Hiszpania nadal liczy ofiary i publikuje porażające nagrania. Tak wielka woda zalewała miasta

Konrad Bagiński
04 listopada 2024, 09:34 • 1 minuta czytania
W Hiszpanii odnaleziono już 217 ofiar śmiertelnych katastrofalnej powodzi. Ale nikt się nie łudzi, że to koniec. Licznik niestety ciągle bije, tysiąc osób uznano na razie za zaginione. Ratownikom nie udało się jeszcze dotrzeć do wielu miejsc, na przykład tuneli czy podziemnych garaży. W sieci pojawia się też coraz więcej przerażających nagrań z nadejścia wielkiej wody.
Tak wygląda Paiporta w hiszpańskiej Walencji, określanej jako "epicentrum" powodzi. Auta płynęły ulicami jak plastikowe zabawki Fot. AA/ABACA/Abaca/East News

W niedzielę wieczorem hiszpańska obrona cywilna podała, że na razie doliczono się 217 ofiar śmiertelnych powodzi, jakie nawiedziły ten kraj. Ale ponad 1000 osób jest zaginionych, więc nikt nie ma wątpliwości, że liczba ofiar wzrośnie.


Ratownicy dwoją się i troją, ale na razie nie byli w stanie dotrzeć na przykład do wszystkich podziemnych garaży w Walencji, między innymi w centrach handlowych oraz do kilku tuneli.

Hiszpańskie media podkreślają, że powódź była dosłownie błyskawiczna. Wiele osób na ewakuację miało zaledwie kilka minut. Gigantyczne powodzie w okamgnieniu zmiatały wszystko na swojej drodze. Tysiące ludzi zostało uwięzionych w pojazdach, domach i firmach, w których pracowali.

Po pięciu dniach (lać zaczęło we wtorek 29 października) władze odnalazły 217 ciał, 213 z nich odkryto we wschodniej części regionu Walencja.

Na miejsce ściągane są tysiące żołnierzy, pracują tam też tysiące wolontariuszy. Wielu z nich przyszło pieszo, niosąc łopaty, kilofy i inny niezbędny sprzęt. Ratownicy i mieszkańcy zalanych terenów zmagają się z niedoborami wody pitnej, żywności i innych artykułów pierwszej potrzeby.

Kto zawinił?

Wściekły tłum w mocno dotkniętym Paiporta obrzucił błotem i innymi przedmiotami hiszpańską rodzinę królewską, premiera Pedro Sáncheza i urzędników regionalnych. Dopiero w niedzielę pojawili się oni na najbardziej poszkodowanych terenach.

Wszyscy w Hiszpanii są zgodni: ostrzeżenia przyszły za późno. Kiedy władze wysłały alerty na telefony komórkowe mieszkańców Walencji, większość już albo uciekała, albo pomagała innym.

Rząd regionalny Walencji został skrytykowany za to, że nie wysłał ostrzeżeń o powodziach na telefony komórkowe do godziny 20:00 we wtorek, kiedy w niektórych miejscach powodzie już się rozpoczęły i długo po tym, jak krajowa agencja meteorologiczna wydała czerwony alert wskazujący na ulewne deszcze.

Ale nie była to też zwykła powódź

Burze skoncentrowały się nad dorzeczami rzek Magro i Turia, a w korycie rzeki Poyo wytworzyły ściany wody. Rzeki błyskawicznie wylały z brzegów, zaskakując ludzi

W mgnieniu oka błotnista woda pokryła drogi i linie kolejowe, a także wdarła się do domów i przedsiębiorstw w miastach i wioskach na południowych obrzeżach Walencji. Kierowcy musieli szukać schronienia na dachach samochodów, a mieszkańcy schronili się na wyżej położonych terenach.

Hiszpańska krajowa służba meteorologiczna poinformowała, że ​​w mocno dotkniętej powodzią miejscowości Chiva w ciągu ośmiu godzin spadło więcej deszczu niż w ciągu poprzednich 20 miesięcy. Paradoksem może być fakt, że ściany wody zmiotły wiele miejscowości na południu Walencji, na które nie spadła ani kropla deszczu.

Dlaczego doszło do tych ogromnych powodzi?

Naukowcy nie mają wątpliwości, że przyczyn powodzi należy szukać w zmianach klimatycznych spowodowanych przez człowieka. Przypomnijmy, że Europa jest kontynentem, który ociepla się najszybciej. A w Europie najszybciej grzeje się region Morza Śródziemnego, robi to o 20 proc. szybciej, niż reszta świata.

W sierpniu hiszpańscy naukowcy z Institut de Ciencies del Mar (Instytut Nauk o Morzu) zmierzyli absolutnie rekordowe 28,9 stopni Celsjusza na powierzchni Morza Śródziemnego.

Rozgrzane i niosące niezwykle duże ilości wody powietrze znad morza przemieszcza się nad ląd, gdzie w zderzeniu z zimnym frontem uwalnia potężne opady. Mogą one stać w jednym miejscu przez wiele godzin. Takie zjawisko nazywa się popularnie "zimną kroplą", opisywaliśmy je szeroko w naTemat.pl.

– W przyszłości będziemy świadkami większej liczby takich gwałtownych powodzi. To zjawisko ma na sobie "odciski palców" zmian klimatu – mówi Reutersowi Hannah Cloke, profesor hydrologii na Uniwersytecie w Reading.

Dodaje, że ofiarom śmiertelnym mogą nie zapobiec nawet wczesne ostrzeżenia. Zagrożenie jest zbyt potężne, a ludzie mają niestety tendencję do ryzyka.

Czytaj także: https://natemat.pl/575165,dana-zwana-zimna-kropla-ona-odpowiada-za-katastrofalna-powodz-w-hiszpanii