Vera Falski to pseudonim dwóch pisarek. Ich debiutancka powieść "Za żadne skarby" ukazała się 6 maja.
Vera Falski to pseudonim dwóch pisarek. Ich debiutancka powieść "Za żadne skarby" ukazała się 6 maja. Fot. materiały prasowe
Reklama.
Kiedy proponowano mi z tobą wywiad, w tytule maila wpisano "Kim jest Vera Falski?". Gdyby Tobie zadano to pytanie jak brzmiałaby odpowiedź?
Jest pseudonimem dwóch zaprzyjaźnionych autorek, które wpadły na pomysł napisania wspólnie książki dla kobiet. Jest więc dwoma osobami jednocześnie – ma dwa życiorysy, dwie wrażliwości, podwójne doświadczenie.
"Vera" znaczy w języku islandzkim rzeczywistość. "Falska" to po szwedzku fałszywy. To odpowiednia interpretacja twojego pseudonimu?
Początkowo to był żart, podobnie zresztą jak cały plan napisania pierwszej powieści Very. Ale tak się z tym pseudonimem wszyscy – od autorek po wydawcę – zżyli, że ciężko było wymyślić coś innego. I tak zostałyśmy Verą. W gruncie rzeczy to i imię i nazwisko całkiem dobrze określa naszą tożsamość – Vera – bo jednak jesteśmy prawdziwymi osobami z krwi i kości, Falski – bo to jednak trochę zmyślona osoba.
A zmyślona została, bo...?
Na co dzień zajmujemy się pisaniem zupełnie innych gatunków. Tymczasem w Polsce wszyscy chcą bardzo szybko szufladkować – autor istnieje zazwyczaj poprzez analogię z innymi. Pisze się „ Nowa Grochola”, „Polska odpowiedź na Dana Browna” etc. My zaś chciałyśmy stworzyć kogoś zupełnie innego.
Poza tym zależało nam na wyraźnym odcięciu naszych zawodowych ścieżek od tego, co robi Vera – bez ukrycia się pod pseudonimem, to byłoby pewnie niemożliwe. Nie wstydzimy się swojej książki – wręcz przeciwnie, jesteśmy bardzo dumne z tego, że ma taki dobry odbiór. Pisałyśmy ją dla takich właśnie czytelników, którzy teraz mówią: „to jest fajna książka”. Cieszy nas to, że udało się nam stworzyć powieść gatunkową, literaturę środka, która się broni. Bo wbrew pozorom to bardzo trudne zadanie.
Dlaczego?
Stworzenie inteligentnej rozrywkowej fabuły to wielka sztuka – z jednej strony jest się ograniczonym konwencją, w ramach której się tworzy – kryminału, romansu czy powieści sensacyjnej, z drugiej zaś– trzeba być w tym wszystkim oryginalnym i zaproponować coś, co dla czytelnika będzie na tyle pasjonujące, że zechce czytać dalej. Wielu autorów podejmuje tę próbę, niewielu jednak wychodzi z niej obronną ręką. Tym bardziej cieszymy się, że „Za żadne skarby” zbiera przychylne oceny czytelników.
Nie boisz się tego, że anonimowość zaszkodzi twojej karierze?
Kiedyś być może Vera pokaże swoją twarz. Na razie jednak nie myślimy o tym. Rynek książki jest przyzwyczajony do tego, by promować książkę za pomocą autora – zdajemy sobie sprawę z tego, że „projekt Vera” to spory eksperyment. Ale może paradoksalnie autorka pozostająca w ukryciu zadziała jak magnes?
Piszemy od dawna, mamy w tym doświadczenie, ale jako Vera tworzymy we dwie – a to zupełnie inny rodzaj pracy. I bardzo ciekawe doświadczenie dla nas samych – warsztatowe i przyjacielskie. Przy okazji świetna zabawa. Historia narodzin Very sięga pewnego wieczora ze sporą ilością wina. Postanowiłyśmy pokusić się o eksperyment - chciałyśmy sprawdzić, czy uda nam się napisać coś popularnego, a jednocześnie na porządnym poziomie. Po napisaniu pierwszych pięciu rozdziałów w ekspresowym tempie znalazłyśmy wydawcę. A dziś z dumą trzymamy nasze pierwsze wspólne „dziecko” w ręku. To też niesamowita historia!
