Najbardziej pierwotny odruch dziecka - ssanie piersi matki jest niesamowity. Tak naturalny, że pojawia się już kilka minut po porodzie. Ale karmienie piersią, z jednej strony szeroko popierane i wychwalane pod niebiosa, niestety w realu, wcale nie wygląda tak kolorowo. Zdjęcia Stacie Turner, która fotografuje matki z dziećmi urzekają naturalnością i pięknem. A my, jak postrzegamy i traktujemy karmiące mamy?
Karmienie piersią jest wspaniałe! To bliskość, spokój i wzmacanianie więzi z drugim, małym człowiekiem. Wąchanie jego skóry, dotykanie i głaskanie jego delikatnych włosów. Miłość.
Karmienie w szpitalu
Niestety wielu osobom, w tym matkom, karmienie ma prawo kojarzyć się z przymusem. W szpitalu, gdzie rodziłam synka, zdziwiła mnie promocja, tzw. „naturalnych porodów” (tak zwanych, bo ja porodu wywoływanego trzydniową dawką oksytocyny, naturalnymi bym nie nazywała, drogami natury - to co innego) i „naturalnego karmienia”.
Promowane było ono do tego stopnia, że nie było mowy o podaniu dziecku smoczka, kiedy zanosiło się od łez, czy butelki z mieszanką. Sztuczne mleko, którym miałyśmy dokarmiać maluchy, trzeba było aplikować im strzykawką, z której spuszczało się kropelkę po kropelce mleka na swój palec. A noworodek ssał ów palec. Powód: ta technika podobno nie zaburza odruchu ssania piersi. Podobno, bo co szpital - to teoria i obyczaj.
Mamy, które miały problemy z ilością pokarmu, czuły się na sali poporodowej, po pierwsze: gorsze, po drugie: miały wyrzuty sumienia, że nie dają swoim dzieciom jedynego słusznego pokarmu, jaki im się należy.
Ja akurat pokarmem mogłabym obdzielić pół szpitala, a mój syn od pierwszego dnia jadł pięknie. Ale co z tego! Nie spożywał mleka punktualnie! I przesypiał w spokoju kilka godzin naraz. Usłyszałam, że jeśli nie będę go karmić regularnie, co dwie - trzy godziny z zegarkiem w ręku - zagłodzę własne dziecko. Dziś, kiedy to piszę, chce mi się z tego śmiać, jak mało wówczas wiedziałam. Ale wtedy zupełnie nie było mi do śmiechu. Zestresowana wybudzałam go co dwie godziny i podawałam pierś, z którą w ustach najczęściej zasypiał, a ja skulona nad nim.
Teodor rósł, jak na drożdżach, jadł - tak jak go w szpitalu nauczyłam - co dwie, trzy godziny. Karmiłam go przez niemal 10 miesięcy. Także po moim powrocie do pracy, w ósmym miesiącu jego życia. I tych dziesięć miesięcy zwróciło moją uwagę, na to, jak matki karmiące u nas się traktuje. Poniżej - moje obserwacje. Są subiektywne, więc proszę nie odbierać ich zbyt osobiście.
Matka karmiąca w pracy
Ustawowo należy jej się godzina na karmienie w ciągu dnia. Ja wykorzystywałam tę godzinę, wychodząc wcześniej z pracy. Kiedy nie było mnie w domu, moja mama, która się Teodorem opiekowała, podawała mu moje mleko, które w nocy ściągałam laktatorem. Przez trzy miesiące karmiłam synka przed pracą, w pracy ściągałam mleko i wkładałam do lodówki, po czym biegłam w tempie sprintera do domu o 16 (tramwajem i piechotą), żeby znowu popołudniu podać mu pierś. Odległości w Warszawie są zbyt duże, żeby komunikacją miejską dać radę w ciągu dnia odwiedzić dziecko, nakarmić je (w godzinę!) i wrócić do pracy.
W redakcji, gdzie pracowały głównie kobiety, zamykałam się z laktatorem w toalecie (męskiej). Nie wdając się w żadne dyskusje, po napisaniu tekstów i wrzuceniu ich na serwer, pośpiesznie wychodziłam. Co, jak się później okazało - było błędem. To, że spieszę się do domu, do małego dziecka, zamiast integrować się w tym czasie z ludźmi z pracy. Raz nawet usłyszałam, że za dużo piszę i siedzę przy komputerze i jestem nietowarzyska... Chyba po prostu ja i moje macierzyństwo, nie pasowaliśmy do tego modnego miejsca.
