Zespół Aspergera i autyzm nie są leczone psychiatrycznie. Ale w tym przypadku nie tylko o te zaburzenia tutaj chodzi.
Zespół Aspergera i autyzm nie są leczone psychiatrycznie. Ale w tym przypadku nie tylko o te zaburzenia tutaj chodzi. Fot. Shutterstock
Reklama.
– Agresja nie jest objawem zespołu Aspergera ani autyzmu, może być jego skutkiem ubocznym – tłumaczy mi psycholożka z Fundacji Savant wspierającej rodziny dzieci cierpiących na te przypadłości.
Pani Agnieszka Jakubowska, matka pięciu synów (wszyscy mają poważne zaburzenia rozwojowe) odwiedziła już chyba wszystkie telewizje i odezwała się do wszystkich mediów. Przedstawia siebie jako udręczoną matkę, która bez niczyjej pomocy wychowuje swoje dzieci.
Rodzina Jakubowskich mieszka w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Młynowie. Doskonale znam ten blok. Jakubowscy zajmują lokal na parterze, nie ma więc możliwości, by przechodząc obok niego nie usłyszeć, co w środku się dzieje (a dzieje się zwykle dużo, głośno i wulgarnie) i nie poczuć tego, w jakim stanie znajduje się mieszkanie (nie da się przejść korytarzem i nie zatkać nosa).
Źli sąsiedzi
Rodzina pani Agnieszki od lat zajmuje lokal na Płockiej, z czasem został on do dyspozycji samej kobiety i jej pięciu synów (jeden mieszka z dziadkami).
Sąsiedzi starali się pomagać. Znali tę rodzinę, wcześniej mieszkała tu babcia pani Agnieszki. Wiedzieli, że kobieta ledwo wiąże koniec z końcem, więc pod drzwiami Jakubowskich lądowały paczki z ubrankami. Anonimowo, nie do ręki, żeby pani Agnieszka nie czuła się upokorzona.
Dzieci rosły, latały po osiedlu bez opieki, zamiast przebywać w szkole czy przedszkolu zbierały gruz i sprzedawały. Z czasem, gdy najstarsi dojrzewali, zaczęły pojawiać się problemy. Nie można było minąć żadnego z nich i nie zostać wyzwanym, oplutym. Podpalone piwnice, naruszone zamki w drzwiach, groźby i wyzwiska.
Próby interweniowania u matki kończyły się siarczystym przekleństwem z ust kobiety i trzaśnięciem drzwiami. Ja też się odbiłam od futryny jej mieszkania. Tej samej kobiety, która teraz poważnym tonem w programach interwencyjnych narzeka na brak zrozumienia jej sytuacji wśród sąsiadów.
Osobiście kilkakrotnie odwiedziłam komendę na Żytniej prosząc o pomoc, bo ofiarą Jakubowskich stała się bliska mi osoba mieszkająca w tym bloku, która w pewnym momencie przestała radzić sobie z sytuacją. Dzieci do 13 roku życia nie ponoszą odpowiedzialności za swoje czyny. Mieszkanie regularnie odwiedzała dzielnicowa. Czasem była wpuszczana, czasem nie.
Nie taka osamotniona
– Pomagaliśmy pani Agnieszce, ale kiedy okazało się, że po raz kolejny ma motyle w brzuchu i na horyzoncie pojawił się nowy narzeczony, powiedziałem dość – mówi mi pracownik Bielańskiego Stowarzyszenia Rodzin Wielodzietnych.
– Osobiście zdrapywałem brud na ścianach jej łazienki. Zrobiliśmy generalny remont w mieszkaniu. Sam pracowałem z Olkiem, odrabiałem z nim lekcje. Przy mnie trochę poszedł do przodu – słyszę. – Ale z drugiej strony nie może być przecież tak, że będziemy wykonywali pracę za asystenta społecznego.
Ośrodek pomocy społecznej także zaangażował się w pomoc pani Agnieszce, umorzono dług za niepłacony czynsz, asystentka rodziny starała się wprowadzić w życie Jakubowskich ład. Umawiała spotkania, starała się pomóc w załatwieniu podstawowych spraw, zajmowała się dziećmi. Zdaniem pani Agnieszki niewystarczająco dobrze, bo nie miała wiedzy dotyczącej autyzmu.
O komentarz poprosiłam Urząd Dzielnicy Wola.
p.o. Rzecznika Prasowego Wydział Organizacyjny dla Dzielnicy Wola m.st. Warszawy

