Wielkie wyjazdowe posiedzenie Platformy Obywatelskiej, bojowe nastroje, nowe wyzwania i wiele problemów do omówienia. Wnioski? Zapewne kilka. Do opinii publicznej przebija się jednak głównie jedno – premier Kopacz postanowiła wyszkolić armię internetowych hejterów, którzy mieliby atakować PiS i prezydenta elekta. Na początek 50, lecz docelowo będzie ich około 100 – pisze „Rzeczpospolita”.
Wszystkie partie polityczne inwestują w hejterów. Już w 2011 roku „Dziennik Polska” pisał o tym, że są w stanie wydać na nich nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Teraz, kiedy internet odgrywa w polityce coraz większą rolę, cena także jest wyższa. Zaczyna się z reguły już od złotówki za komentarz. Najczęściej wynajmowane są do tego zewnętrzne firmy. Ich pracownicy mają aktywnie udzielać się pod politycznymi artykułami, schlebiać „swoim”, ubliżać politycznym oponentom, a także odpowiednio pozycjonować konkretne komentarze. Do tego dochodzi również tworzenie prześmiewczych memów czy filmów udostępnianych na YouTube.
Pieniądz w branży jest całkiem dobry (…) Ale też za komentarz mający od 100 do 350 znaków, można zarobić od 30 gr do 2 zł, całkiem sporo, zwłaszcza dla kogoś, kto cały dzień spędza przed komputerem. Czytaj więcej
Skuteczny trolling to jednak nie tylko sprytni agenci. – Nawet największe pieniądze nie przyniosą oczekiwanych efektów, jeśli w danych partiach zabraknie oddolnych inicjatorów, którzy będą podtrzymywać kampanię negatywną – mówi w rozmowie z naTemat dr Olgierd Annusewicz z Instytutu Nauk Politycznych UW. – Agenci mają za zadanie zbudować pewną modę, która potem potoczy się na zasadzie kuli śnieżnej – dodaje politolog. Wszystkie memy i komentarze należy udostępniać, przekazywać dalej i dbać o to, aby dotarły do jak największej liczby odbiorców.
Internetowe trolle to „chleb powszedni” nie tylko na naszym polskim podwórku. Przed wyborami do do Parlamentu Europejskiego sieć hejterów rozwijali także przedstawiciele władz Unii, którzy chcieli w ten sposób zahamować rosnącą niechęć do europejskiej wspólnoty. „Szczególną uwagę należy poświęcić krajom, w których zaobserwowano nagły wzrost nastrojów eurosceptycznych” – donosił w lutym "The Daily Telegraph".
Nieoficjalne zapowiedzi pani premier i jeszcze bardziej kompromitująca wypowiedź pani rzecznik Kidawy-Błońskiej wyglądają w przypadku PO podwójnie kiepsko z wielu powodów. Po pierwsze, w kampanii prezydenckiej Platforma miała wystarczająco dużo internetowych wpadek, o których pisałam już w serwisie naTemat. Wystarczy przypomnieć komiczny efekt serii takich samych komentarzy udostępnianych podczas debaty prezydenckiej w telewizji TVN.
Mało kto pamięta jednak o tym, że nie były to pierwsze w historii tej partii „tajne instrukcje”, które miały uratować jej wizerunek w sieci. W 2008 roku młodzieżówkę PO do pisania przychylnych komentarzy mobilizował sam ówczesny szef MSWiA Grzegorz Schetyna. W specjalnie przygotowanej rozpisce określono wyraźnie: „Praca grupy ma polegać na dodawaniu na kilkunastu największych polskich portalach (WP, Onet, Gazeta, Dziennik, Interia) komentarzy życzliwych PO". Działacze SMD mieli poświęcać na to około 30 minut dziennie.
To nie jest praca etatowa, nie ma przymusu żeby każdego dnia o stałej godzinie siedzieć przy komputerze kilkanaście godzin. 20,30 minut nawet co drugi dzień przy pracy dużej grupy osób sprawia że efekt będzie naprawdę zauważalny! Czytaj więcej
Kilka tygodni temu Pierwsza Dama Anna Komorowska stanęła na czele inicjatywy, której celem był wyraźny sprzeciw wobec hejtu w Sieci. Dziś Platforma również chce „przytulać” hejterów, ale już w zupełnie innym znaczeniu. Z drugiej strony, kto jeśli nie sama premier Kopacz apelowała niedawno o zatrzymywanie „siewców nienawiści”?
Napisz do autora: karolina.wisniewska@natemat.pl