Lewicka: Im bliżej wyborów prezydenckich, tym więcej znaków zapytania

Karolina Lewicka
11 listopada 2024, 10:56 • 1 minuta czytania
Wniosek o przeprowadzenie prawyborów prezydenckich w Koalicji Obywatelskiej złożył Rafał Trzaskowski. Ale nietrudno oprzeć się wrażeniu, że doprowadził do tego szef MSZ prowadzoną od kilku tygodni ofensywą – i sam stworzył siebie, jako potencjalnego kandydata na kandydata, i teraz nadał tej nieformalnej rywalizacji z prezydentem stolicy oficjalne już ramy.
Karolina Lewicka Fot. Maciej Stanik

Skuteczność Radosława Sikorskiego polega na tym, że go w partii nie zignorowano, ale wręcz dociążono i w to w sytuacji takiej, w której przecież "naturalnym" kandydatem do boju o Belweder był od pięciu lat Rafał Trzaskowski – wychwalano go, reklamowano, a w kuluarach tłumaczono dziennikarzom, że wystawienie kogoś innego mogłoby nie zostać zrozumiane przez elektorat.


A jednak to głosowanie członków wszystkich partii wchodzących w skład KO rozstrzygnie sprawę. I choć – znów – głosy są takie, że prezydent stolicy ma nominację w kieszeni, bo się wszyscy do jego kandydowania przyzwyczaili, a poza tym jest w Platformie bardziej lubiany niż Sikorski, to przecież wszystko się może zdarzyć. Szef polskiej dyplomacji walczy jak lew, to jego trzecie podejście.

Albo uda się Sikorskiemu teraz, albo już raczej nigdy

W 2010 roku przegrał prawybory z Bronisławem Komorowskim. W 2020 roku chciał wystartować, gdy PO postanowiła wymienić Małgorzatę Kidawę-Błońską, ale wtedy nie było nawet dyskusji, ówczesne władze partii postawiły na Trzaskowskiego. Jeśli nie uda się Sikorskiemu teraz, następna szansa może się pojawić dopiero za dziesięć lat (jeśli to Trzaskowski zostanie prezydentem, to oczywiste jest, że w 2030 będzie walczył o reelekcję), kiedy będzie już po siedemdziesiątce.

W polityce wiek liczy się inaczej, ale trend jest raczej w całej Europie taki, że o przywództwo coraz skuteczniej zabiega pokolenie czterdziesto- lub najwyżej pięćdziesięciolatków. Czyli albo uda się Sikorskiemu teraz, albo już raczej nigdy.

Do kamer politycy PO tłumaczą, że prawybory są po to, by kandydat miał mocny mandat, i by prawyborami skupić uwagę na sobie, a odciągnąć ją od "operacji wyłaniania kandydata" przez PiS, choć tak naprawdę chyba po prostu zalegalizowano coś, co już się intensywnie działo, a Sikorski, działając metodą faktów dokonanych, może sobie pogratulować sprawczości.

Co do kwestii odwrócenia uwagi od PiS: Jarosławowi Kaczyńskiemu chyba się już skutecznie samemu udało znudzić widownię tej opery mydlanej, produkowanej przez Nowogrodzką.

Mnożą się plotki, że ktoś kojarzony z obozem może wystartować obok ich kandydata

Wciąż analizowane są te same osoby, raz jedna, a raz druga wysuwa się rzekomo na prowadzenie w tym wewnętrznym wyścigu, ale mety nie widać. Dziś pewne są dwie rzeczy – PiS nie ma jednoznacznie dobrego kandydata na prezydenta, a ulepić go z różnych cech wielu kandydatów się nie da, trzeba kogoś wybrać, z wszystkimi jego deficytami i obciążeniami.

A po drugie – euforyczna wręcz reakcja na wyniki amerykańskich wyborów prezydenckich oznacza, że PiS wiele sobie po prezydenturze Trumpa obiecuje, ale w tych swych nadziejach może zostać zawiedziony.

To naprawdę nie jest tak proste przełożenie, że zwycięstwo populisty w jednym kraju oznacza wygraną drugiego populisty w innym kraju, a potencjalna wizyta Donalda Trumpa w Polsce będzie jak niesamowity wiatr w żagle Czarnka czy Nawrockiego.

Mnożą się za to plotki, że ktoś kojarzony z tym obozem może wystartować obok kandydata PiS i odbierać mu głosy. Pojawia się nazwisko Beaty Szydło, która dywagowała ostatnio w mediach społecznościowych, "czy kobieta może zostać prezydentem Polski?", ale też Jacka Siewiery, obecnego szefa BBN (któremu to proponowano, niewykluczone, że byli to ludowcy) i Marka Magierowskiego, byłego ambasadora w USA.

