Lewicka o prawyborach w KO: Przegrana Trzaskowskiego będzie jego osobistą klęską
Do tej pory przeprowadzane badania były dla niego nadzwyczaj korzystne – robił dobry wynik w I turze, zaś w drugiej pokonywał kandydata PiS, kimkolwiek by on nie był. Mówiono o nim, jako ponownym kandydacie na prezydenta, od pięciu lat, nazywano "naturalnym" wyborem.
Trudno się zatem dziwić jego niezadowoleniu, o którym mówią między sobą politycy PO, że zamiast oczywistej do niedawna nominacji od partii, wręcz namaszczenia, będzie jeszcze głosowanie jej członków oraz działaczy ugrupowań wchodzących w skład KO, a wynik jest zawsze pewną niewiadomą.
Tym bardziej że Radosław Sikorski, który sam się wykreował na kandydata, po prostu wszedł nagle na ring i powiedział: "No to jestem!", mocno uwierzył w siebie i prowadzi ofensywę medialną tak intensywną, że trudno za tymi występami nadążyć. Wiele wskazuje na to, że była to rzecz przez szefa polskiej dyplomacji przemyślana i zaplanowana dużo wcześniej. Że już wrześniowe wystąpienie na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, podczas którego Sikorski zbeształ rosyjskiego ambasadora, co odbiło się szerokim echem na świecie i przydało mu nimbu twardziela, czy też zamknięcie rosyjskiego konsulatu w Poznaniu, to były ruchy obliczone na rywalizację z Trzaskowskim.
Jeden z polityków PO, zresztą stronnik szefa MSZ, pytany przeze mnie, jaki był powód nagłej w sumie decyzji w sprawie konsulatu, odparł, że nie widzi innego, jak wizerunkowy, podobne głosy można usłyszeć w MSZ.
Sikorski ma też własną stronę "prezydencką", na której prezentuje swoje priorytety na pięć lat w Pałacu, chce m.in. być strażnikiem Konstytucji, odbudować narodową wspólnotę, zapewnić bezpieczeństwo Polsce. Swoją osobę promuje hasłem "prezydent na trudne czasy" plus hasztag "bo czasy się zmieniły".
Co obiecuje Sikorski?
Jeszcze przed amerykańskimi wyborami prezydenckimi pojawiły się przypuszczenia, że jeśli wygra Trump, to Sikorski może wykorzystać tę niekorzystną z punktu widzenia Europy i Polski zmianę polityczną do zbudowania przestrzeni dla swojego kandydowania.
I tak się stało. Teraz Sikorski dowodzi, m.in. w liście do członków KO, że jest jedynym słusznym wyborem na niebezpieczne czasy, że ustoi w trakcie spodziewanej brutalnej kampanii, a na dodatek ma możliwości pozyskiwania także wyborców o konserwatywnej wrażliwości, nie tracąc tych lewicowych (w wywiadzie dla OKO.press zadeklarował, że jako prezydent podpisze ustawę legalizującą aborcję do 12. tygodnia i że jest zwolennikiem związków partnerskich).
Sikorski, promując siebie, nie zapomina, by odnosić się także do konkurenta. Mówi, że ów był optymalnym kandydatem w 2020 roku, kiedy chodziło głównie o praworządność, ale "czasy się zmieniły, zrobiło się niebezpiecznie i teraz to ja mam mocniejsze karty".
Na takie dictum odpowiedział i sam zainteresowany ("Ja się po prostu bezpieczeństwem zajmuję codziennie, a nie o nim opowiadam"), jak i jego bliski współpracownik i przyjaciel, Sławomir Nitras: "Czasy się zmieniły? Trudne czasy? A pandemia to były łatwe czasy? A wojna zaczęła się wczoraj? A osiem lat PiS to były łatwe czasy? Rafał zawsze był z nami. Zawsze był na pierwszej linii. Nasz Prezydent".
