Według nieoficjalnych informacji podawanych przez Wirtualne Media, Netflix w naszym kraju pojawi się już w 2015 roku. To wydarzenie, na które czeka wielu internautów – dzięki tej platformie mieliby dostęp do najlepszych światowych produkcji szybko i legalnie. Zdaniem ekspertów z TVN i Onetu, światowy gigant VOD nie osiągnie w Polsce sukcesu, bo nie będzie oferował „lokalnych produkcji” i w efekcie skierowany jest do „wąskiej grupy odbiorców”. Internauci już śmieją się z takiego podejścia do sprawy, ale w tych opiniach może być sporo prawdy.
Polacy lubią polskie
„Nad Wisłą najważniejsze są lokalne produkcje i tylko nimi można skutecznie konkurować o polską widownię” - stwierdza w wypowiedzi dla Wirtualnych Mediów Maciej Maciejowski z zarządu TVN, odpowiedzialny m.in. za TVN-owski Player.pl. Maciejowski dodaje, że w związku z tym każda inna oferta, ograniczona tylko do zagranicznych filmów i seriali, będzie skierowana do „dosyć wąskiego grona” odbiorców.
Również Sabina Lipska odpowiedzialna w Onet.pl za VOD i pion wideo przekonuje, że bez „lokalnego kontentu” trudno jest „walczyć o pozycję lidera”. Jednocześnie inni eksperci, których o zdanie zapytały Wirtualne Media, wskazują, że pojawienie się Netflixa w Polsce należy traktować jako szansę dla tej branży, jako impuls do rozwoju – również technologicznego.
Eksperci mówią, internauci kpią...
W internecie jednak bardziej poniosły się słowa Maciejowskiego i Lipskiej, przekonujących, że Netflix może nie osiągnąć sukcesu, bo Polacy wolą swoje seriale. Które, delikatnie mówiąc, nie są wysokich lotów – z nielicznymi wyjątkami w postaci „Czasu Honoru” czy dobrze ocenianej, ale dopiero zaczynającej się „Watahy”.
Szczególnie wśród internautów, którzy wolą raczej „House of Cards”, „Breaking Bad”, „Grę o Tron” czy „The Walking Dead”, polskie seriale budzą uśmiech politowania albo wręcz szyderczą radość. Wystarczy przypomnieć sobie słynne kartony Hanki Mostowiak w „M jak miłość”, pijanego Maćka z „Klanu” czy utratę dziewictwa przez klanową Bożenkę. Ubaw po pachy z „cebulowych” seriali. Dlatego też teraz część internautów – między innymi w komentarzach na serialowych stronach czy na Wykopie – ironizują, że Maciejowski i Lipska muszą być oderwani od internetowej rzeczywistości, jeśli sądzą, że polski internauta – a przecież to do niego skierowany będzie Netflix – woli „lokalny kontent” niż jakościowe, zagraniczne seriale.
...Ale ironia niesłuszna
Część komentujących przytomnie jednak zauważa, że wbrew pozorom Maciej Maciejowski i Sabina Lipska mają sporo racji. Słysząc teorie o tym, że Polacy wolą polskie produkcje zamiast tych spektakularnych, zagranicznych, przypomina się popularność „Gry o Tron” czy nasz niechlubny wyczyn, jakim było 2. miejsce na liście narodów najbardziej piracących „House of Cards”. To przykłady spektakularne, ale z robieniem biznesu i zarabianiem na serialach – a to jest celem Netflixa – za wiele wspólnego nie mają.
Gdy przywołamy bowiem wspomniany przykład piraconego „HoC” okaże się, że faktycznie znajdujemy się na 2. miejscu, ale to wcale nie oznacza, że ściągnęliśmy ten serial zawrotną liczbę razy. Dane dotyczyły bowiem wtedy liczby peerów, czyli osób udostępniających dany serial. Drugi sezon „House of Cards” na najpopularniejszym torrencie udostępniało ponad 6 tysięcy Polaków. Dało nam to drugie miejsce na liście narodów – za USA z prawie 8 tysiącami peerów – ale wcale nie oznacza, że „HoC” ma miliony fanów w Polsce. Wręcz przeciwnie - oglądalność tego serialu w programie Ale kino+ plasowała się na poziomie kilkunastu tysięcy widzów.
Podobnie jest z drugim wspomnianym, koronnym argumentem mającym dowodzić sukcesu zagranicznych seriali w Polsce – „Grą o Tron”. Pierwszy sezon zgromadził przez telewizorami około 100 tysięcy Polaków. Według zaś serwisu TorrentFreak, nasi rodacy odpowiadali za 3 proc. wszystkich ściągnięć, których było średnio 3,4 miliona na odcinek. To daje nieco ponad 100 tysięcy pobrań.Nawet zakładając, że „GoT” w Polsce od 2012 roku nawet podwoił liczbę wszystkich fanów daje to około 400 tysięcy widzów.