Nie mam jako mama karmiąca w innych miejscach pracy, niż redakcja pisma kobiecego doświadczeń, więc liczę na to, że większości z was takie komentarze i sytuacje - nie dotyczą.
Kiedy w 10 miesiącu życia Teo nie dałam już rady wstawać po 7-8 razy w ciągu nocy (maluch odbierał sobie godziny, w trakcie których mnie nie widział, tuląc się do mnie w nocy), mąż wymusił na mnie wyprowadzkę do drugiego pokoju i odstawienie dzidziusia od piersi. Podzieliłam się tym, z koleżanką z pracy, co ta uznała za niezbędne, aby przekazać redaktor naczelnej… Godzina dłużej z dzieckiem - błyskawicznie mi odpadła z codziennego harmonogramu.
Ale z tego co wiem, to jeśli dla szefa liczą się efekty twojej pracy, a nie to, ile czasu ci zajmuje jej wykonanie, masz prawo do godziny w ciągu dnia lub wychodzenia o godzinę krócej, nawet do dwóch lat. I korzystaj z tego przywileju! Nie zwierzaj się koleżankom. Tych chwil spędzonych z twoją pociechą - nikt ci nie powinien odbierać.
Pierś w miejscach publicznych
Dziś poza przedziałem dla matki z dzieckiem w PKP, czy przewijakami w knajpach, nawet w centrach handlowych zdarzają się miejsca dla mam karmiących. Niektóre wyglądają dość przyzwoicie. Inne przypominają supermarket: klaustrofobiczne klitki, ostre światło jarzeniowe, wściekle kolorowe ściany. Niekoniecznie są przestrzenią, gdzie masz ochotę w spokoju nakarmić swoje maleństwo. Ale ważne, że w ogóle są!
Jednak jeśli chcesz ruszyć gdzieś w miasto, wyjechać na weekend czy urlop, występuje duże ryzyko, że nie trafi ci się pokoik do karmienia. I wtedy pozostaje podać dziecku pierś w miejscu publicznym.
Jakie są reakcje ludzi? Bardzo różne. Od odwracania głowy (niektórych to onieśmiela lub zwyczajnie - nie chcą tobie i dziecku przeszkadzać), gapienia się, poprzez głośne komentarze, na wyzwiskach kończąc. A karmienie dziecka w obcym miejscu, to stres zarówno dla niego, jak i jego mamy. I tak, jak można sobie odpuścić ciastko z przyjaciółką w modnej kawiarni na mieście, załatwiania spraw w urzędzie, czasami się nie da. I trzeba to zrobić z dzieckiem przy boku. A kiedy płacze - mleko buzuje w piersiach mamy jeszcze bardziej.
Co wtedy robić? Ja miałam jeden sprawdzony patent. Zawsze przed wyjściem wkładałam na siebie takie rzeczy, które można rozpiąć i dosłownie zakryć dzidziusia ubraniem, żeby czuł się bezpiecznie. Brałam też największą pieluchę tetrową, jaką miałam i zasłaniałam całą swoją pierś i otulałam główkę syna. Niestety nie zmienia to faktu, że ten widok: mnie karmiącej, wywoływał wręcz alergię u przechodniów (tak, kilka razy podałam mu pierś w parku na ławce, czy gdzieś w okolicach domu) i zdania w stylu: I gdzie mi tu świeci tymi cyckami?!?
Jakoś świecenie cyckami na reklamach okien i zaprawy murarskiej, w gazetach, filmach czy na teledyskach nikomu nie przeszkadza. Dlaczego kłują w oczy właśnie te piersi, które dają dziecku najlepszy pokarm, bliskość i więź z matką? Zazdrość? Wstyd? A może jedno i drugie?
I kiedy dziś patrzę na piękne zdjęcia, których autorką jest Stacie Turner, zastanawiam się, kiedy rzeczywiście karmienie zostanie zaakceptowane przez innych? I czy zamiast słyszeć, że prowokujemy, obnażamy się czy świecimy golizną, spotkamy się z hasłem: jak pani pięknie wygląda z dzidziusiem przy piersi. Bo to naprawdę najbardziej naturalny, najpiękniejszy widok na świecie. Nie powinnyśmy się go wstydzić. Dowody? Na załączonych zdjęciach.