nt_logo

To nie "dawanie w szyję", ale brak refundacji in vitro obniża dzietność. Program rządu to porażka

Beata Pieniążek-Osińska

11 listopada 2022, 07:50 · 5 minut czytania
Zamiast "dawania w szyję" Kaczyńskiego, jest dawanie zastrzyków w brzuch. Zastrzyków z hormonami, aby zajść w upragnioną ciążę. Wszystko finansowane z własnej kieszeni, a kwoty są niemałe. To rzeczywistość kobiet, które nie mogą naturalnie zajść w ciążę, a jedynym rozwiązaniem dla nich jest in vitro. Tej procedury PiS nie refunduje, a problem niepłodności dotyczy ok. 20 proc. par w Polsce.


To nie "dawanie w szyję", ale brak refundacji in vitro obniża dzietność. Program rządu to porażka

Beata Pieniążek-Osińska
11 listopada 2022, 07:50 • 1 minuta czytania
Zamiast "dawania w szyję" Kaczyńskiego, jest dawanie zastrzyków w brzuch. Zastrzyków z hormonami, aby zajść w upragnioną ciążę. Wszystko finansowane z własnej kieszeni, a kwoty są niemałe. To rzeczywistość kobiet, które nie mogą naturalnie zajść w ciążę, a jedynym rozwiązaniem dla nich jest in vitro. Tej procedury PiS nie refunduje, a problem niepłodności dotyczy ok. 20 proc. par w Polsce.
Brak refundacji in vitro to dla wielu par realna bariera. Rządowy program skupia się głównie na diagnostyce. East News
  • Nie milkną komentarze po słowach prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który uważa, że to picie alkoholu przez młode kobiety jest powodem niskiej dzietności w Polsce.
  • W kraju nad Wisłą z problemem niepłodności mierzy się 20 proc. par. Państwo nie pomaga im w wystarczający sposób
  • Dla niektórych jedyną szansą na ciążę jest procedura in vitro. Nie jest jednak refundowana, a nie wszystkich stać, aby sfinansować takie leczenie

Ostatnia wypowiedź prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który przyczyn niskiej dzietności w Polsce upatruje w "dawaniu w szyję" przez młode kobiety, świadczy o tym, że rząd problemu niskiej dzietności nie dostrzega i nie próbuje nawet szukać realnych przyczyn, nie mówiąc już o rozwiązaniach.

Polska jest jednym z ostatnich krajów w Europie, który nie refunduje procedury in vitro. Już nie refunduje..., bo jeden z byłych już ministrów zdrowia w rządzie PiS Konstanty Radziwiłł zmienił rządowy program. Wcześniej też nie było łatwo spełnić kryteria i dostać się do programu, ale przez kilka lat z tej możliwości skorzystało tysiące par, a wymierny efekt to 22 tys. dzieci.

Teraz PiS w ramach "Rządowego program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce na lata 2021 – 2023" proponuje głównie diagnostykę, ale nie procedury in vitro. Wymierny efekt? Ministerstwo Zdrowia jest w stanie podać tylko liczbę par, które się zgłosiły, dostały diagnozę, ale efektów w postaci dzieci już nie. Bo tu nie ma się najwidoczniej czym pochwalić.

Z danych dotyczących par w programie w 2021 r., jakie przysłało Ministerstwo Zdrowia, w odpowiedzi na nasze pytania wynika, że:

  • Liczba par, które zgłosiły się do programu to 1229
  • Liczba par, które rozpoczęły diagnostykę w programie to 1219
  • Liczba par, które zakończyły diagnostykę w programie to 543
  • Liczba par, które zrezygnowały z udziału w programie to 5
  • Liczba par, które zostały skierowane do postępowania terapeutycznego to 237.

Koszty realizacji programu idą w miliony. W 2022 r. - jak podaje Ministerstwo Zdrowia - koszty bieżące wyniosły 12 mln zł, a koszty majątkowe - 22 mln zł.

Z programu pary nie korzystają powszechnie, bo diagnostykę często mają już za sobą i nie chcą tracić cennego czasu, który mogą przeznaczyć na leczenie, a nie ponowne badania. W wielu przypadkach diagnoza jest jednoznaczna i jedyną szansą na ciążę jest in vitro.

Samorządy ostatniej szansy

Jak mówi w rozmowie z naTemat.pl Barbara Szczerba ze stowarzyszenia "Nasz Bocian", Polska jest jednym z ostatnich krajów Europy, które nie refundują leczenia niepłodności metodą in vitro.

Tymczasem na równy dostęp do leczenia niepłodności i refundację ze środków publicznych czeka w Polsce 1,5 mln par. Bo nie wszystkich stać na to, aby sfinansować te procedury z własnej kieszeni.

Koszt jednej procedury to od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Czasem trzeba przejść przez kilka takich prób.

Pary wydają na ten cel swoje oszczędności, zapożyczają się u rodziny, biorą kredyty, decydują się na wiele wyrzeczeń, aby uzbierać takie kwoty. Nie wszystkich na to stać. Zwłaszcza w obecnych warunkach galopującej inflacji czy rosnących rat kredytów na mieszkania.

Jak podkreśla Barbara Szczerba, obecnie jedyne wsparcie, na które mogą liczyć pary korzystające z tej metody leczenia, to zdrowotne programy samorządowe. Nie są jednak tak powszechne ze względów ideologicznych, politycznych, ale też finansowych.