Wobec obowiązku zachowania w tajemnicy informacji o indywidualnej rodzinie , uprzejmie informuję, iż zgodnie z ustawą z dnia 9 czerwca 2011 r. o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, pomoc w formie wsparcia asystenta, kierowana jest do rodzin przeżywających trudności w sprawach opiekuńczo - wychowawczych. Wspieranie rodziny jest prowadzone za jej zgodą i aktywnym udziałem. Asystent rodziny nie jest jedyną formą pomocy adresowanej do rodzin. OPS Wola od lat realizuje Program Pomocy Dziecku i Rodzinie na który składa się 12, realizowanych długofalowo, zróżnicowanych podprogramów, dostosowanych swym charakterem i formą realizacji do potrzeb rodzin. Wszyscy asystenci rodziny zatrudnieni w OPS Wola posiadają kwalifikacji wymagane do wykonywania tego zawodu.

Szkoła umywa ręce
Chłopcy mieli problemy w szkole. Na osiedlu mówiło się, że Olek groził koleżance strzykawką wypełnioną dziwnym płynem. Nauczycielkę straszył cyrklem. Opuszczał szkołę. Przydzielono mu indywidualne nauczanie, jednak nauczycielka po pewnym czasie kategorycznie odmówiła odwiedzania chłopca w jego mieszkaniu, ponieważ bała się o swoje życie.
– Uważam, że w tym przypadku sprawa została przerysowana, a szkoła chciała się po prostu pozbyć kłopotu. Na takie dzieci placówki edukacyjne dostają duże pieniądze. Ja wspomniałem coś dyrektorce o procedurach rozliczania się z tych wydatków. Może się przestraszyła? – tłumaczy mi pracownik Bielańskiego Stowarzyszenia Rodzin Wielodzietnych.
Coraz gorzej
Tymczasem na osiedlu sprawy wyglądały coraz gorzej. Chłopcy atakowali dzieci, jedno z nich zamknęli w starej lodówce zostawionej na śmietniku. Zabroniono im wstępu do lokalnego spożywczaka, bo przyłapano ich na kradzieży. Sąsiedzi nawet nie próbowali zwracać się z tym problemem do matki, ponieważ zawsze w takich sytuacjach jej reakcja była agresywna.
Sprawą chłopców zajął się sąd na Woli. A właściwie sprawami, dotyczą one zdemoralizowania, ograniczenia władzy rodzicielskiej, kradzieży i rozbojów, których mili dopuścić się Olek i jego młodszy brat Darek. Sąd zlecił też biegłym psychiatrom przebadanie chłopców i ze zleconych badań wynikło, że nieleczeni mogą stwarzać zagrożenie i być niebezpieczni dla otoczenia. Dlatego stwierdzono, że dziecko powinno zostać wysłane do specjalnego ośrodka psychiatrycznego. Nie chodziło o Aspergera, ale całą masę nieprawidłowości i zachowań patologicznych, które rozwinęły się u dzieci. Wspomniane choroby tylko potęgowały agresję.
Matka nie zastosowała się do rozporządzenia sądu, dlatego dziecko zostało skierowane do ośrodka w asyście policji. – Taką formę leczenia stosuje się u dzieci, które poza Aspergerem lub autyzmem przejawiają takie zachowania, które mogą okazać się niebezpieczne dla otoczenia. Oczywiście, słyszy się o nieprawidłowościach w polskich szpitalach psychiatrycznych, jednak taka forma terapii nie musi być z góry skazana na niepowodzenie – słyszę w stowarzyszeniu Savant.
Pani Agnieszce nie spodobał się jednak fakt, że dziecko znalazło się w tej placówce. W jednym z programów telewizyjnych mówiła, że chłopiec lubi swobodę i nie cierpi zamknięcia. Nie dodała jednak, że jego swoboda i brak kontroli stanowią niebezpieczeństwo dla otoczenia.
Sprawą zajęła się Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Dzięki jej działaniom 25 lutego Sąd Okręgowy w Warszawie uchylił postanowienie o zastosowaniu wobec nieletniego tymczasowego środka leczniczego w postaci umieszczeniu go w szpitalu psychiatrycznym. O sprawie Olka napisały nawet zagraniczne media.
Matka Olka podobno znalazła mu miejsce w szkole specjalnej.
Pracownik Bielańskiej Organizacji Rodzin Wielodzietnich

