Jarosław Gowin, lider konserwatywnego skrzydła PO, przekonuje w tygodniku "Do Rzeczy", że skuteczność in vitro to zaledwie 5 proc. Zdaniem byłego ministra sprawiedliwości przedstawiane u nas dane są zawyżone. Gowin znany jest tego, że ma "w nosie literę prawa", ale wywiad dla "Do Rzeczy" pokazuje, że w nosie ma również twarde dane.
Wyjątkowo zgodni są Jarosław Gowin i Tomasz Terlikowski w rozmowie opublikowanej w "Do Rzeczy". Jak można było się spodziewać obaj panowie przedstawiają bardzo sceptyczne podejście do leczenia niepłodności metodą in vitro. Gowin opowiada się za zakazem in vitro, ale nie powołuje się na względy ideologiczne, lecz naukowe, zarzucając tej metodzie niską skuteczność. Jednak porównując słowa Gowina z ogólnodostępnymi danymi i opiniami ekspertów należałoby argumenty byłego ministra sprawiedliwości nazwać "paranaukowymi".
Dzisiaj w Polsce trudno jasno i jednoznacznie obalić lub potwierdzić tezy Gowina. Ministerstwo Zdrowia nie zbiera danych z klinik, które wykonują zabiegi zapłodnienia pozaustrojowego. Te, które chcą uchodzić za wiarygodne i realizujące wysokie standardy poddają się monitoringowi Europejskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu i Embriologii (ESHRE).
Tajne dane Gowina
W 2008 roku na około 50 klinik, które prowadzą zabiegi in vitro, raporty złożyło 25. – Jest kilka sposobów mierzenia skuteczności in vitro – pod uwagę może być brana liczba rozpoczętych programów in vitro lub liczba wykonanych transferów zarodków do macicy, a następnie liczba potwierdzonych ciąż klinicznych (pęcherzyk ciążowy widoczny w badaniu USG, potwierdzona akcja serca) albo liczba żywo urodzonych dzieci – wyjaśnia prof. Krzysztof Łukaszuk, kierownik Klinik Leczenia Niepłodności Invicta.
Wbrew temu, co mówi Gowin, w Wielkiej Brytanii ponad 25 proc. zapłodnień kończy się urodzeniem dziecka. – Ta wartość jest dość niska, bo ponad połowa programów prowadzona jest bez zastosowania procedury ICSI, która znacznie zwiększa efektywność. Należałoby zapewne poprosić ministra Gowina o podanie źródła, z jakiego czerpie swoją wiedzę. Jak dotąd nie spotkaliśmy się z danymi, o których wspomina – dodaje prof. Łukaszuk.
Według danych ESHRE z 2008 roku 38 procent przeprowadzonych w Polsce zabiegów zapłodnienia metodą mikroiniekcji plemnika do komórki jajowej kończyło się zajściem w ciążę. Szczęśliwy finał w postaci porodu ma 24 procent zabiegów przeprowadzanych tą metodą. Nieco mniej, bo 20 procent porodów to efekt zastosowania metody zapłodnienia pozaustrojowego in vitro. Jest to jednak najmniej popularna metoda, bo w 25 ośrodkach, które przesłały raporty wykonano jedynie 284 takie zabiegi (wobec ponad 6,3 tys. mikroiniekcji). Najczęściej jednak stosuje się metodę inseminacji domacicznej, która w 10 proc. przypadków kończy się ciążą, a w 7 proc. porodem.
Jednak najlepsze placówki osiągają skuteczność na poziomie nawet 44 proc. Wiele w tym przypadku zależy także od wieku kobiet, które poddają się leczeniu. Poniżej 34. roku życia to nawet 43 proc. ciąż i 28 proc. porodów. Za to powyżej 40. roku życia skuteczność spada poniżej 20 proc. (18 proc. ciąże, 10 proc. porody). Jeszcze lepszym wynikiem chwali się prof. Krzysztof Łukaszuk z Invicta. – Średnia skuteczność mierzona jako odsetek potwierdzonych ciąż klinicznych w stosunku do liczby wykonanych transferów w Klinikach INVICTA wynosi 47 proc. U młodych pacjentek do 30. roku życia efektywność terapii jest większa i wynosi powyżej 55 proc – relacjonuje.