PiS, który właśnie w Święto Niepodległości miał ogłaszać swojego kandydata, będzie raczej czekał na 7 grudnia, kiedy to w Gliwicach karty na stół wyłoży KO. Niewykluczone, że ostateczna decyzja zapadnie przy Nowogrodzkiej dopiero na początku stycznia.

Czy Hołownia uzależnia swój start od wsparcia ludowców?

Zgryz ma też Szymon Hołownia. Choć pytany przez dziennikarzy, czy ludowcy, proponując wspólnego kandydata całej koalicji 15 października, nie wbili mu noża w plecy, odwracał się i prezentował, że żadna rękojeść z marynarki nie wystaje, to jednak problem jest poważny.

Jak słyszę, struktury PSL-u nie mają najmniejszej ochoty pracować na rzecz lidera Polski 2050, zaś kierownictwo partii zdaje sobie sprawę, że marszałek Sejmu nie jest wymarzonym kandydatem dla ich, stale kurczącego się, elektoratu.

Ludowcy nie są skłonni do altruistycznych gestów. Już w kampanii do PE pracowali wyłącznie w tych dwóch okręgach, w których mieli szansę na zdobycie mandatu ich politycy – Krzysztof Hetman i Adam Jarubas. Gdyby zaangażowania było nieco więcej, to byłaby szansa na czwarty mandat (trzeci dla TD zdobył Michał Kobosko), ale został przegrany o włos.

Kiedy pytam polityków Polski 2050, czy Hołownia uzależnia swój start od wsparcia ludowców, słyszę, że nie, że to i tak bez znaczenia, bo PSL, nawet jeśli oficjalnie poprze Hołownię, to na pewno nie będzie się w jego kampanii wysilał. Hołownia musi po prostu rozsądzić, która decyzja jest mniejszym złem.

Nie ma szans, co pokazują teraz wszystkie sondaże, na wejście do drugiej tury – w tej zmierzą się kandydaci symbolizujący, jak ujmował to Hołownia, dwa zwalczające się plemiona. Hołownia chciał tę bipolarność sceny politycznej przełamać, ale bez powodzenia, dziś raczej usiłuje utrzymać się na powierzchni.

Kandydowanie ma być impulsem dla struktur ugrupowania oraz – zważywszy, że wedle badań, jakie Polska 2050 robi, jej lider ma wyższe notowania niż sama partia, wzmocnieniem partii poprzez kampanię wyborczą jej szefa. Jest tylko jedno ryzyko – jeśli Hołownia zrobi słaby, jednocyfrowy wynik, może on być gwoździem do trumny całej partii.

Wcale nie jest pewne, czy to Mentzen zostanie zarejestrowany w PKW

Konfederacja niby od dawna prowadzi nieoficjalną kampanię wyborczą, bo Sławomir Mentzen jest pierwszym, który się do tego wyścigu zgłosił, już pod koniec sierpnia. Od tego momentu intensywnie jeździ po Polsce, mając kilkanaście spotkań z wyborcami każdego miesiąca. Ale – moim zdaniem – wcale nie jest pewne, czy to on zostanie zarejestrowany w PKW.

Badania, po ogłoszeniu jego kandydatury, mówiły jasno, że nie zadowala on całego elektoratu Konfederacji. Że ten wolałby Krzysztofa Bosaka. I że to on ma zdecydowanie większe szanse na podbieranie wyborców PiS-owi. Niewykluczone więc, że Mentzen będzie tylko kandydatem tymczasowym.

Lewica zabiera się do tych wyborów jak pies do jeża

O kandydacie, a właściwie kandydatce, bo miała być to kobieta, Lewicy jakoś cicho, a nawet coraz ciszej. Najpierw mówiono o Agnieszce Dziemianowicz-Bąk, ale nie jest chętna, by się rozstawać z resortem, a takiej rezygnacji oczekuje premier od ministrów, którzy wystartują w wyborach prezydenckich. Przez chwilę wydawało się pewne, że będzie to Magdalena Biejat – tuż po tym, jak stanęła na czele rozłamu w partii Razem, zanim Razem opuściło klubu Nowej Lewicy.

Teraz jednak do gry włączył się mężczyzna – wicepremier i minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski. Pod koniec października Robert Biedroń mówił, że "może będą prawybory", ale na razie nic więcej na ten temat nie wiadomo.

Lewica wie, że duża część jej sympatyków jest skłonna już w I turze, podobnie jak stało się to w roku 2020, poprzeć Rafała Trzaskowskiego, stąd zabiera się do tych wyborów jak pies do jeża.

Partie idą do tych wyborów niczym saper przez pole minowe

Wiosną przyszłego roku poznamy nazwisko nowego prezydenta. W połowie listopada nadal nie wiemy, kto wystartuje.

Bo partie idą do tych wyborów niczym saper przez pole minowe, co albo jest dowodem na słabość tych formacji (Lewica, Polska 2050, PSL), albo wskazuje – w przypadku PiS i KO – na stawkę tej elekcji. To naprawdę jest bitwa o wszystko.