
O "Pamiętniku Diabła" wydanym przez Novae Res pani Martyna napisała pozytywnie - chwaliła styl autora i oryginalną tematykę. Jej głównym "ale" był sposób wydania książki. W recenzji blogerka skrytykowała m.in. rażące błędy ortograficzne, takie jak "niema" (chodziło o "nie ma"), "masarz" czy... "rozejść się po łokciach". To ostatnie trudno już nawet wyjaśnić literówką. Autorka podkreśliła, że to tylko kilka smaczków, a ogólnie liczba błędów jest po prostu "żenująca". Dostało się też okładce i czcionce, która sprawia, że książkę się trudno czyta.
Jeszcze nigdy nie widziałam, by wydawnictwo zamiast pomóc autorowi tak bardzo podcięło mu skrzydła. Nie wiem, czy to nieuwaga, czy niedbalstwo – pewnie jedno i drugie. Mam świadomość, że prawie nikt nie sięgnie po książkę opracowaną w ten sposób, której cena została bardzo zawyżona (38 złotych). Dlatego czuję żal, bo wiem, że historia autorstwa pana Bednarka zdecydowanie zasługuje na popularność. Szkoda tylko, że tak jej to utrudniono...
Jednocześnie Martyna na koniec recenzji podziękowała wydawnictwu za udostępnienie książki do recenzji. Sporym zaskoczeniem było więc dla blogerki, gdy Novae Res zażądało usunięcia wpisu o "Pamiętniku Diabła". Na końcu maila grożąc sankcjami karnymi, jeśli tak się nie stanie. Co, jak podkreśla w swoim tekście Paweł Opydo, jest o tyle głupie, że cała recenzja i tak została zarchiwizowana przez Google i można ją przeczytać tutaj. Znalezienie jej zajmuje kilkadziesiąt sekund.
Firma oświadczyła, że chciała usunięcia tekstu nie ze względu na krytykę książki, a "godzenie w dobre imię wydawnictwa". Niestety, każdy, kto przeczyta recenzję zauważy szybko, że pani Martyna nie zamieściła tam żadnych insynuacji, kłamstw ani nawet nikogo nie obraża. Jedynie stwierdza fakt: Novae Res wydało książkę w sposób niedbały.
Sekretarz redakcji wydawnictwa udzieliła wywiadu jednemu z portali, gdzie opowiada, jak to blogerka "wykroczyła poza ramy recenzji, formułując daleko posuniętą krytykę niezwiązaną tylko i wyłącznie z recenzowanym dziełem literackim, budując niezgodne z prawdą wnioski". Jakie to były wnioski – nie wiadomo. Zapewne chodziło o stwierdzenie, że Novae Res było niedbałe i nieuważne przy wydawaniu książki, co patrząc na wytknięte błędy trudno uznać za nieprawdę.
Po pierwsze: że co k***a? Po drugie: kto ustala jakie są „odpowiednie kompetencje”? Trzeba mieć jakiś dyplom? Czy do recenzowania samej książki nie są potrzebne kompetencje, ale już do recenzowania „projektu” są? Czy trzeba zdać egzamin? CZYTAJ WIĘCEJ
Niestety, podejście takie jak Novae Res to nic nowego. W wielu firmach wciąż panuje przekonanie, że to one są potęgą i wyznaczają warunki, na jakich wszystko ma się odbywać. O ile w przypadku tuzów takich jak Sokołów jeszcze było to zrozumiałe – firma nawet z dużą wizerunkową wpadką, której ostatecznie uniknęła, nie straciłaby na sprzedaży, to w przypadku małego wydawnictwa jest to po prostu strzał w stopę.
Wystarczyło po recenzji przesłać do blogerki oświadczenie, że książka jeszcze jest w korekcie i obiecać przesłanie drugiego egzemplarza po ostatecznej publikacji. Wówczas pani Martyna pewnie jeszcze by pochwaliła Novae Res za profesjonalizm i dbanie o relacje ze współpracownikami. Specjaliści od komunikacji zapewne wymyśliliby jeszcze co najmniej kilkadziesiąt innych sposobów na pozytywne wykorzystanie tej sytuacji.
Szanowni Państwo,
W pierwszej kolejności przepraszamy wszystkich, którzy to zdarzenie odebrali jako usiłowanie ograniczenia wolności słowa. Nie było to naszą intencją.
Chciałbym wyjaśnić, że odnalezienie w książce błędów i wskazanie ich w recenzji nie było powodem skierowania do jej Autorki prośby o usunięcie recenzji. Zastrzeżenia Wydawnictwa wzbudziło sformułowanie Recenzentki dotyczące sugerowania celowego działania Wydawnictwa na szkodę Autora.
Wydawnictwo nie zanegowało, że wskazane przez Recenzentkę błędy rzeczywiście umknęły uwadze obydwu redaktorów, którzy opracowywali tekst i że takie zdarzenie nie powinno mieć miejsca. Dzięki wychwyceniu ich przez Recenzentkę podjęliśmy szereg działań, między innymi skierowaliśmy tekst do dodatkowej korekty. Błędy w książkach zdarzają się pomimo starań redaktorów oraz wydawnictw. Jednakże wyciągnięcie przez Blogerkę na tym przykładzie wniosku, że wydawnictwo, które umożliwiło debiut, swoim działaniem „podcina skrzydła autorowi” sekretarz redakcji uznała za krzywdzące.
Emocjonalne podejście do sprawy spowodowało sformułowanie niefortunnej wypowiedzi na temat podjęcia ewentualnych kroków prawnych, która nie powinna mieć miejsca i za którą pragniemy przeprosić. Naszym zamiarem nie było jednakże – co jest nam obecnie zarzucane – cenzurowanie blogerki za wytknięcie błędów językowych.
Ubolewamy, że doszło do takiej sytuacji, z której wyciągniemy wnioski na przyszłość.