Czy wstałeś już ze swojej kanapy? Jeszcze nie, ale zamierzasz. Pewnie myślisz o bieganiu. Bardzo dobrze. Zrób to jednak z głową. Jak już nabierzesz ochoty na wysiłek fizyczny to nie zapominaj, że powinieneś kontrolować swój stan zdrowia. W końcu nie chodzi o to, żeby zrobić sobie krzywdę, ale o to by być zdrowym i sprawnym.
– Temu co postanowił, że wstanie z kanapy i będzie biegał, mówię, żeby najpierw poszedł na spacer, a później, żeby poruszał się truchtem. Na tyle wolno, żeby mógł rozmawiać. Jeśli nie może rozmawiać, to znowu przechodzimy do marszu. Najpierw spacer, później szybki spacer, potem marszobieg i dopiero trucht. Pierwszym sukcesem jest bieganie truchtem przez godzinę, oczywiście komfortowo, tak, żeby można było prowadzić rozmowę – radzi Rafał Herman, zawodowo biznesmen, współzałożyciel firmy PowerSales International, dyrektor sprzedaży produktów CREATIVE na Polskę, prywatnie – sportowiec amator, który łączy pracę z pasją. Od 2009 r. zajmuje się triathlonem. Obecnie zajmuje I miejsce w Polsce w rankingu Ironman AWA w swojej kategorii wiekowej (35-39 lat).
Jednak nie ma się co oszukiwać, jeśli wstając z kanapy mieliśmy chorobę wieńcową, nadciśnienie czy cukrzycę typu 2, to raczej nie będziemy już profesjonalnym zawodnikiem.
– Jednak można zrobić wiele dla swojego zdrowia – uważa prof. dr hab. n. med. Artur Pupka, specjalista chirurgii naczyniowej, ogólnej, angiologii, medycyny sportowej i transplantologii klinicznej, kierownik Zakładu Chirurgii Endowaskularnej w Katedrze Chirurgii Naczyniowej, Ogólnej i Transplantacyjnej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, triathlonista, redaktor portalu Akademia Triathlonu.
Złoty środek
Najtrudniejsze jest znalezienie złotego środka. Nasz „kanapowiec” po jakimś czasie ma coraz lepszą kondycję fizyczną i próbuje trenować coraz więcej osiągać. Niestety, jeśli rozpoczynał swoją przygodę z aktywnością fizyczną obciążony poważnymi chorobami, to może przesadzić z treningami do tego stopnia, że zwyczajnie zrobi sobie krzywdę.
Żeby do tego nie doszło powinien mieć dobrego lekarza, który jak tłumaczy prof. Pupka, przede wszystkim asekuracyjnie nie zabroni mu wysiłku fizycznego. – Niestety, wielu lekarzy uważa, że bezpieczniej jest zabronić np. pacjentowi z nadciśnieniem wysiłku fizycznego niż wskazać mu taki, który będzie dla niego odpowiedni i poprawi mu zdrowie.
Kiedy jednak dbanie o zdrowie poprzez wysiłek fizyczny powinno być monitorowane, żeby nie przynieść opłakanych skutków? Profesor uważa, że np. ci którzy biegają i zdecydowali się na rozpoczęcie przygotowań do maratonu powinni pomyśleć o wykonaniu odpowiednich badań.
Dodaje, że np. dla niego przebiegnięcie 10 kilometrów w godzinę nie jest żadnym wysiłkiem ale czasami biegł np. ze znajomym, żeby pomóc mu osiągnąć taki czas na 10 kilometrów. – Dla mnie to nie był wysiłek, nie muszę przy takim biegu sprawdzać swojego organizmu, natomiast mój znajomy, dla którego był to ogromny wysiłek powinien przed biegiem wykonać badania kontrolne – podsumowuje profesor.
