Ten serial pokazał mi prawdę o Trumpie. Oto portret aroganckiego egocentryka
Nie chodzi o żadną serialową nowość, bo ten dokument powstał już w 2017 r. i wciąż jest dostępny na Netfliksie. Tylko raczej nie w zestawieniu najchętniej oglądanych produkcji. Pojawił się już po tym, jak Donald Trump wygrał wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych.
"Trump: Amerykański sen" to czteroodcinkowa seria, w której przyjaciele, współpracownicy i krytycy dzielą się opowieściami o Trumpie. W opisie wprost nazwano go "aroganckim biznesmenem", który ku zaskoczeniu wielu został 45. prezydentem USA.
Imperium Trumpa i ulgi podatkowe
Arogancja Trumpa to główny motyw w tym dokumencie. Już w pierwszym odcinku widz zderza się z metodą działania biznesmena, którą najpierw wykorzystał do budowania majątku, a później politycznego zaplecza. Pokazano mechanizm, którego używał, m.in. korzystając z absurdalnych ulg podatkowych. Pomogły mu pieniądze ojca i banków. Kierował się prostymi zasadami: obiecywać wszystko, a w zasadzie nic. I nie przyznawać się do porażek.
Przykład? Trump reklamował swoje nieruchomości, jako nowoczesne i "najlepsze w Nowym Jorku". Inżynierowie i budowlańcy odpowiedzialni za jego projekty mieli jednak inne zdanie. Dla nich to była tandeta z kiepskim wykończeniem. Jednocześnie Trump od zawsze i w każdej sytuacji był pewny siebie. Kiedy padło pytanie, kto mógłby go zagrać, jeśli powstałby o nim film, odpowiedział, że może... "on sam".
Już w pierwszym odcinku najbardziej zwróciłem uwagę na zachowanie Trumpa. Twórcy wykorzystali sporo archiwalnych materiałów, na których można zobaczyć przyszłego prezydenta USA w akcji. Wywiad z młodym Trumpem pokazuje, że kiedyś przed kamerą potrafił popisać się większą elokwencją. I że od najmłodszych lat dominował u niego radykalny pogląd, że są tylko "zwycięzcy i przegrani". Albo po prostu "silni i słabi".
Kiedy zapytano go, co zrobiłby w sytuacji, gdyby jego biznesom groził upadek, odpowiedział, że być może wystartowałby w wyborach prezydenckich. Później pokazano zresztą, że Trump chętnie flirtował ze światem polityki na długo przed decyzją o starcie w wyborach.
Szybko dorobił się łatki kontrowersyjnego i bezczelnego biznesmena. Ed Koch, były burmistrz Nowego Jorku, nazywał go "fałszywym" i podkreślał, że on "rozumie tylko siłę i władzę". W serialu pokazano wypowiedzi osób, na których oczach Trump sprytnie zarządzał swoją biznesową potęgą. To wszystko składa się na obraz człowieka, który doskonale wiedział, jak ogrywać amerykański system dla własnych korzyści.
"Trump: Amerykański sen" pokazuje, że miliarder zawsze używał tych samych metod. Kiedy chciał uzyskać ulgę podatkową w latach 70. i 80. ubiegłego wieku, zachowywał się podobnie, jak w prezydenckiej kampanii wyborczej. Wiedział, że warto wyolbrzymiać niektóre sprawy i atakować przeciwników.
"Trump: Amerykański sen" jak portret egocentryka
Jeśli nawet serial momentami wydaje się nudny, to każdy wątek i wypowiedzi bohaterów dokładają cegiełkę do zdumiewającego wizerunku. Widzowie mają szansę zobaczyć Trumpa jako człowieka skupionego na własnym ego, ale jednocześnie zdeterminowanego.
Tak było w przypadku budowania jego imperium na Manhattanie oraz w przypadku niesławnego "Trump Taj Mahal", czyli założonego przez niego kasyna, które zbankrutowało. To wyjątkowo głośna sprawa, bo pracę straciły wtedy tysiące osób.
W dokumencie wyraźnie pokazano też zależność – Trump kieruje się tymi samymi zasadami w biznesie i życiu prywatnym. Z czasem jego działania zaczęły bazować na sławie, którą konsekwentnie zdobywał.
W jednym z odcinków pokazano też kulisy rozwodu z jego pierwszą żoną, Ivaną, i drugą – Marlą Maples. To też wymowny obrazek, jak bardzo Trump mógł być zapatrzony tylko na siebie. Twórcy mocno skupili się na analizie jego związków z Ivaną, Marlą i Melanią. Wychodzi z tego portret egocentryka.
Życie prywatne Trumpa stało się pożywką dla tabloidów, a taka sława raczej mu nie przeszkadzała. Do tego dochodziły jeszcze przecież jego kontrowersyjne inwestycje. Serial daje nam do zrozumienia, że Trump wykorzystał to zainteresowanie mediów, by zbudować fundament pod swoją przyszłą karierę.
Czego zabrakło w produkcji Netfliksa? Może zdecydowanego głosu osób, które w wyniku działań Trumpa zostały pokrzywdzone. A już na pewno przydałaby się wzmianka o kobietach, które oskarżały Trumpa o molestowanie seksualne. Gdyby skupić się na szczegółach, "Trump: Amerykański sen" miałby zapewne nie cztery, ale co najmniej osiem odcinków.
Co ważne, widz nie dostaje w tym serialu gotowej narracji. Skupiono się na faktach i relacjach, a wnioski można wyciągnąć samodzielnie. Twórcy nie musieli nawet dyskredytować Trumpa, ale i tak zrobił to... on sam.
Nawet dobrze się stało, że "Trump: Amerykański sen" to nie jest dzieło Amerykanów, tylko Brytyjczyków. Mieli więc inną perspektywę w pokazywaniu historii Trumpa i wpływie jego prezydentury na Stany Zjednoczone. Taki głos z zewnątrz mógł być kluczowy w pokazaniu, kim tak naprawdę jest Donald Trump.
Dodajmy, że tuż przed wyborami w USA premierę miał "Wybraniec" Alego Abbasiego, który przedstawia początki kariery Trumpa. Twórca nie bierze jeńców, ale jak zaznaczyła Ola Gersz w recenzji naTemat, paradoksalnie film sprawia, że nieco współczujemy Trumpowi. "W końcu to ofiara amerykańskiego snu, jego wypaczonej i mrocznej wersji. Ale to wcale nie znaczy, że Trump jest tutaj niewinny i biedny" – czytamy.
Czytaj także: https://natemat.pl/574229,wybraniec-o-donaldzie-trumpie