Jarosław Marek Rymkiewicz jest z pewnością ofiarą grzechu lekkiej przesady. Ale który artysta nie jest? Ba, kto z nas nie jest? Kto zwróciłby na nas uwagę, gdyby wszytko, co robimy i mówimy było doskonale wyważone? Kto przeczytałby ten wpis, gdyby nie jego lekko przesadzony tytuł?
Na czym polega lekka przesada Rymkiewicza? Weźmy przkład "błędu" językowego, na który zwraca uwagę. Słowo "leming" określające, jak rozumiem, większość z nas jest jego zdaniem "błędem niedopuszczalnym". W rozmowie z Gazetą Polską, którą przytacza dziś NaTemat mówi, że trafniejsze jest określenie "Polacy, którymi owładnęła mongolska idea". Jesteśmy, inaczej mówiąc, ludźmi, którzy uznali, że można żyć wygodnie pod panowaniem caratu, o ile nie walczy się o niepodległość, narodem zdrajców (czyli Mongołami - zastanawiam się czy to jest w ogóle określenie politycznie poprawne?). Wstyd! JM Rymkiewicz ze zdrajcami w jednym kraju żyć nie chce. I trochę mu się nie dziwię.
Arykuł opisujący rozmowę Rymkiewicza pojawił się dziś w NaTemat "na jedynce", na samej górze, jako główny niedzielny temat. Dzień wcześniej, w tym samym miejscu zamieszczony był inny artykuł, który również wywołał burzliwą dyskusję - "Czekając na sobotę, czyli miejski reset 2.0". Opisane są w nim historie kilku młodych ludzi, mieszkańców dużych miast, w tym przede wszystkim Warszawy, którzy po tygodniu ciężkiej pracy najbardziej lubią się upić i zaliczyć "nokaut". Artykuł kreśli dość reprezentatywny jak sądzę, chociaż jednocześnie dość przygnębiający obraz młodego pokolenia. Dowiadujemy się z niego, że coweekendowy "nokauat" jest ulubioną formą odstersowywania się po pracy i "ładowania" baterii na następny tydzień.
Kilka dni wcześniej, również na czołówce, artykuł o złamanym pokoleniu 20-latków, którzy "nie wiedzą, co chcą robić, więc nie robią nic." Możemy się domyślać, że atrykuł ten traktuje o trochę młodszej, niż ta opisana wyżej, grupie ludzi, która wprawdzie nie zapieprza już w korporacji by zresetować się alkoholem w weekend, ale jest zagubiona, pozbawiona entuzjazmu i motywacji, a także dość sfrustrowana. Oto jest pokolenie, a może nawet dwa pokolenia, lemingów, albo też, jak chciałby Rymkiewicz, Mongołów.
Czy Rymkiewicz przesadza? Trochę, ale nie aż tak bardzo. Te dwa opisane wyżej "pokolenia" żyją istotnie w świecie, który ktoś już dla nich urządził. Pewne podobieństwo do życia narodu mongolskiego pod panowaniem caratu zatem istnieje. Nie zniewala nas może obce państwo, nie jesteśmy może niemieckim kondominium, ale coś nas jednak zniewala. Tylko co? Na to pytanie Rymkiewcz nie daje dobrej odpowiedzi.
Spróbuję zatem odpowiedzieć za niego. Pokolenie o którym tu mowa, moje pokolenie, żyje w świecie, który ktoś dla nas stworzył, który ktoś dla nas zaprojektował. Nie ma nic dziwnego w tym, że próbujemy robić, co tylko potrafimy, żeby się jak najlepiej dostosować. Ale świat, układ sił, do którego się dostosowujemy jest ze wszechmiar, mówiac wulgarnie, chujowy. Jest w nim wiele chujowych rzeczy. Na przykład to, że 40-godzinny tydzień pracy jest normą, której nikt z nas nie kwestionuje. Dlaczego? Wymyślono go w czasie rewolucji przemysłowej, w XIX wieku, jako rozwiązanie dla probemu wyzyskiwania robotników w brytysjkich fabrykach. Od tego czasu wiele się jednak zmieniło. Pacujemy dziś o wiele bardziej efektywnie. Odpowiedź na pytanie dlaczego jest taka, że 8-godzinny dzień pracy jest korzystny dla istniejącego układu sił (przede wszystkim dużych korporacji) nie dlatego, że tyle czasu potrzeba na wykonanie naszej pracy (efektywnie pracujemy około trzech godzin dziennie), ale dlatego, że determinuje on model życia, w którym jedyną przyjemnością, jedyną, na którą mamy czas, jest konsumpcja; konsumpcja przedmiotów i doznań zbędnych, niepotrzebnych. Model życia niezdrowego nie tylko w sensie psychicznym (inny artykuł w NaTemat niedawno, o depresji), ale również w tym najbardziej podstawowym - fizycznym (otyłość).
Ten 40-godzinny tydzień pracy jest przykładem zniewolenia, o którym pisze Rymkiewicz. Poeta oczywiście ubarwia swoje publiczne wypowiedzi jeszcze innymi kwiatkami, co - jak rozumiem - ma na celu odniesienie jego obaw do bieżącej sytuacji politycznej. W tych momentach Rymkiewicz staje się już niestety ofiaru grzechu nie lekkiej, a ciężkiej przesady. Nie wdając się w szczegóły, nie przekonuje mnie po prostu idąca w sukurs Kaczyńskiemu rymkiewiczowska krytka polskiej polityki, a tym bardziej jego recepty ("ugryźć żubra w dupę" itd.).
Co do zasady poeta ma jednak rację - jesteśmy owładnięci mongolską ideą. Żyjemy w świecie, którego nie stworzyliśmy, ale to nie znaczy, że nie możemy go zmieniać. Jak? Warto tu odnieść się do pomysłów, jakie zawarł w swojej krytyce liberalizmu, Michael Walzer. Możemy wydostać się z tego zniewolenia - pisał w Thinking Politically - budując na liberalnym modelu demokracji konstytucyjnej i dążąc do trzech podstawowych celów:
Po pierwsze, daleko idącej decentralizacji władzy, takiej, która pozwoli stworzyć jak najwięcej możliwosci dla nas aby sie zaagnażować w funkcjonowanie państwa i utożsamić z wyzwaniami przed jakimi stoi.
Po drugie, swoistej „socjalizacji ekonomii“, a więc takiego kształtowanie struktury rynku, które zapewni dużą różnorodność podmiotów rynkowych, publicznych i prywatnych.
Po trzecie wreszcie, tworzenia i kształtowania instytucji, tak naszego życia prywatnego jak i publicznego, aby, sprzyjały wolności, ale tej rozumianej najpełniej, jako połączenie zarówno indywidualistycznych, libertariańskich postulatów, które właściwe są kapitalizmowi, humanitarnych i egalitarystycznych postulatów socjalizmu, i trzeciego jeszce elementu – rozwoju osobowości, która będzie potrafiła uczynić dobry użytek z pozostałych dwóch.
To jest ambitny, ale realistycznych program polityczny. A kiedy już zawarte w nim postulaty zrealizujemy, to wtedy możemy spokojnie usiąść i poczytać Rymkiewicza książki (wreszcie będzie na to czas; szczególnie polecam "Samuela Zborowskiego"), a także zbudować JM Rymkiewiczowi pomnik. Mały, skromny pomnik przedstawiający jego siedzącego okrakiem na żubrze z wmurowaną tablicą pamiątkową - "Jarosławowi Markowi, Polacy."