Filozof w liście otwartym odpowiada ks. Oko. "Taki język psuje państwo"
Marcin Bogusławski
21 kwietnia 2015, 13:30·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 21 kwietnia 2015, 13:30
Wypowiedzi Dariusza Oko odnoszące się do kwestii poruszonych przeze mnie w liście są mieszaniną co najmniej dwóch chwytów erystycznych.
Reklama.
Po pierwsze
Pierwszy to technika ad verecundiam. Oko mówi: „Przypuszczam, że pan Bogusławski też nie ma pojęcia, czym jest homoseksualizm, dlatego formułuje takie zarzuty” oraz „Jako duszpasterz wiem, jak wygląda życie gejów, a moim obowiązkiem jest przestrzeganie przed tym ludzi, szczególnie młodzież. Używam określeń, które mają przemówić do ludzi, a które są przede wszystkim prawdziwe”.
Jak sądzę, wiem czym jest homoseksualizm: trwałe psychoemocjonalne zaangażowanie i pociąg seksualny do osób tej samej płci. W dyskursie medycznym zwraca się przy tym uwagę, że można wyróżnić trzy, integralnie powiązane ze sobą, sposoby ekspresji orientacji homoseksualnej: pociąg płciowy, zachowania seksualne oraz tożsamość seksualną. Rozłączania tych płaszczyzn, albo redukowanie ich do jednej, jest nadużyciem. W logice nazywa się to błędem pars pro toto i taki błąd popełnia Oko, redukując homoseksualizm do sfery współżycia fizycznego.
Nie wiem natomiast, czym jest tożsamość homoseksualna, którą mają realizować wszyscy homoseksualiści. Tym samym nie wiem także, czym są zachowania homoseksualne same w sobie. Podobnie nie wiem, czym jest tożsamość heteroseksualna, którą mają realizować wszyscy heteroseksualiści. Zdaje się, że Dariusz Oko myśli w tym kontekście o zachowaniach seksualnych, co świadczy o tym, że dokonuje nieuprawnionej seksualizacji ludzi, a poza tym wszystkim przypisuje podobne preferencje łóżkowe.
Jesteśmy różnymi ludźmi, wyznajemy różne światopoglądy, w odmienny sposób podchodzimy do seksu, relacji międzyludzkich itd. Jako profesor filozofii Dariusz Oko powinien wiedzieć, ze wszelkie indukcyjne uogólnienia są niepewne. A zatem — albo wie (skąd? Objawienia? Doktryny społecznej Kościoła? Własnych wyobrażeń?) czym jest jakaś metafizyczna esencja homoseksualizmu i jego wywody mają charakter dedukcyjny. Albo dokonuje indukcyjnych uogólnień, które zawsze mają charakter hipotetyczny, nie są więc prawdziwe w jakimś absolutnym sensie.
Warto także uzasadnić, dlaczego doświadczenie duszpasterskie stanowi argument za znajomością życia gejów. A więc dlaczego osoby homoseksualne, z którymi spotyka się Oko, mają być uznane za reprezentacyjną próbę wszystkich homoseksualistów. Chciałbym także dowiedzieć się, w jakim sensie twierdzenie, że „W krwi tego pederasty który jest stroną nastawiającą się, płynie rozcieńczona, ale jednak gnojówka” jest prawdziwe. Albo jak zweryfikować twierdzenie, że źródłem tzw. ideologii gender są wyrzuty sumienia ateistów.
Po drugie
Drugi to technika mutatio controversiae. Dariusz Oko płynnie zmienia temat, nie ustosunkowując się do żadnego z moich zarzutów. Odwraca je natomiast tak, by mówić o napaści na Kościół, o epitetach wysyłanych pod jego adresem itd. Przyznaję, że obca jest mi wszelka nienawiść. Sądzę także, że krytyka winna być racjonalna, a nie emocjonalna. Wszelako z faktu, że ktoś jest arogancki nie wynika, że sam mogę być arogancki. Poza tym Oko musi liczyć się z działaniem zasad: uderzcie w stół, a nożyce się odezwą oraz kto mieczem wojuje od miecza ginie.