Ta krótka wymiana uprzejmości wyraźnie pokazuje, że napięcie rośnie, bo też i stawka jest ogromna: kandydat KO na prezydenta to – wedle obecnych sondaży – najbardziej prawdopodobny lokator Pałacu Prezydenckiego. Pytanie, czy ta rywalizacja wzmacnia, czy też osłabia KO przed kluczową rozgrywką?
Niby wszyscy zapewniają, że obojętnie, który polityk ostatecznie wystartuje w tym wyścigu, to "wszystkie ręce na pokład" i tak dalej. Ale słowa zostają, nieprzyjemne wrażenia także, a gorycz porażki trudna jest do przełknięcia i pozostawia osad. Tym bardziej, że niejako z boku we wspieranie Sikorskiego zaangażowali się Roman Giertych (nie jest członkiem KO) oraz Michał Kamiński (senator związany z ludowcami), prywatnie dobrzy znajomi ministra.
Najpierw Kamiński wymyślił "wspólnego kandydata", którego zaproponował koalicji 15 października Władysław Kosiniak-Kamysz. Było to głęboki ukłon w stronę Sikorskiego, wiadomo, że ludowcom bliżej do niego niż do lewicowego prezydenta Warszawy. PSL zaproponował Tuskowi trójpak: poparcie Sikorskiego, porzucenie Hołowni oraz poparcie ustaw tzw. światopoglądowych. Ale premier nie miał na ten deal ochoty.
W drugim rzucie wicemarszałek Kamiński zaatakował Trzaskowskiego sprawą zdejmowania krzyży w warszawskich urzędach (był to efekt podpisanego przez prezydenta rozporządzenia w sprawie usunięcia symboli religijnych z przestrzeni dostępnych dla osób z zewnątrz), czyli tym samym kijem, którym Trzaskowskiego okłada PiS, próbując uczynić z niego radykała, walczącego zaciekle z religią, dyskryminującego i wprowadzającego cenzurę.
Sikorski martwi się też, a leją się mu krokodyle łzy, że słowa Sławomira Nitrasa o "opiłowywaniu katolików", mogą zaszkodzić Trzaskowskiemu w trakcie kampanii. Jednym słowem: przyjemnie nie jest, a amunicja teraz wykorzystywana w prawyborach, z powodzeniem posłuży kandydatowi PiS do ponownego jej wystrzelenia.
"Dla Trzaskowskiego to rodzaj upokorzenia"
Tusk, ogłaszając w poprzednią sobotę prawybory, zaapelował do konkurentów, by "ograniczyli liczbę wystąpień" (Sikorski robi dokładnie odwrotnie) oraz do ich "najbardziej porywczych sympatyków i współpracowników, by prowadzili bardzo fair tę prekampanię". Słowa te padły jak krew w piach. Premier chyba zapomniał, że walka o władzę rządzi się swoimi prawami. A może chciał popatrzeć na tę potyczkę niczym cezar na walkę gladiatorów?
Tusk należy do tych polityków, którzy bezwzględnie eliminują lub osłabiają konkurencję, zaświadcza o tym cała jego polityczna droga. Konieczność udziału w prawyborach to dla Trzaskowskiego rodzaj upokorzenia, nawet jeśli ostatecznie je wygra. Przegrana w prawyborach Sikorskiego to pokazanie szefowi MSZ jego miejsca – tak się starał, tak zabiegał, a i tak mandatu od partii nie otrzymał. I odwrotnie: przegrana Trzaskowskiego w prawyborach będzie jego osobistą klęską.
A wygrana Sikorskiego będzie miała u swego początku łaskawą zgodę premiera na prawybory.
Oficjalna narracja jest taka, że prawybory służą partii, bo skupiają uwagę opinii publicznej na KO i jej kandydatach. Ale wciąż otwarte pozostaje pytanie, jaki będzie tego długofalowy efekt.
Czytaj także: https://natemat.pl/576314,lewicka-im-blizej-wyborow-prezydenckich-tym-wiecej-znakow-zapytania