Wracając do pytania, czy anonimowość nie działa na naszą niekorzyść - wierzymy że „Za żadne skarby” to książka na tyle ciekawa, że obroni się sama.
W informacji prasowej napisano, że ta książka to "odczarowanie mitu rycerza na białym koniu i kryminalny wątek, społeczne problemy i motyw powrotu w rodzinne strony okraszony odrobiną erotyki" w jednym. Sama też tak byś ją opisała?
Stara prawda z filmu „Rejs” głosi, że nie da się być jednocześnie twórca i tworzywem. Kiedy książka wędruje do rąk czytelnika – przestaje być naszą własnością. I pewnie dla jednych „Za żadne skarby” będzie bardziej romansem, dla innych powieścią obyczajową, a jeszcze inni zobaczą w niej przede wszystkim wątek sensacyjny. I wszyscy oni będą mieli rację.
Zdarza Ci się czerpać inspirację z bajek? Pytam, bo ponoć jednym z Twoich ulubionych bohaterów literackich jest Mama Muminka. Dość oryginalnie jak na autorkę powieści klasyfikowanej jako "literatura kobieca". 
 
Dlaczego autorka powieści kobiecej nie ma sięgać po gatunki z najróżniejszych półek? Aby dobrze pisać – także książki z gatunku pop – trzeba dużo czytać. Muminki zaś to znakomite dzieło literatury dziecięcej – warto sięgać po to co najlepsze. Poza tym lubimy też markizę de Merteuil z „Niebezpiecznych związków” i sporo innych pań. W powieści „Za żadne skarby” znajdziemy na pewno ważny wątek baśniowy – czyli odwieczną walkę dobra za złem.
Ty sama nie boisz się właśnie klasyfikacji?
Krytycy i recenzenci nie potrafią się obejść bez klasyfikacji – trzeba się z tym liczyć, że otrzyma się stosowną etykietkę. Na szczęście – i właśnie to podkreślają czytelnicy – w naszej książce gramy schematami dość przewrotnie – i to jest jej wielka siła.
Apropos schematów... Czytałam kilka recenzji "Za żadne skarby" pisanych przez blogerów. Wielu z nich chwali plastyczny język twojej książki, ale jednocześnie zauważa w konstrukcji fabuły właśnie te utarte schematy...
Literatura czy kino gatunkowe opierają się swego rodzaju schematach, ich konstrukcja rządzi się precyzyjnymi zasadami. Ważne, by używać ich w taki sposób, aby te schematy przełamywać i zaskoczyć odbiorcę. A więc - tak jak już mówiłyśmy – gramy schematami typowymi dla kilku gatunków, ale jednocześnie unikamy łatwych rozwiązań.
Fabuła naszej książki ma zaskakiwać czytelnika – i widzimy czytając recenzje, że nam się to udaje. Chyba udało nam się stworzyć dość nietypowy miks – niby romans, ale też powieść obyczajowa, która w pewnym momencie skręca wręcz w stronę thrillera. Warto czasem wyjść poza bezpieczne ścieżki i zaryzykować pisząc. Nawet w tzw. literaturze środka.
logo
Janusz L. Wiśniewski określił "Za żadne skarby" mianem niesłychanej opowieści. Fot. materiały prasowe
Ponoć pracujesz już nad drugą książką. Będzie tak samo „życiowa” jak „Za żadne skarby”?
Zgadza się. Mamy też pomysł na trzecią. Nie chcemy jednak za dużo zdradzać. Może tyle, że druga powieść będzie zupełnie inną historią, z nową bohaterką i środowiskiem. Przenosimy się w niej z Mazur nad morze. Mamy też wymyśloną kontynuację losów Ewy z „Za żadne skarby”.
Jedno jest pewne, choć brzmi banalnie – tak, pisząc czerpiemy z życia, które naprawdę pisze scenariusze ciekawsze niż Hollywood. Wystarczy być dobrym obserwatorem. Wielką inspiracją przy pisaniu pierwszej powieści były nasze częste pobyty na Mazurach, ale także lektury, prasa codzienna, historie znajomych. Dobre opowieści są wszędzie, trzeba tylko uważnie patrzeć i słuchać. I oczywiście, umieć je jeszcze przełożyć na literaturę.

napisz do autorki: malgorzata.golota@natemat.pl