Do tej pory to Arabia Saudyjska rozdawała karty na rynku ropy. Teraz jednak, ze względu na łupkowy boom w USA, pozycja szejków jako najsilniejszych graczy jest poważnie zagrożona. Bo malejące ceny ropy to jeden ze sposobów na zatrzymanie ekspansji Stanów Zjednoczonych, a nie tylko – jak do tej pory powszechnie uważano – bat na Władimira Putina.
Dobić Rosję...
Jeszcze w październiku, gdy rozmawiano o spadających cenach ropy, jako powód takiej sytuacji podawano konflikt na Ukrainie. Niskie ceny miały dyscyplinować prezydenta Rosji, choć oficjalnie nikt tego nie przyznał. Takie wyjaśnienie było jednak logiczne i sensowne.
Nie jest bowiem tajemnicą, że to surowce są błogosławieństwem i przekleństwem Rosji – dają jej miliardy dolarów, ale jednocześnie są jedynym filarem gospodarki, więc gdy tylko "surowce" cierpią, cierpi cała Rosja. Według szacunków, na taniejącej ropie kraj Putina może stracić równowartość nawet 1,2 proc. PKB, jeśli ceny utrzymają się na poziomie 90 dolarów za baryłkę. Z tym że teraz jest jeszcze taniej. Obecne ceny, oscylujące wokół 80 dolarów, to najniższe stawki od 2011 roku.
Arabia Saudyjska ogłosiła, że satysfakcjonują ją ceny na poziomie 80-90 dolarów w ciągu najbliższych dwóch lat. Rosja, by zmieścić się w planie wydatków budżetowych, potrzebuje ropy za co najmniej 100 dolarów za baryłkę. Nic więc dziwnego, że wiceprezes Rosnieftu Michaił Leontjew oficjalnie oskarżył Saudyjczyków o celowe zaniżanie cen. – To jest manipulacja polityczna, która może się źle skończyć – przekonywał.
...i osłabić Iran?
Do tego dochodził wątek Iranu. Stany mogły liczyć na to, że niskie ceny surowca zmuszą irańskich przywódców do dalszych negocjacji nad programem nuklearnym tego kraju, który USA próbują zatrzymać. Iran, jako członek OPEC i jeden z dziesięciu największych producentów ropy na świecie, również bowiem traci na pikujących cenach.
Już wtedy jednak mówiło się o tym, że działania Arabii Saudyjskiej mogą mieć drugie dno: walkę o dominację na naftowym rynku. Eksperci ostrożnie jednak podchodzili do tych rewelacji.
– W tym skomplikowanym świecie wszystko może być prawdziwe. Nie wierzę w teorie spiskowe, ale akceptuję taką możliwość – pisał w „Financial Times” prof. Nick Butler z Kings College London, który 29 lat pracował dla koncernu BP – w tym jako wiceprezes odpowiedzialny za rozwój strategii spółki.
To, w co Butler wątpił – czyli wojnę o dominację na rynku jako wyjaśnienie spadających cen – stało się teraz faktem. Specjaliści przestali zadawać sobie pytanie: czy toczy się walka, tylko: kto w niej wygra.
Wojna na ceny ropy to fakt
Wszystko zaczęło się w poniedziałek 3 listopada. To tego dnia firma Saudi Aramco, największa saudyjska państwowa spółka surowcowa, po prostu ścięła ceny dla odbiorców ropy w USA. W efekcie już we wtorek 4 listopada niektóre rodzaje tego surowca spadły poniżej 80 dolarów, nawet do 75 dol. za baryłkę, ustanawiając kolejny rekord „taniości” od 4 lat.
Media biznesowe na świecie, w tym „Wall Street Journal” i „Financial Times”, uznały to za nieoficjalne wypowiedzenie wojny cenowej na rynku ropy. W odpowiedzi Amerykanie, ustami rzecznika Białego Domu Josha Earnesta, stwierdzili tylko, że „monitorują światowy rynek ropy”.
Jak wojować niskimi cenami
Tylko w jaki sposób taki ruch miałby pomóc Arabii Saudyjskiej? Kraj ten, podobnie jak cały OPEC, tracił ostatnio na znaczeniu na światowym rynku ropy. Powodem słabnących wpływów Saudyjczyków są łupki w USA. Amerykanie wydobywają coraz więcej ropy i gazu na własną rękę, a tym samym przestają potrzebować importu – i widać to w statystykach.
Ile Arabia Saudyjska sprzedaje ropy do USA?
W 2013 roku import ropy spadł w stosunku do 2008 roku o 2 miliony baryłek dziennie i wyniósł 7,7 miliona bpd (barrels per day – baryłki na dzień). Z tego aż 45 proc. pochodziło z krajów OPEC, wśród których Arabia Saudyjska jest największym importerem do USA – odpowiada za 17 proc. całego importu, czyli o 1 punkt procentowy mniej niż w 2012. Stany Zjednoczone to dla Saudyjczyków jeden z najważniejszych kierunków sprzedaży, ale od 2003 roku ta sprzedaż spadła o 23 proc..
