New York Times pisze o Polsce? Świetnie! Hola, hola, nie należy się ekscytować – zagranicznych dziennikarzy guzik obchodzi to, co się u nas dzieje. Analizy naszego kraju wychodzą spod pióra polskich dziennikarzy.
Krótki przewodnik po tym, jak powstają głośne i szeroko komentowane materiały o Polsce, pisane przez polskich redaktorów. I o tym, jak to możliwe, że wiodące polskie dzienniki, portale i kanały telewizyjne, sprzedają teksty polskich dziennikarzy jako rewelacje zagranicznych, opiniotwórczych mediów i ani się zająkną o tym, że tzw. echa z zagranicy, to nic innego jak wesoła twórczość własna "pismaków" z Warszawy. Nie ma się co rozpisywać, oto przykłady.
"Die Welt" a sprawa polska
Z Berlina do Warszawy rzut beretem, ale niemieckim dziennikom czasem nie po drodze ze śledzeniem, co w polskiej trawie piszczy. Poczytny i szacowny "Die Welt" ma ważniejsze sprawy na głowie, niż przyglądanie się, co słychać nad Wisłą. Nic dziwnego, starzejące się społeczeństwo, problem z emigrantami z Turcji, utrzymywanie bankrutującej Grecji, to ważniejsze tematy niż np. diagnoza polskiej klasy średniej. Spokojnie – polska dziennikarka Julia Szyndzielorz, bierze temat na warsztat, a jej tekst trafia do internetowego wydania"Die Welt".
Już jest dobrze, już jest pięknie, "Die Welt", zachodnia prasa wspomniała w Polsce! Nie szkodzi, że za tekstem nie stoi żaden Hans, tylko polska Julia, nie szkodzi, że niemiecka prasa pewnie nie miała czym "zapchać" strony i z tego powodu zamieściła na witrynie tekst o polskiej klasie średniej. Nic to, skoro teraz można napisać, że oto "Die Welt", a nie jakaś tam podrzędna gazeta, o kraju naszym pisze. Mijają 24 godziny i..:
Nie, nie, poczciwa "Rzepa" nie jest jedyna, a "niemieckiego" newsa o polskiej burżuazji na gazie, z lubością cytują inne redakcje:
Nie chodzi o to, co napisała dziennikarka, tekst to tylko przykład tego, jak działa mechanizm, a ten zazwyczaj jest taki sam. Polak pisze dla zagranicy, polskie media podchwytują to w lot, a polska opinia publiczna żyje w poczuciu, że Polska jest pępkiem świata, a rodzimym podwórkiem interesują się wszystkie poważne redakcje na świecie.
Szczególnie dużo miejsca poświęca nam np. New York Times. Każdego dnia nowojorski dziennik wychodzi w nakładzie ponad miliona egzemplarzy, a teksty, które się pojawiają na jego łamach, albo w internetowym wydaniu, mają siłę międzynarodowego rażenia. Kiedy więc tak poważny dziennik wspomina o Polsce, nad Wisłą widać niemałe poruszenie. Ostatnio "NYT" wspomniał nawet o naszej kampanii prezydenckiej.
Podobnych przykładów jest na pęczki – Wall Street Journal, Neues Deutschland, Reuters, Independent – większość rozpoznawalnych i tak cenionych u nas zagranicznych mediów, pisząc o wydarzeniach z Polski, woli iść na skróty niż wgryzać się w subtelności polskiej polityki i zamawia tekst u polskiego dziennikarza. Jeśli nawet tego nie robią, to korzystają z pomocy korespondentów zagranicznych z tej części Europy, takich jak Matthew Day, czy Andrew MacDowall, których relacje z Polski można zobaczyć na szpaltach różnych gazet.
Jest się na co zżymać?
Nie jest niczym dziwnym ani nowym, że zagraniczne redakcje proszą o pomoc w napisaniu tekstu o Polsce swoich kolegów znad Wisły. Kto, jak nie oni najlepiej nakreśl sytuację, atmosferę, lokalne niuanse, albo nawet, wyręczy nas i sam napisze tekst? Taka praktyka jest nawet godna pochwały – zawsze lepiej zwrócić się o pomoc niż udawać eksperta w temacie, o którym nie mamy zielonego pojęcia. Nawet największy czepialski musi przyznać, że takie rozwiązanie jest sensowne.
Mniej logiki można się już jednak doszukać w tym, co potem robią polskie media i w tym, jak wałkują wtórne informacje zza granicy. Polityka podgrzewania atmosfery wokół komentarzy o Polsce spoza kraju gwarantuje zainteresowanie, więcej sprzedanych egzemplarzy gazety i większy ruch na stronie. Wprawne oko Polaka, nie wiedzieć czemu, w mig wychwyci spośród medialnego szumu wiadomość o tym, że "New York Times" poświęcił nam dwa akapity.
Brytyjska telewizja emitowała kiedyś sitcom "Co ludzie powiedzą?". Serial o perypetiach typowej Brytyjki po sześćdziesiątce, której jedynym zmartwieniem było to, jak postrzega ją otoczenie. Hiacynta – bohaterka serialu, dwoiła się i troiła, żeby zrobić na kimś wrażenie, a największą satysfakcję odczuwała dopiero wtedy, kiedy ktoś głośno westchnął np. na widok jej zadbanego ogródka. Jak to w sitcomie, starania Hiacynty, często spełzały na niczym, o ona i jej chęć zaimponowania sąsiadom, stawały się obiektem żartów.
Polska opinia publiczna ma w sobie sporo z brytyjskiej Hiacynty, czego najlepszym dowodem jest nasza żywiołowa i przesadzona reakcja na nowiny z zagranicznej prasy. Z tą różnicą, że nam jest, zdaje się, wszystko jedno, czy mówią o nas dobrze, czy źle, byleby "Polska" była na językach. Może nasz entuzjazm nieco przygaśnie, kiedy zdamy sobie sprawę z tego, że spora część gorących komentarzy zagranicznych, to tak naprawdę sprawka polskiego dziennikarza, a potem umiejętne podkręcenie tematu i wpuszczenie do obiegu przez wielką medialną maszynkę.
Śledzenie zagranicznych publikacji o Polsce i szukanie ich powiązań z polskim światkiem dziennikarskim, może być momentami niezłą zabawą. Swego czasu sporo radości sprawiało to m.in. popularnej Żelaznej Logice. Zabawnie jest jednak tylko wtedy, kiedy znamy zasady gry i wiemy, że "echa z zagranicy", to pic na wodę. W przeciwnym wypadku, mamy do czynienia ze zwykłym oszustwem i wmawianiem, że Polska kogokolwiek poza nami interesuje na tyle, żeby o niej wspominać. Może uczciwej przyznać, że wcale tak nie jest?