Kiedyś marzyło mi się życie w Stanach. Dziś prędzej bym sobie odcięła rękę [OPINIA]
USA to dziś dla mnie koszmar do życia i wcale nie jestem jedyna. Wystarczy poszperać w socialach, porozmawiać ze znajomymi albo poczytać dyskusje w sieci: ludzie już nie marzą o Stanach Zjednoczonych. Amerykański sen już tak nie nęci. A przynajmniej Europejczyków, bo to z naszej perspektywy – jako Polka i Europejka – piszę te słowa.
Ach, mieszkać w USA, czyli amerykański sen wyblakł
Ale kiedyś Stany nam się marzyły, prawda? Masowe migracje do USA i tłumy imigrantów na Ellis Island mówią same za siebie (według oficjalnych szacunków w latach 1892-1954 na tę nowojorską wyspę przybyło 12 milionów ludzi z różnych zakątków globu). Nasi przodkowie płynęli zatłoczonymi statkami do krainy wolności i demokracji, marząc o pieniądzach, sukcesie albo przynajmniej nieumieraniu z głodu. Uciekali przed prześladowaniami, konfliktami, biedą.
Ameryka była marzeniem i rajem, co sama dobrze pamiętam. W moim dzieciństwie i wczesnej młodości Ameryka wciąż była AMERYKĄ. Krainą mlekiem i miodem płynącą, Olimpem. Nie myślało się o tym, że wybili tam kiedyś rdzennych mieszkańców, mieli niewolnictwo i segregację rasową, a w prowadzeniu wojen dalej są mistrzami. A-me-ry-ka, A-me-ry-ka!
Tu sklepowe półki uginały się od słodkich płatków śniadaniowych w każdym kolorze i ciastek Oreo we wszystkich smakach; w liceach chodziło się na prom, piło piwo z czerwonych kubków i wkładało książki do (ręcznie ozdabianych!) metalowych szafek; były kina samochodowe, olbrzymie wesołe miasteczka i jesienne festyny. W AMERYCE mieszkały największe gwiazdy kina, które spotykało się na ulicy; większość ludzi miała swoje własne domy i samochody; szybko można było stać się milionerem, nawet jeśli było się pucybutem.
Bombardująca nas zewsząd amerykańska kultura mamiła nas wspaniałościami i chcieliśmy żyć jak w tamtejszych filmach i teledyskach. Oscary i MTV, Nowy Jork i Los Angeles, Wielki Kanion i Teksas, kowboje i gangsterzy, Święto Dziękczynienia i Halloween, Pop Tarts i mac and cheese; dolary i limuzyny bez dachów, Starbucks i McDonald's, Las Vegas i Madonna.
Tak myślało się w latach 80., 90., 2000. Europa była w tyle za amerykańską potęgą, a Polska wciąż raczkowała w zachodnim świecie po zmianie ustroju. U nas było szaro, a tam kolorowo. Ciocia z Ameryki przywoziła Barbie i dżinsy, ojcowie jechali na budowę i przysyłali czeki.
Ale na Starym Kontynencie zaczęło żyć się coraz lepiej, a Polska zaczęła rozwijać się w tempie olimpijskich sprinterów. Pojawił się internet, a świat stał się globalną wioską. Cyfrowa rewolucja otworzyła nam drzwi i okna, o których się nam nie śniło. Amerykańska kultura przestała być naszym jedynym pokarmem, bo zobaczyliśmy resztę świata, który okazał się niczego sobie. Dostrzegliśmy skazy na amerykańskim śnie, który skrzętnie ukrywała przed nami popkultura.
Okazało się, że w AMERYCE... wcale nie jest aż tak fajnie. Słodycze i płatki okazały się naładowane cukrem, a w kupnym makaronie z serem jest cała tablica Mendelejewa. Starbucksy i McDonaldy mamy już swoje, dobre samochody też. Na domy młodych Amerykanów już nie stać, tak jak w Polsce. Halloween dawno do nas przyszło, a Święto Dziękczynienia to nic innego jak pamięć o kolonializmie. Powiewające na gankach flagi z 50 gwiazdkami okazały się tandetne, a hymn USA jest nie do zaśpiewania.
Dlaczego przestaliśmy marzyć o życiu w USA? (Nie tylko) o Trumpa chodzi
Dziś mało kto w Europie ma już złudzenia co do amerykańskiego snu. Jasne, ten wciąż jest możliwy, bo to niesamowity kraj, który oferuje wiele możliwości. Dalej można odnieść tam sukces, bo Hollywood, Liga Bluszczowa, Broadway, Wall Street czy Dolina Krzemowa są jedne. Ale kiedy pomyślę o zaletach i wadach ewentualnej wyprowadzki z Unii Europejskiej do Stanów Zjednoczonych, dominują te drugie. Bo pakując manatki, chciałabym mieć pewność, że będzie mi lepiej.
A tymczasem...