Prowadzona przez Niego kampania medialna (w skali całego kraju, a więc nie tylko na terenie podległym kard. Dziwiszowi i mająca legitymizację innych funkcjonariuszy kościelnych) nie może nie wywoływać reakcji emocjonalnych. Za które — jako osoba świadoma — winien brać odpowiedzialność. Martwi mnie tu jednak coś innego, mianowicie ponowne całkowite rozminięcie się z Ewangelią. Jezus naucza bowiem jednoznacznie, by miłować nieprzyjaciół, nadstawiać drugi policzek i zwyciężać zło dobrem. Działanie Dariusza Oko nie wpisuje się w tę logikę.
Psucie państwa
Nie będę krył, że dominujący w Polsce język katolicyzmu, pełen wulgarności, przemocy, politykierstwa, obrywania laików z podmiotowej godności itp. spowodował, że pozostając chrześcijaninem nie czuję się już nijak związany z instytucką Kościoła. Jestem przekonany, że działalność osób pokroju Dariusza Oko skutecznie przyczynia się do odchodzenia ludzi od religii.
Niestety, psuje także państwo. A to dlatego, że czyni karykaturę z demokracji. Zresztą, z demokracją i jej wartościami polskiemu Kościołowi rzymsko-katolickiemu nigdy nie było po drodze. Poruszające są w tym kontekście stronice pracy Jakuba Dąbrowskiego "Cenzura w sztuce polskiej po 1989 roku. Artyści, sztuka i polityka". Dąbrowski zauważa:
Całe obszary życia związane ze sztuką czy obyczajowością stanowiły pole współpracy Kościoła i PRL. Kościół korzystał przy tym obficie z dostępu do państwowej cenzury, monitując polityków i prokuratora generalnego o wszystkich zjawiskach, które uważał za społecznie szkodliwe.
„Przede wszystkim złożyłem ministrowi Kąkolowi protest przeciwko bluźnierczym wydawnictwom i spektaklom graniczącym z pornografią. Jako przykład podałem Janusza Głowackiego Raport Piłata, a także Apocalypsis Grotowskiego i Różewicza Białe małżeństwo. Minister […] uważa, że to szkodzi zdrowiu Narodu. Sztuka Grotowskiegi jest apoteozą homoseksualizmu. Sztuka Różewicza, na której był razem z p. Siemaszkiewicz, jest ohydna i świńska. […] Minister radzi, byśmy napisali do p. Tejchnmy jako odpowiedzialnego za resort sztuki. Macie wiele możliwości, by wystąpić mocno przeciwko tym nadużyciom, pomóżcie nam w ujarzmieniu awangardzistów o ciągotach zachodnich” — notował bp Bronisław Dąbrowski.
W kontekście Grotowskiego i Głowackiego mówił do Stanisława Kani: „wniosłem zażalenie na działalność cenzury, TV i teatrów w związku z rozpowszechnianą pornografią”. Kania odparł m. in. „Piszcie do odpowiedzialnych za ten stan rzeczy w rządzie mocno, będziemy waszymi sprzymierzeńcami. Dobro Narodu tego wymaga”.
W czasie kolejnego spotkania z Kanią Dąbrowski pytał: „A gdzie w tej rzeczywistości cenzura państwowa? […] Kto ostatecznie decyduje w takich przypadkach? Kto zezwala na 20-, 50-, 90-tysięczne nakłady tego typu wydawnictw? Już swego czasu sugerowałem Panu S.: na dobrym papierze… a dla nas na katechizmy nie ma papieru”.
Kościół w PRL-u niewątpliwie był bastionem antykomunistycznego oporu, ale o jego wolnościowych aspiracjach możemy mówić jedynie w kontekście walki z totalitarnym systemem.