Wiceprezes Stowarzyszenia Nasz Bocian przyznaje, że samorządy, które również borykają się ze skutkami kryzysu finansowego i gwałtownie rosnącymi kosztami mogą zacząć szukać oszczędności właśnie na takich programach. Jednocześnie ma nadzieję, że realne efekty tych programów, czyli więcej ciąż i dzieci, będą argumentem, aby tego nie robić.

Szerszy dostęp, ale bez in vitro

Programy samorządowe to ogromna wartość i dla niektórych jedyna szansa na in vitro i dzieci. Nie zapewniają jednak równego i szerokiego dostępu do leczenia niepłodności dla wszystkich par w Polsce, które tego wymagają.

Ten powszechny dostęp, to zadanie dla rządu, który jednak widzi to inaczej.

Jak przypomina Barbara Szczerba, z poprzedniego rządowego programu in vitro, na lata 2013–2015, urodziło się ponad 22 tys. dzieci.

Kolejny program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce, przygotowany już przez PiS, a realizowany w latach 2016–2020 dotyczył głównie naprotechnologii. Efektem jest stworzenie kilkunastu ośrodków i może kilkaset ciąż. Obecny program to kontynuacja na lata 2021-2023.

Maria Kuźniar z biura komunikacji Ministerstwa Zdrowia pytana o zmiany w obecnym programie, które niedawno zapowiadał jeden z wiceministrów Waldemar Kraska, wskazuje na planowany konkurs na nowe ośrodki referencyjne, które zajmą się też opieką nad ciężarnymi. O powrocie refundacji in vitro nie ma mowy.

Zmiany w programie - jak wylicza MZ - zakładają:

  • stworzenie centrów zdrowia prokreacyjnego,
  • powołanie koordynatora programu,
  • zmiany kosztu realizacji programu,
  • rozszerzenie sieci przez otwarcie konkursu na nowe ośrodki.

Nowe ośrodki referencyjne, czyli jakie?

Ministerstwo tłumaczy, że ponieważ sieć ośrodków referencyjnych nie obejmuje wszystkich województw, konkurs na utworzenie nowych ośrodków referencyjnych pozwoli na rozszerzenie sieci. "Zwiększy to dostępność do świadczeń z zakresu diagnostyki i leczenia niepłodności"- przekonuje Maria Kuźniar.

W nowych ośrodkach referencyjnych mają znaleźć się oddziały szpitalne, pracownie diagnostyczne współpracujące z tymi oddziałami oraz zespół poradni specjalistycznych z wysoko wykwalifikowaną kadrą medyczną. Oprócz lekarzy specjalistów położnictwa i ginekologii przyjmować będą lekarze specjaliści z zakresu endokrynologii, immunologii klinicznej, urologii, genetyki klinicznej, lekarze z wiedzę z zakresu andrologii, a także położne i psychologowie.

"Doświadczenia "Programu Leczenie Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego na lata 2013 – 2016" wskazywały na konieczność dofinansowania rozwoju wielopłaszczyznowych działań związanych z diagnostyką i wcześniejszym leczeniem przyczynowym niepłodności. Dlatego minister zdrowia przyjął nowy program polityki zdrowotnej "Rządowy program kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce na lata 2021-2023". Ten program prokreacyjny to kompleksowa diagnostyka, a następnie leczenie niepłodności par" - tłumaczy specjalistka z biura komunikacji.

Podkreśla, że "program in vitro ograniczał się wyłącznie do finansowania jednej z metod leczenia niepłodności, a pomijał kwestie związane z diagnostyką i dostępem do świadczeń, z których mogłyby skorzystać pary z problemem z zajściem w ciążę".

"Dlatego ministerstwo nie planuje ponownej realizacji tego programu" - tłumaczy biuro komunikacji MZ.

Takie słowa to przemoc

Nie dość, że państwo nie proponuje realnej pomocy parom, dla których jedyną szansą na ciążę jest procedura in vitro, to ostatnie słowa Jarosława Kaczyńskiego odbierają jako obraźliwe.

Barbara Szczerba ze Stowarzyszenia "Nasz Bocian" ocenia, że to odwracanie uwagi od realnych problemów i tego, że to z powodu polityki PiS "młodzi w Polsce nawet bez problemu niepłodności, coraz częściej zastanawiają się jak mieć te dzieci w obecnej rzeczywistości".

Obawiają się - jak wylicza Barbara Szczerba - problemów z kredytem na mieszkanie, inflacji czy braku dostępu do publicznego żłobka lub przedszkola oraz rosnących kosztów wychowania dzieci.

Słowa prezesa PiS odbiera wręcz jako przemoc werbalną i prześladowanie przez państwo wobec ludzi, którzy starają się o dzieci.

Statystyki nie kłamią

PiS o dzieciach mówiło dużo i chwaliło się polityką prorodzinną. Jednak nawet sztandarowy program 500 plus tej partii nie przyczynił się do zmiany trendu demograficznego.

W Polsce, w 2021 r. urodziło się 331 511 dzieci - wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS). To smutny rekord, bo liczba urodzeń w ubiegłym roku spadła najmocniej od czasu II wojny światowej. Rok wcześniej, czyli w 2020 r., liczba urodzeń w Polsce wyniosła 355 309.

Mało optymistyczne są także przewidywania dotyczące tego roku. Jeśli trend w urodzeniach nie zmieni się do końca grudnia, a na to już nikłe szanse, to 2022 r. będzie kolejnym rekordowo niskim pod tym względem.

W tym roku może urodzić się nawet poniżej 320 tys. dzieci. Z danych GUS wynika bowiem, że w pierwszych siedmiu miesiącach tego roku urodziło się 180,4 tys. dzieci.