Zdaniem prof. Pupki sport to, jak powszechnie wiadomo, zdrowie. W odpowiednich, czyli umiarkowanych, dawkach na pewno pozwala poprawić wydolność układów krążenia (mięśnia sercowego) i oddechowego, usprawnić ukrwienie mózgu oraz utrzymać metabolizm na właściwym poziomie, by zachować upragnioną sylwetkę i kondycję. Jednak osoby prowadzące znacznie bardziej aktywny tryb życia, do których zaliczają się przede wszystkim sportowcy – także amatorzy – startujący w biegach długodystansowych i zawodach triathlonowych na długich dystansach, narażeni są na wiele efektów ubocznych intensywnych treningów i zawodów, w których regularnie uczestniczą.
Wrażliwe serce sportowca
U osób, które trenowały lub trenują wyczynowo, zdecydowanie częściej stwierdza się trwałą spoczynkową bradykardię, czyli zwolnioną akcję serca (poniżej 60 uderzeń/min). Przeciążenie oporowe, powstające w wyniku zwiększonego napełniania lewej komory serca sportowca, może prowadzić do przerostu mięśnia sercowego. Głównie jego lewej komory, choć z czasem może dojść do zwiększenia objętości wszystkich jam serca.
Tego typu zmiany w budowie serca, zwane sercem sportowca, mogą pociągnąć za sobą wiele różnych powikłań, spowodowanych najczęściej upośledzeniem napełniania lewej komory i prowadzących do niewydolności zastoinowej serca, zaburzeń rytmu, a nawet zawału. „Serce sportowca” to zespół objawów fizjologicznej, zwykle odwracalnej, adaptacji u trenujących sporty wytrzymałościowe. Zespół zmian, które u osoby niewytrenowanej uznaje się za nieprawidłowe, natomiast u sportowca wykonującego długotrwałe, wytrzymałościowe treningi należy uznać za fizjologiczny proces przystosowania się. Zmiany te, co ważne, cofają się po zaprzestaniu treningu kondycyjnego.
Podstawową cechą odróżniającą serce sportowca od serca osoby prowadzącej siedzący tryb życia jest więc przerost mięśnia serca, będący wynikiem adaptacji do wysiłku fizycznego. W takich sportach jak: pływanie, bieganie, triathlon (systematycznie uprawianych!) przebudowane serce zachowuje swoje proporcje. Kolejną przyczynę fizjologicznego przerostu mięśnia serca stanowi rzadkoskurcz (bradykardia).
Komu grozi zawał podczas uprawiania sportu? Jak tłumaczy prof. Pupka, do czynników ryzyka zaliczamy przede wszystkim wiek (powyżej 35. roku życia mamy do czynienia z miażdżycą tętnic wieńcowych), płeć męska oraz uwarunkowania genetyczne. Bez odpowiedniego przygotowania i prawidłowego wprowadzenia w treningi, nagła zmiana trybu życia może uczynić więcej szkody niż pożytku.
Przyjmuje się, że przyczynę nagłych zgonów sercowych u sportowców stanowią w przeważającej części groźne dla życia zaburzenia rytmu serca. U ich podłoża leżą w większości przypadków schorzenia układu krążenia. U zawodników młodych, między 30. a 35. rokiem życia, do najczęstszych przyczyn wystąpienia nagłego zgonu należą: kardiomiopatia przerostowa (zabójca numer 1) i wrodzone anomalie tętnic wieńcowych.
Najlepszym sposobem profilaktyki nagłych zgonów jest staranne zebranie informacji o stanie zdrowia zawodnika i jego najbliższej rodziny. U zawodników klasy mistrzowskiej konieczne jest wykonywanie podstawowych badań kardiologicznych - przeprowadzenie dokładnego wywiadu lekarskiego (w tym również rozmowy z trenerem zawodnika), badania ultrasonograficznego, zbadanie ewentualnych zaburzeń rytmu serca metodą Holtera. Badania te mają na celu profilaktykę poważnych zaburzeń kardiologicznych prowadzących czasami do nagłej śmierci sercowej.
To jeszcze nie jest zawał
A jak zachowuje się organizm pod wpływem ekstremalnego wysiłku fizycznego? Profesor tłumaczy, że dotychczasowe badania nad skutkami ekstremalnych wysiłków wytrzymałościowych wykazywały zmiany kształtu i funkcjonowania serca. Dodatkowo, na podstawie wyników testów na stężenie troponiny (białko regulujące skurcze mięśni poprzecznie prążkowanych i serca, marker, czyli wskaźnik zawału mięśnia sercowego) wśród uczestników po ukończonym biegu, można było wnioskować o uszkodzeniu mięśnia sercowego. Jednoczesne badanie stężenia troponiny i EKG zwykle jest używane przez szpitale do diagnozowania chorób kardiologicznych, w tym zawałów serca.