Rząd sfinansuje in vitro
Pełniejsze dane będziemy mieli dopiero po pierwszym roku działania projektu Ministerstwa Zdrowia, które jednak na razie nie ujawnia według jakich kryteriów będzie mierzyło skuteczność finansowanych z budżetu zabiegów. Trwa jeszcze procedura odwoławcza od konkursu, mającego wybrać kliniki leczące niepłodność w ramach rządowego programu i takie informacje mogłyby na nie wpłynąć. Dlatego na razie można opierać się na szacunkach Agencji Oceny Technologii Medycznych, która opiniuje skuteczność metod leczenia finansowanego przez Ministerstwo Zdrowia.
Według danych brytyjskiego Narodowego Instytutu Zdrowia i Doskonalenia Leczenia można oszacować szanse na powodzenie zabiegów jedynie dla trzech prób, kolejne to zagadka nawet dla lekarzy. Według opinii prezesa AOTM zakładana skuteczność terapii wyniesie 30 procent po trzech cyklach. Biorąc pod uwagę, że z programu skorzysta 15 tys. par, około tysiąc z nich nie doczeka się dziecka dzięki pomocy państwa. Jednak większość z nich będzie miała szansę adoptować dziecko lub poczęcie nastąpi naturalnie.
Dyktat koncernów
W wywiadzie dla "Do Rzeczy" Gowin przekonuje też, że polscy ginekolodzy niepotrzebnie stosują niebezpieczną dla kobiet terapię hormonalną wyłącznie z powodu ulegania interesom koncernów farmaceutycznych. Tymczasem jeśli pacjentka uzna to za stosowne, może zrezygnować ze sztucznie podawanych hormonów. – Oznacza to jednak, że lekarze nie mają wpływu na jakość, ilość i moment dojrzewania komórek jajowych u pacjentki. Z tego powodu procedura ta jest wskazana tylko w niektórych przypadkach. U większości pacjentów skuteczność tej metody ocenia się na od 10 proc. do 25 proc., a u części z nich (np. u pań z niską rezerwą jajnikową) może nie przynieść żadnego efektu – zastrzega prof. Krzysztof Łukaszuk.
Według projektu Ministerstwa Zdrowia program nie będzie finansował leków wspomagających procedurę in vitro. Prawdopodobne jest więc, że wiele par będzie korzystało tylko z darmowej części, nie mając pieniędzy na leki. Wspomniany przez Gowina "dyktat koncernów farmaceutycznych" się skończy.
Wydaje się, że Jarosław Gowin podobną wagę jak do "litery prawa", przykłada do twardych danych. W przypadku in vitro albo mija się z prawdą, albo korzysta z tajnych danych, niedostępnych nawet renomowanym specjalistom zajmujących się zapłodnieniem pozaustrojowym. Ciekawe jest też, na jakim poziomie Gowin chce ustawić poziom zapłodnień, powyżej którego uzna, że in vitro jest skuteczne. To 45 proc.? 75 proc.? A może 76 proc.? Chociaż znając Gowina konkretnej liczby nie poznamy, w końcu liczy się "duch".
Muszę ci przyznać rację, procedura in vitro jest bardzo mało skuteczna. Opowieści o tym, że jej skuteczność wynosi 25, 30, a nawet kiedyś czytałem, że 70 proc., można włożyć między bajki. To zwyczajne kłamstwa. Realistyczne dane znamy jedynie z Wielkiej Brytanii. Tam wszystko wolno, dopuszczalne jest nawet tworzenie hybryd ludzko-zwierzęcych. Ale Brytyjczycy zarazem podają uczciwe statystyki: z jednej strony liczbę stworzonych zarodków, a z drugiej narodzonych dzieci. I tak mierzona skuteczność wynosi 5 proc. CZYTAJ WIĘCEJ