a rozmowa o zarobkach powinna dotyczyć wszystkich m.in. dziennikarzy, pracowników branży budowlanej, artystycznej czy influencer.
"Ile? Za co? Bo wiecie, ja mogę za 100zl/h przyjmować pacjentów, ale od tych 100zl pamiętajcie, odprowadzam podatek (mam kasę fiskalną), płacę zus, mam koszty prowadzenia gabinetu. Wykonuje mega ciężką pracę, mam do niej predyspozycje więc unoszę wasze historie, ale pamiętajcie, ja więcej niż jednego pacjenta w godzinę nie przyjmę, słucham o śmierci, przerażającej samotności, bólu, cierpieniu (...).
Przypomniała też, że lekarz ponosi takie same koszty życia jak każdy inny i nie dostaje za darmo bułki w sklepie.
"I fajnie się mówi, że lekarze mają pracować dla idei, ale niestety żyjemy w świecie kapitalistycznym. I to normalne, za pracę należy się płaca. I zauważcie, nikt nie krzyczy "wprowadźmy ograniczenia i widełki dla cen za usługi budowlane", ale wszyscy się prują, że takie widełki mają mieć lekarze??? A JAKIM PRAWEM? JA MAM MIEĆ OGRANICZONĄ WOLNOŚĆ RYNKOWĄ A MURARZ, DEKARZ, CZY DZIENNIKARZ NIE???" - pisze psychiatrka.
"Szkoda, że nikt nie rozumie, że my medycy nie odpowiadamy za organizację ochrony zdrowia, a jak zawsze odpowiedzialność przerzuca się na nas. (...) Mam prośbę do was, przestańcie używać lekarzy jako mięsa armatniego na tłumy, gdy wam się sypie system. To bardzo brzydkie i niskie. Bo dobrze wiecie, że to nie nasze pensje drenują system, a brak systemu..." - podsumowała lekarka.
.