Jeśli ciężko zachoruję, bez prywatnego (dobrego!) ubezpieczenia leżę i kwiczę. W końcu brak powszechnego dostępu do leczenia oraz wysokie koszty operacji, leków i wizyt lekarskich sprawiają, że osoby bez ubezpieczenia (lub z minimalnym ubezpieczeniem) albo się nie leczą i cierpią w milczeniu, albo wpadają w długi.
Ile jest historii o osobach, które trafiły na ulicę, bo... rachunki za szpital? Ile filmików w sieci, w których Amerykanki pokazują gigantyczne koszty porodu? Dzięki, wolę publiczny NFZ i składki, które nie rujnują finansowo życia.
Jeśli wyjdę z domu, mogę już do niego nie wrócić, bo przecież przestępstwa z użyciem broni palnej są w USA powszechne. Mogę dostać kulkę w Walmarcie, mogę na ulicy. Ktoś może zacząć nagle strzelać i co zrobię? Mogę stać się jedną z ofiar masowych strzelanin, których w USA w 2024 roku było od stycznia do 31 października 513 (604 zabitych, 2 102 rannych). W 2023 roku – 604 (754 zabitych, 2 443 rannych), w 2022 – 695 (762 zabitych, 2 902 rannych) i tak dalej. Nie, dziękuję
Jeśli puszczę dziecko do szkoły, też może nie wrócić. Opowieści rodziców o sposobach na uchronienie swoich dzieci przed napastnikami w szkolnych strzelaninach (nie kupują świecących butów, podpisują im ubrania, aby w razie czego można było zidentyfikować zwłoki...) są wstrząsające i niewiarygodne zarazem. A jeśli coś strzeliłoby mi do głowy i kupiłabym broń, moja mała pociecha mogłaby ją znaleźć i zastrzelić siebie albo swojego brata, bo przecież wygląda jak zabawka (takich przypadków jest od groma).
Ale to przecież nieważne, ważne, że Amerykanie mają swoją wolność, którą z niepojętych dla Europejczyków względów utożsamiają z dostępem do broni (w tym tej maszynowej). Masowe strzelaniny w Europie? Czasami. W takiej Wielkiej Brytanii w 2024 była dotychczas jedna, w 2023 – dwie, w 2022 – jedna.
Dalsza część artykułu poniżej.
Jeśli byłabym młodsza i chciała iść w USA na studia, musiałabym się zadłużyć na lata (albo walczyć o stypendium), bo edukacja wyższa jest płatna i droga. Jeśli byłabym w kryzysie bezdomności, mieszkałabym na ulicy, którą przechadzaliby się bogacze w designerskich ciuchach, bo nierówności społeczne są coraz większe – obok siebie obozowiska bezdomnych, getta, wieżowce i ogromne posiadłości za miliony. Sutereny dla biedniejszych i wyższe piętra dla bogatszych, "Nomadland" i "Wilk z Wall Street".
Jeśli zaszłabym w ciążę, nie mogłabym iść na płatny urlop macierzyński, bo w USA go nie ma. A jeśli nie chciałabym mieć dzieci, a mieszkała w Alabamie albo Tennessee, miałabym przewalone, bo w kilku stanach aborcja jest zakazana. Jak w Polsce.
Po wyprowadzce do USA komercja i kapitalizm jeszcze bardziej raziłyby mnie w oczy, podobnie jak ich zupełny wy***anie na ekologię (papierowe torebki w sklepach to naprawdę nic w porównaniu z zapychaniem lodówki plastikiem). W sklepach dostałabym zawału, patrząc na to dziwne "jedzenie" na półkach i w zamrażarkach, nie mogłabym kupić nawet zwykłego chleba.
Amerykański sen będzie przez Donalda Trumpa amerykańskim koszmarem?
I w końcu jeśli mieszkałabym w USA, musiałabym użerać się z republikanami i wyznawcami religii Make America Great Again. Wkurzałabym się, że Amerykanie są tak konserwatywni, że nie są w stanie wybrać doświadczonej, wykształconej kobiety na urząd prezydenta. Z niedowierzaniem patrzyłabym na wyniki wyborów, zdając sobie sprawę, że mój kraj staje się coraz dziwniejszym miejscem.
Jeśli mieszkałabym w USA, byłabym też (jeszcze bardziej) przerażona po zwycięstwie Trumpa, bo nie wiedziałabym, czy z amerykańskiego snu jeszcze w ogóle coś zostanie, czy może na dobre ustąpi miejsca amerykańskiemu koszmarowi. Bo "Wielką Ameryką" znowu będzie rządził zakapior o dużym ego, małym rozumie i z faszystowskimi zapędami, skazaniec (!) i mizogin, który traktuje kobiety jak g*ówno.
God Bless America, ale mieszkać bym w niej nie chciała, nawet gdyby mi płacili. Pojechać do USA? Moje marzenie, bo to kawał kultury, historii, przyrody. Piękny kraj. Nowy Jork? Ikona! Ale szkoda że konstytucja i system do kitu. Wolę moją starą, dobrą Europę.
Czytaj także: https://natemat.pl/575858,elegia-dla-bidokow-j-d-vance-zart-o-polakach