
(...) ubecy nie przerywali swojej pracy. Różańskiego już od dawna nie było, teraz pilnowali jej na zmianę młodzi oficerowie śledczy. Czekali, aż ta niepokorna zakonnica złamie się, powie wszystko, co chcą, i podpisze się pod tym. Ale ona trwała twarda i nieruchoma jak posąg, choć w duszy już prosiła: – Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Ale zaraz dodawała: – Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie.
To była jej ostatnia świadoma myśl. W następnej chwili straciła świadomość i upadła bezwiednie na podłogę.
Pomna przysięgi złożonej swej siostrze, pewnej nocy zjawiła się w sanockim sierocińcu. Przekupiła osobę z personelu, która przyprowadziła do niej zabiedzonego chłopczyka w połatanym ubranku.
– Januszku, jestem twoją ciocią. Czy poznajesz mnie? – spytała Stefania.
– Tak – odrzekł malec, przyglądając się z uwagą tej twarzy, tak podobnej do buzi ukochanej mamy.
– I pójdziesz ze mną?
– Pójdę, jak dasz mi kartofli... – powiedział chłopczyk.(...)
Tym sposobem Stefania wykradła chłopca z sierocińca i w ukryciu – owiniętego w koc – wywiozła pociągiem na Śląsk.(...) Podobno po zniknięciu chłopca UB z Sanoka szalało. "Żubrydowe szczenię" wymknęło się spod ich kontroli.
– Ile Ty masz lat dziecko? – spytał niezadowolony "Bolesław".
Danusia nie potrafiła kłamać. Tak została wychowana. Aby nie minąć się z prawdą, ale też nie doprowadzać do furii oficera, piętnastolatka odparła: – Niedługo będę miała siedemnaście lat.
– No tak, niedługo... Pewnie za kilka lat – westchnął zrezygnowany "Bolesław". Nie miał wyjścia, musiał zaakceptować tę grupę młodych panienek. Spojrzał jeszcze raz na Danusię i, uśmiechając się po raz pierwszy, powiedział: – Od dziś będziesz używała pseudonimu "Sarenka".
(...) "Inka" stała oszołomiona, ale nie była nawet draśnięta. To młodzi żołnierze, którzy na ochotnika zgłosili się do egzekucji, widząc przed sobą bezbronną dziewczynę, a nie żadną "bandytkę", nie mieli sumienia do niej strzelać i wzięli na cel ścianę w okół skazanej. Wszyscy jak jeden mąż.
Widząc to, ich dowódca, młody oficer, wyszarpnął pistolet z kabury i zdenerwowany podszedł do dziewczyny.
– Niech żyje major "Łupaszko"! – zdążyła jeszcze krzyknąć "Inka", mając już przed oczami lufę wycelowanej w siebie broni, kiedy padł strzał. A wtedy ksiądz ukrył twarz w dłoniach.
(...) największym wydarzeniem dla Wandy była wizyta w więzieniu jej córeczki, Ewy. (...) A potem patrzyła przez kratę na swoją piękną dziewczynkę, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Tylko wielkie łzy kręciły się w jej smutnych oczach. Chciała kochać to obce, kilkuletnie dziecko, ale jej wzrok był pusty i nieobecny. (...) Po tych wizytach długo nie mogła dojść do siebie.