Wszyscy chcemy, ale...
Rzecz w tym, że jest to jeden serial z taką publiką – i jego popularność to popkulturowy fenomen. Jeden fenomen nie sprawi jednak, że Netflix mógłby w Polsce zdobyć pozycję lidera. Dla porównania bowiem, w styczniu 2014 średnia oglądalność „M jak miłość” wynosiła ponad 7 milionów osób. Drugie na liście najpopularniejszych polskich seriali „Barwy Szczęścia” mają ponad 4 miliony widzów, „Na wspólnej” - prawie 3 mln. „GoT” z 400 tysiącami, i to według zaokrąglonych rachunków, wydaje się przy tym małe.
O wynikach „The Walking Dead”, „House of Cards” czy „Breaking Bad” nie ma nawet przy tym co wspominać. W porównaniu z potęgą polskich produkcji przegrywają one w przedbiegach. Można się na to zżymać, można obrażać się na Polaków, że wolą „cebulowe” seriale. Ale takie są fakty – wolimy je niż świetne produkcje z zagranicy.
Wystarczy przypomnieć sobie, co stało się w TVP z genialnym „Homeland”. Serial trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej sekundy okazał się tak dotkliwą porażką, że prezes TVP Juliusz Braun zadecydował o zaprzestaniu emisji „Homeland”. Fani i część publicystów, w tym Wojciech Krzyżaniak, zarzucili wtedy Braunowi „brak jaj”. Jego decyzja była jednak, z punktu widzenia biznesowego, absolutnie słuszna i uzasadniona.
Netflix w Polsce - będzie ciężko
Jeśli Netflix więc nie porozumie się z producentami „lokalnego kontentu”, może faktycznie mieć problemy z uzyskaniem pozycji lidera i zastąpieniem VOD Onetu czy TVN-u. Niech nikogo nie zmyli fakt, że w Polsce jest 18 milionów internautów, a w sieci rekordy popularności biją memy i wszelkie inne rzeczy związane z „GoT”, „HoC” czy „Breaking Bad”. Większość tych internautów to nie fani dobrych fabuł i genialnego wykonania, a te same osoby, które zasiadają codziennie o 20.00 przed TVP2 do „M jak miłość”.
Uczciwy jak Polak
Problemy Netflix może mieć z jeszcze jednego powodu. Polscy internauci twierdzą, że nielegalnie ściągają filmy i seriale, bo nie mają do nich legalnego dostępu w ogóle lub w tym samym czasie co np. widzowie w USA – taki powód piracenia podała większość z 47 proc. deklarujących piractwo w badaniu Ministerstwa Kultury.
Jednocześnie jednak aż 23 proc. z nich przyznało, że mając do wyboru dostęp płatny lub bezpłatny do treści – niezależnie od ich legalności – wybierze formę bezpłatną. I ostatecznie może się okazać, że Netflix na polski rynek wchodzi, ale my po pierwsze wcale nie chcemy płacić, a po drugie – opłacalne dla niego będzie puszczanie tylko „M jak miłość”. A wątpliwe, by polska konkurencja była chętna do dzielenia się tortem zysków.
Reklama.
Revan
Pierwsze słyszę, żeby ktoś lubił polskie produkcje, ostatnio miałem okazję słyszeć jeden odcinek jednego z tasiemców podczas remontu, tragedia, tego się nie da przetrawić.
Komentarz z serwisu Hatak.pl
Besath
Nie zdziwiłbym się jakby Netflix ze swoim "wąskim gronem odbiorców" miałby liczbę subskrybentów porównywalną do oglądalności polskich programów telewizyjnych. Czytaj więcej
Widać tu markę danego serialu i przyzwyczajenie Polaków. Ich tematyka trafia w to, co lubią. Jesteśmy konserwatywni, jeśli chodzi o serialowe gusta. Produkcje takie jak "Homeland", "Breaking Bad", "Trawka" nie będą miały aż tak dużej siły przebicia. Tymczasem nasze rodzime seriale realizowane są na przyzwoitym poziomie, mają miłych aktorów, są przewidywalne. Przecież "M jak miłość" to marka sama w sobie. "Na dobre i na złe" to pierwszy serial medyczny w Polsce, a Polacy kochają tę tematykę, zwłaszcza, że ta produkcja niedawno przeszła lifting i jest teraz na lepszym poziomie. "Ranczo" symbolizuje polską sielankę, spokój. To wszystko przyczynia się do takiej popularności. Czytaj więcej