Bronisław Komorowski chciał, by kampania trwała tak, jak w Japonii - 12 dni. I będzie ją miał. Prezydenta czeka walka o wszystko. Walka o tyle trudna, że praktycznie nie ma pola manewru: wyborcy Pawła Kukiza nie są skorzy do oddania na niego głosu, więc musi zmobilizować tych, którzy zostali w domach. To ekstremalnie trudne. Coraz bardziej możliwy jest więc scenariusz, że kolejność nazwisk po drugiej turze będzie taka sama jak po pierwszej.
Bronisław Komorowski dostał prawy sierpowy, upadł na deski i był już liczony. Teraz ma ostatnią rundę, by odwrócić losy pojedynku. Ale to będzie trudne, bo kandydat Platformy Obywatelskiej nie ma skąd czerpać sił. Odchodząc już od bokserskich analogii: drugą turę wyborów prezydenckich może wygrać Andrzej Duda.
Kto od kogo?
W wyborczej dogrywce najważniejsze jest to, jakie elektoraty można pozyskać. Dekadę temu Lech Kaczyński przejął ponad 90 proc. elektoratu Andrzeja Leppera. Pięć lat później to Bronisław Komorowski miał większy rezerwuar głosów, czyli ponad 13 proc. głosów Grzegorza Napieralskiego.
Teraz to Duda ma gdzie zdobywać poparcie. Paweł Kukiz odżegnuje się od oficjalnego wskazania któregoś z dwóch kandydatów, ale powiedział, że na pewno nie przekaże poparcia Komorowskiemu. Tak zrobią też jego wyborcy: część zostanie w domach, ale wielu zagłosuje na Andrzeja Dudę, który puszcza do nich oko (i wcale nie sili się na subtelność). Poza tym wielu z nich nie chce JOW-ów, tylko zmiany, a oczywiście bardziej prawdopodobna jest ona z nowym prezydentem niż dotychczasowym.
Pełna mobilizacja
Nawet więc jeśli na Dudę zagłosuje połowa wyborców Kukiza, to nadal 10 proc. Natomiast Bronisław Komorowski może liczyć na mizerne 5,5 proc., które może się uzbierać z głosów Ogórek, Jarubasa i Palikota. Tymczasem prezydent jest tym, który musi gonić, a nie pilnować, by rywal nie doganiał go zbyt szybko. Robił to przez całą kampanię i dzisiaj widać, czym się to skończyło.
Jedyną szansą dla Komorowskiego jest zmobilizowanie wyborców, którzy zostali w domach. Frekwencja to niespełna 48 proc., najmniej w III RP. Część z nich - uśpiona mało szczęśliwymi zapewnieniami o wygranej już 10 maja - uznała, że Komorowski i tak wygra, więc nie trzeba się fatygować do głosowania. Inni stwierdzili, że wejdzie do II tury i dopiero wtedy pójdą do urn. Najważniejszym zadaniem sztabu jest teraz przekonać ich, że 24 maja muszą zagłosować.
Platforma w rozsypce
Problem w tym, że na razie Platforma wydaje się być - i tu wracamy na chwilę do bokserskiej analogii - oszołomiona po knock downie. Podczas wieczoru wyborczego na Stadionie Narodowym nieliczni politycy partii, którzy zostali dłużej niż 10 minut z przerażeniem patrzyli na rozkład głosów w województwach. Duda mocno wygrywał na ścianie wschodniej, a Komorowski na Zachodzie tylko z niewielką przewagą.
Choć analizowano, które województwa można przejąć (najwięcej dyskutowano na temat Mazowsza), to nie było słychać jak to zrobić. Szef sztabu Robert Tyszkiewicz mówił mi, że wszyscy, którzy angażowali się w kampanię prezydenta muszą to zrobić jeszcze raz, tylko mocniej. Nie wygląda to na plan.
Wina Tuska
Planem nie jest też wiara w debaty. Wiele wskazuje na to, że będzie tylko jedna (PiS już mówi o kilku), a Bronisław Komorowski nie jest politykiem, który jest w stanie zniszczyć przeciwnika. Poza tym w wywiadach w ostatnich dniach kampanii wyraźnie puszczały mu nerwy. Z kolei Andrzej Duda na debacie dziesięciu kandydatów wypadł bardzo słabo, ale w starciu jeden na jeden to on może być górą.
Poza tym - i to chyba absolutnie podstawowa przyczyna klęski Komorowskiego - prezydent jest z PO. Zresztą sam dobrze zdiagnozował to już w pierwszych słowach po ogłoszeniu sondaży, mówiąc, że wyniki pierwszej tury to "poważne ostrzeżenie dla szeroko pojętego obozu władzy". Bo Komorowskiego ukarano nie za to, że jest słabym prezydentem, ale za to, że jest z PO.
Paradoks PO
To na nim skupiła się niechęć do partii rządzącej. Dlatego przed drugą turą można się spodziewać jeszcze wyraźniejszego odcinania się Komorowskiego od partii-matki. Z drugiej strony takie zachowanie przed pierwszą turą było jedną z przyczyn porażki. Wszak to struktury docierają do wyborców.
Jednak przede wszystkim do wyborców musi dotrzeć sam Komorowski. Pokazać, że mu się chce, że ma coś do zaoferowania. Bo straszenie PiS-em to za mało. Wielu wyborców nie pamięta już czasów Kaczyńskiego i Ziobry, którymi można było straszyć jeszcze w kampanii parlamentarnej w 2011 roku. Kaczyński już nie wygra Platformie wyborów, partia musi to zrobić sama.