Troponina, jak tłumaczy specjalista, występuje w trzech izoformach: troponina C (TnC), troponina T (TnT) oraz troponina I (TnI). Zastosowanie kliniczne znalazły tylko te dwie ostatnie, ponieważ troponina C występuje w postaci jednej izoformy we wszystkich mięśniach, a nie tylko w sercu. Z kolei nadmierne podwyższenie (powyżej górnej granicy dopuszczalnego zakresu) wartości troponin sercowych (TnT i TnI) w połączeniu z objawami ostrego niedokrwienia pozwala na rozpoznanie zawału serca. Zbyt duży wzrost ilości troponin występuje również w niewydolności serca, kardiomiopatii, zatorowości płucnej (blokowanie się pęcherzyków płucnych uniemożliwiające przepływ powietrza), zaburzeniach rytmu serca oraz uszkodzeniach wywołanych przez leki kardiotoksyczne (chemioterapia). Do stanu podwyższenia troponin w osoczu dochodzi także podczas zabiegów kardiologicznych, w przebiegu chorób oraz podczas ekstremalnego wysiłku fizycznego.
Znaczny wzrost troponin obserwuje się u znaczącego odsetka uczestników wysiłków wytrzymałościowych (ultramaraton, ironman). Może być on wskaźnikiem uszkodzenia mięśnia sercowego, jednak niesłychanie rzadko słychać o wypadkach śmiertelnych wśród tych sportowców, przynajmniej nie w trakcie zawodów. Być może wysoki poziom stężenia troponin jest takim samym procesem przystosowawczym ludzkiego organizmu na ekstremalnie długi wysiłek jak powiększenie lewej komory serca u sportowców, co przecież jeszcze do niedawna było uważane za patologię.
Diagnostyka wpływu ekstremalnego wysiłku na mięsień sercowy, zdaniem prof. Pupki, na pewno wymaga współpracy lekarza z laboratorium analitycznym. Chcąc rozpoznać zaburzenia kardiologiczne, trzeba oprzeć się nie tylko na badaniu lekarskim z wywiadem i elektrokardiografii, ale również na badaniach biochemicznych. Tylko takie kompleksowe podejście umożliwia trafną diagnostykę i zastosowanie właściwego leczenia.
Sport jest jednak zdrowszy od „kanapy”
Ekstremalnie długi wysiłek, często wbrew fizjologicznym potrzebom, choćby takim jak sen, może być dla organizmu szkodliwy. Ale czy negatywne skutki uprawiania sportów wytrzymałościowych powinny nas odstraszać? Czy warto biegać, pływać, jeździć na rowerze, uprawiać triathlon? Jak często dochodzi do powikłań chorobowych czy nawet zgonów?
Na pewno nieporównywalnie częściej przyczyną chorób cywilizacyjnych, zgonu sercowego czy zatoru płucnego jest palenie papierosów, niewłaściwa dieta, „kanapowy” styl życia, otyłość. Statystyki mówią, że kiedyś jedna na 50 tys. osób uczestniczących w maratonie miała ciężkie powikłania sercowe, często zakończone śmiercią. Dziś jedna na 200 tys. osób. Sytuacja poprawia się z kilku powodów. Należy podkreślić pozytywny wpływ mądrego, dobrze ułożonego treningu na układ sercowo-naczyniowy i układ ruchu. Poza tym osoby przystępujące do zawodów są lepiej przebadane i przygotowane.
Triatloniści korzystają z badań
Badania są niezbędne dla tych, którzy sportem zajmują się na poważnie. Akademia Triathlonu oraz Laboratoria Synevo zrealizowały projekt „Triathlon pod mikroskopem” (autorką projektu jest Małgorzata Łukasik z Synevo). Jak opowiada Rafał Herman, założenia projektu były proste - raz na sześć tygodni krew triathlonistów była poddawana badaniom, których rezultaty na miarę swoich możliwości wykorzystywali w treningach oraz na zawodach.