Amerykanie coraz bardziej samodzielni
Amerykańskie łupki wycięły już z krajów importujących do USA ropę m.in. Nigerię. A spadający import w Stanach to nie jedyny problem Arabii Saudyjskiej i OPEC – ogólnie bowiem maleje zapotrzebowanie rynku na surowiec.
Według przewidywań Międzynarodowej Agencji Energetycznej konsumpcja ropy w przyszłym roku ma spadać, co powoduje kolejne obniżki cen. Przy czym 76 dolarów za baryłkę to już poziom, na którym wydobycie i produkcja przestają być opłacalne nawet dla łupkowych firm z USA. Powstają więc naciski na OPEC, by do 27 listopada – wtedy odbędzie się spotkanie państw członkowskich – organizacja ograniczyła produkcję, dzięki czemu cenowy rajd w dół nieco wyhamuje.
Szanse na to są małe, bo Arabia Saudyjska nie pali się do ograniczania produkcji, zaś działania na rzecz spadających cen uznała za działanie zgodne z wymogami rynku.
Wojna to fakt. Kto ją wygra?
Głosowi saudyjskiego ministra wtórowała część ekspertów. – Z naszego punktu widzenia królestwo po prostu robi to, co zawsze: dostarcza surowiec na rynek po rynkowych cenach. Nie należy interpretować miesięcznych zmian w cenach w kategoriach wojny cenowej czy walki na udziały w rynku – oświadczyła 4 listopada JBC Energy, cytowana przez „Financial Times” wiedeńska firma konsultingowa zajmująca się rynkiem ropy.
Również saudyjski minister ds. surowców Ali Al-Naimi, gdy przemawiał w Meksyku 12 listpoada, przekonywał, że jego kraj prowadzi stabilną i ciągłą politykę, która nie zmieni się w dającej się przewidzieć przyszłości.
Ale już 5 listopada coraz częściej zaczęły się pojawiać wypowiedzi takie jak Phila Flynna, starszego analityka ds. energetyki w Price Futures Group. – To moralny odpowiednik wojny z amerykańskimi producentami ropy i Arabia Saudyjska nawet nie próbuje tego ukryć – komentował Flynn w telewizji Fox Business.
Teraz już, za sprawą raportu Citibanku ujawnionego przez „Business Insider”, wojna na ceny ropy stała się faktem - mimo wyraźnego zaprzeczenia ze strony Arabii Saudyjskiej. Trudno jednak oczekiwać, by ta przyznała się do manipulowania cenami. Pytanie więc: kto wygra tę nieoficjalną walkę? W tej kwestii eksperci są jednak kompletnie niezgodni.
USA vs Arabia Saudyjska - runda I
W raporcie „Gwałtowny wzrost USA jako globalnego supermocarstwa energetycznego” Citibank wskazuje bowiem, że Arabia Saudyjska nawet nie ma szansy wygrać tego starcia. Gdyby chciała naprawdę znacznie wyhamować ekspansję amerykańskich łupków, musiałaby doprowadzić do obniżenia cen do poziomu ok. 50 dolarów za baryłkę.
– Wygląda na to, że amerykański wzrost produkcji ropy z łupków może pozostać mocny nawet przy niesprzyjających warunkach, takich jak niskie ceny i rosnące wydatki inwestycyjne – pisze Citibank.
Z drugiej jednak strony pojawiają się głosy ekspertów wskazujące, że to USA jest skazane na porażkę w starciu z Saudyjczykami. – Arabia Saudyjska jest jedynym krajem, który może dowolnie zwiększać i zmniejszać produkcję ropy i dostarczać ją rynkowi – komentował dla „Bloomberga” tę wojnę Edward Chow, specjalista z Centrum Strategii i Studiów Międzynarodowych w Waszyngtonie. Również najnowszy raport Międzynarodowej Agencji Energetycznej (IEA - International Energy Agency) wykazuje, że niskie ceny ropy zagrażają łupkowemu wydobyciu w USA.
Edward Chow dodał jednak do swojej wypowiedzi zdanie, które sprawia, że wszyscy poza USA i Arabią Saudyjską mogą na wojnę patrzeć w miarę spokojnie. Przynajmniej na razie. – Konsumenci wygrywają, producenci przegrywają – stwierdził Chow. A u nas benzyna już poniżej 5 złotych.
Jako grupa producentów nie jesteśmy jedynymi, którzy produkują, są też inni. Naszą rolą jest jednak balansować rynek zasobami, i od zawsze to robiliśmy.
Ali Al-Naimi, minister ds. surowców
To rynki ustalają ceny ropy, nie Arabia Saudyjska. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by razem z innymi producentami zapewnić stabilność cen. Mówienie o tym jako wojnie cenowej to nieporozumienie, nie ma żadnego umocowania w rzeczywistości.