Agnieszka wykorzystała wszelkie możliwości uzyskania pomocy z najróżniejszych organizacji. Żeby nagłośnić swoją sprawę odwiedziła chyba wszystkie możliwe programy interwencyjne.

Podobno chciałaby przeprowadzić się do domu, co najmniej do większego mieszkania, bo z czwórką dzieci trzypokojowe mieszkanie jest dla niej za małe.
Zanim wydarzy się tragedia
W całej sprawie najmniej winne są dzieci. Moi rozmówcy sugerują, że pani Agnieszka jest sprytnym graczem, kreuje się na osobę pozbawioną pomocy, jednak sytuacja wygląda zgoła inaczej. O kontakt z Olkiem zabiega jego biologiczny ojciec, matka utrudnia jednak te kontakty. Najstarszy syn pani Agnieszki mieszka z dziadkami. – Zastanawiam się, na ile u tej kobiety chodzi o rzeczywistą troskę, a na ile o zasiłki, które dostaje na synów, czy fakt, że z tak liczną rodziną przysługuje jej trzypokojowe mieszkanie. A na ile jest to zwierzęcy instynkt walki o młode – mówi mi pracownik Organizacji Rodzin Wielodzietnych.
Trzeba jednak stwierdzić, że ewidentnie zwiodły także procedury. Rodzina, która miała przydzielone zasiłki i asystenta społecznego, a dzieci chodziły do szkół, stała się skrajnie patologiczna. 13-letni chłopiec z młodszymi braćmi wprowadzili terror na osiedlu, sprawa całkowicie wymknęła się spod kontroli organom, które powinny w odpowiednim momencie interweniować. A zgłoszenia były, na policję, do szkoły, do dzielnicowych i sądu. W prywatnej rozmowie z pracownikiem sądu dowiedziałam się, że sprawa chłopców jest beznadziejna, na chwilę obecną nie nadają się do kontaktu z rówieśnikami, życia w społeczeństwie.
Matka nie widzi winy w sobie, tłumaczy, że nie dostała odpowiedniej pomocy. Kobieta, która prezentuje się jako zagubiona i zdezorientowana wygłasza swoje racje w większości programów interwencyjnych i doskonale wie, gdzie szukać wsparcia. Dobrze orientuje się też w prawie i gdy jakikolwiek sąsiad doprowadzony do ostateczności odpysknie jej synowi, natychmiast jest straszony policją. To ciekawe, że nie wykorzystała swoich umiejętności do poszukania odpowiedniego terapeuty czy właściwej szkoły dla swoich dzieci. Wówczas szpitale psychiatryczne i sądy nie wchodziłyby w ogóle w grę.
Sąd ma w swoim postępowaniu kierować się przede wszystkim dobrem dziecka. Zdaniem matki i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka umieszczenie Olka w szpitalu było złe. A co z dobrem ogółu, sąsiadów, innych dzieci na wolskim osiedlu? Kiedy Olek jest w mieszkaniu, dzieją się rzeczy niedobre i nikt nie potrafi temu zaradzić. Ani policja, ani opieka społeczna, na matkę w ogóle nie ma co liczyć. Redaktorzy programów interwencyjnych pytają urzędników i pracowników socjalnych, jak to się stało, że 15-letni chłopiec wylądował w psychiatryku. Jeszcze dociekliwiej będą zadawać pytania, gdy w końcu dojdzie do tragedii i wszyscy będą chcieli wiedzieć, gdzie był wówczas pracownik socjalny.

Napisz do autorki: agata.komosa@natemat.pl