
Może nie wrogiem, ale na pewno politykiem cynicznie grającym swoją wiarą i przynależnością do Kościoła. W zależności od tego, czego w danym momencie oczekiwała publika, był albo bogobojnym katolikiem, albo łagodnym antyklerykałem. I choć wizerunek się zmieniał, zostały cytaty, które dobrze obrazują jego polityczno-religijne manewry.
Więc staje się niemoralny, wypełniony do granic polskością. I tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak, gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę Bóg, Honor i Ojczyzna.
Na prawicowych portalach często przypomina się ten fragment tekstu premiera - po to, by pokazać, jak Tusk zmienił się na przestrzeni ledwie kilku lat. Portal braci Karnowskich pisze, że od 1990 do 1993 roku młody polityk był wicenaczelnym związanej ze środowiskiem Kongresu Liberalno-Demokratycznego "Gazety Gdańskiej", gdzie panował "dość antyklerykalny klimat", z pewnością nie przystający do hasła "Bóg, honor, ojczyzna".
Liczymy, że poprą nas ci, którzy są sceptyczni wobec wszechobecności Kościoła.
Poza tym, Tusk powtarzał postulat kategorycznego rozdziału Kościoła od państwa i występował w obronie neutralności światopoglądowej instytucji publicznych. Jednocześnie przekonywał, że boi się polityków, którzy słuchają swoich proboszczów. To się zmieniło, gdy powstała Platforma Obywatelska i na horyzoncie pojawiła się możliwość dojścia do władzy.
Wróciłem do Kościoła, bo choć byłem ochrzczony, to z praktykowaniem było gorzej. W Polsce miliony ludzi praktykują, a nie wierzą, lub nie praktykują, a wierzą. Ale jestem zadowolony, że mam te sprawy uporządkowane.
W kampanii prezydenckiej z 2005 roku Tusk zagrał dokładnie według takiego samego wzoru, jaki obserwujemy teraz przy wizycie w Watykanie. Nagle, po 27 latach związku ze swoją żoną, zdecydował, że wezmą ślub kościelny. Potem był wywiad w "Gościu Niedzielnym", gdzie szef PO opowiadał, że wrócił na łono Kościoła dzięki papieżowi Janowi Pawłowi II. Inną wersję wydarzeń przedstawił w swojej książce Janusz Palikot. "Sztab wyborczy doszedł do wniosku, że musi być ślub" – napisał. Według niego Tusk co prawda wierzy w Boga, ale o księżach nie mówi inaczej, jak "ci czarni".
Nie byłem żarliwym katolikiem, jednak doświadczenie z Janem Pawłem II, osobiste spotkania, ale przede wszystkim jego śmierć, to było coś, co mnie przywróciło do Kościoła. A skoro mnie, to również innych. To nie są żarty.
W kolejnych latach Tusk nie wychodził z roli Polaka-katolika. W wywiadach podkreślał, że większość społeczeństwa deklaruje przywiązanie do Kościoła i tradycji. A więc taki wizerunek uznał za klucz do wygrania wyborów. I słusznie, co potwierdził wynik PO z 2007 roku. Jednak potem, kiedy kalendarz polityczny nie był już tak napięty, wykonał zwrot w kierunku antyklerykałów i zwolenników rozdziału Kościoła od państwa.
Chcę wprowadzić nowy świecki obyczaj, że politycy odpowiadają przed ludźmi, a nie przed hierarchią kościelną.
Nasz rząd nie będzie się kłaniał bankierom, ani związkowcom, nie będzie klękał przed księdzem.
Ta zmiana stała się szczególnie wyraźna po drugich wygranych wyborach. Likwidacja Funduszu Kościelnego, liberalny projekt ws. in vitro, związki partnerskie – w tych kwestiach premier pokazywał, że nie zależy mu już tak mocno na grzaniu się w cieple Kościoła. Z drugiej strony, zawsze stawał się być po środku i unikać etykiety antyklerykała. Pasowało do niego stwierdzenie Tomasza Terlikowskiego – nie antyklerykał, ale ideologiczny "ciamciaramcia".
Czy jest się wierzącym, niewierzącym, świeckim czy duchownym, to nie może być wątpliwości co do cudu, jaki nam się zdarzył dzięki Janowi Pawłowi II.
Jest rzeczą zupełnie naturalną, że premier polskiego rządu w czasie wizyty w Rzymie także stara się o spotkanie z papieżem, nie tylko jako głową Państwa Watykańskiego, ale z oczywistych względów. Związki Polski z Kościołem powszechnym są tak oczywiste, że jest rzeczą nienaturalną, gdybyśmy tej części tradycji polskiej wizyty w Rzymie nie wypełnili.
Teraz znów mamy wybory, a "jak trwoga, do to Boga". W kilku ostatnich wystąpieniach, m.in. przy okazji kanonizacji Jana Pawła II, Tusk podkreślał zasługi papieża Polaka. Teraz pokazał się w Watykanie. Jednego można być pewnym – po wyborczej niedzieli także ta twarz premiera stanie się nieaktualna.