– Projekt „Triathlon pod mikroskopem” otworzył mi oczy na to, jak bardzo przydaje się wiedza na temat stanu własnego organizmu. Wiedza, a nie subiektywne odczucia, które potrafią sprowadzić nas na manowce. Nie mówimy tu nawet o ekstremalnych przypadkach, takich jak śmierć w trakcie zawodów. Jako ambitni, ale jednak amatorzy, którzy długie i męczące treningi (w moim przypadku - 25 godzin tygodniowo) muszą pogodzić z pracą, powinniśmy przykładać szczególną wagę do stanu swojego organizmu. Jeśli nie dziwi nas, że samochód rajdowy jest sprawdzany przez mechaników przed każdym startem, wystarczy tę samą analogię zastosować do własnego - o ileż przecież bardziej skomplikowanego - organizmu! – mówi Herman.
Jego zdaniem, w amatorskim sporcie nie da się przecenić wagi regeneracji. – Jak trafnie zauważył Dostojewski, człowiek to istota, która się do wszystkiego przyzwyczaja. Nie umiejąc jeszcze żyć z „zakwasami”, dzisiejsze subiektywne odczucie wypoczęcia uznalibyśmy zapewne, jak kiedyś, na początku treningów, za duże wyczerpanie. Dobre samopoczucie może, ale wcale nie musi znaczyć, że organizm faktycznie jest gotów na dalszy wysiłek.
W takiej sytuacji, według triathlonisty, nie ma nic lepszego niż możliwość obiektywnego potwierdzenia lub skorygowania swojej opinii. Żyjemy w czasach, gdy wszystko się mierzy - sami utrwalamy nasze życie na nośnikach elektronicznych, na bieżąco sprawdzamy tętno, liczymy godziny snu... Dlaczego zatem nie posunąć się krok dalej? Skoro i tak pijemy izotoniki w celu uzupełnienia utraconych mikroelementów, to może warto sprawdzić, czy stosowany przez nas suplement uzupełnia akurat te pierwiastki, których nam najbardziej brakuje.
– Prowadzone w ramach projektu badania pokazały mi, że powinienem szczególną uwagę zwrócić na żelazo, którego mi brakowało. Uzupełniając największe braki, bez jednoczesnego „pompowania się” minerałami, których akurat mamy wystarczająco dużo, podziękujemy organizmowi za wysiłek - on odwdzięczy się za to lepszą formą. A to wcale nie koniec. Wracając do regeneracji - nie ma lepszej metody na obiektywne sprawdzenie stanu wypoczęcia, niż kontrola poziomu kinazy. Pamiętać należy o poziomie 200 jednostek - powinien on, zwłaszcza przed zawodami, być niski, jednak badając się również po zakończeniu rywalizacji możemy dowiedzieć się, jak bardzo dany start wyczerpał nasz organizm i czy przypadkiem nie należałoby zwrócić na coś uwagi. Znając poziom hemoglobiny czy hematokrytu oraz wiedząc, jak go zinterpretować, możemy odpowiednio modyfikować swój plan treningowy, by osiągnąć jak najlepsze rezultaty – wyjaśnia.
Napisz do autorki: anna.kaczmarek@natemat.pl
Reklama.
Prof. Artur Pupka
specjalista chirurgii naczyniowej, ogólnej, angiologii, medycyny sportowej i transplantologii klinicznej, kierownik Zakładu Chirurgii Endowaskularnej w Katedrze Chirurgii Naczyniowej, Ogólnej i Transplantacyjnej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, triathlonista, redaktor portalu Akademia Triathlonu
Ten moment, w którym tak naprawdę biegacz powinien pomyśleć o badaniach, to moment, kiedy zaczyna pracować na tzw. wyniki. Jeśli celem już nie jest przebiegnięcie maratonu ale przebiegnięcie go w określonym, dobrym czasie. Jak wykonamy badania serca, badania laboratoryjne to możemy mieć większą pewność, że po maratonie zostaniemy wśród żywych.