
Kamila Durczoka zaczęto palić na stosie tuż po pierwszych publikacjach „Wprost”. Wtedy, gdy nie było jeszcze nawet oficjalnie wiadomo, że seksualnie molestująca i mobbingująca „znana telewizyjna twarz” to właśnie on. Paradoksalnie jednak to właśnie wtedy był najlepszy moment na to, by szef „Faktów” mógł się skutecznie z całej sprawy wybronić i wyjść z zaistniałej sytuacji z twarzą. Wczorajsze oświadczenie Zarządu TVN stawia go bowiem w tak złym świetle, że wszelką obronę czyni niemal niemożliwą. Choć, zdaniem ekspertów do spraw wizerunku, powrót na szczyt nie jest w przypadku Kamila Durczoka tak bardzo nieprawdopodobny, jak nam się wydaje. Potrzeba na to tylko trochę czasu.
Ten przeznaczony na milczenie „jakiś czas” nie mógłby jednak być zbyt krótki. Mowa tu przynajmniej o kilku miesiącach swoistego wygnania, na którym przebywając Durczok mógłby dać ludziom o sobie zapomnieć. Albo – jak przekonuje medioznawca SPWS, profesor Maciej Mrozowski, dałby się poznać w zupełnie innej roli. Na przykład szeregowego reportera.
Wypunktowanie tych złych wyborów Durczoka zależy do tego, czy przyjmiemy, że jest winny, czy, że mimo wszystko jest niewinny. Jeśli „Wprost” w swoich publikacjach nie minął się z prawdą, a zarząd TVN podjął decyzję o rozwiązaniu współpracy z Durczokiem w oparciu o konkretne dowody, to pierwszym i najważniejszym błędem było właśnie negowanie zarzutów. Szybka konfrontacja ze swoją ciemną stroną i szczere przyznanie się do błędów, mogłoby uratować karierę Durczoka.
"Zarząd przyjął do wiadomości, że spółka TVN i pan Kamil Durczok osiągnęli wzajemne porozumienie w sprawie zakończenia współpracy ze skutkiem natychmiastowym".
Tak, powroty zawsze są możliwe i o tym przekonaliśmy się już nie raz. I nie wykluczone, że przekonamy się także w przypadku Durczoka.
Nie ma śmierci publicznej ani czegoś takiego, co filozofowie nazywali ważnym regulatorem zachowań, czyli honoru. To jest wartość arystokratyczna, ale bardziej powszechną wartością było poczucie wstydu. Człowiek złapany na przestępstwie lub niewłaściwym zachowaniu znikał ze sfery publicznej, bo ten wstyd nie pozwalał mu powrócić. A ja nie wykluczam, że na przykład pan Hofman, czy kompletnie skompromitowany pan Marcinkiewicz, który powinien mieszkać tam, gdzie się urodził i nie wychylać nosa ze wstydu, powrócą. Panuje zasada: dzisiaj ja, jutro ty, śmiejmy się z oskarżeń.
Napisz do autorki: malgorzata.golota@natemat.pl
