Grupa haktywistów sama siebie nazywająca Impact Team skompromitowała właśnie kilkadziesiąt milionów osób. Kolejne czekają na tę kompromitację w kolejce. Dlaczego? Bo wszyscy byli klientami serwisu Ashley Madison, miejsca, w którym osoby pozostające w związkach mogły zorganizować sobie dyskretny skok w bok.
Cała historia zaczęła się niecały miesiąc temu, gdy grupa Impact Team włamała się do serwerów Ashley Madison. W założonym w 2001 r. serwisie, konta mogło mieć nawet 64 mln osób. I to właśnie oni padli ofiarą ataku haktywistów. Ci mieli dostać się do danych nawet 37 mln z nich.
Serwis został o ataku poinformowany. Haktywiści opublikowali próbkę kompromitujących informacji. W wysłanej do jego zarządu informacji zagrozili też, że jeśli Ashley Madison nie zawiesi swojej działalności, opublikuje dane osobowe, nagie zdjęcia czy zapisy konwersacji milionów jego użytkowników. Tę wiadomość jednak zignorowano.
- Kilkanaście godzin temu ujawniono dane 32 mln klientów serwisu – podaje dziś „The Times”. I informuje o zapowiedzi Impact Team: kolejne pięć milionów danych niebawem także zostanie opublikowanych.
Dodajmy, że wykradzione informacje udostępniono w sieci TOR, tzw. ciemnej stronie internetu dostępnej tylko dla wąskiego grona internautów. Niebawem jednak pliki wyciekły także do sieci ogólnodostępnej.
Powód? Wątpliwa moralność
Impact Team dopuściło się kradzieży i skompromitowało miliony osób, bo – mówiąc w dużym skrócie – nie podobała im się istota działalności należącego do spółki Avid Life Media Ashley Madison. Trudno się dziwić. Serwis reklamował się hasłem „Życie jest krótkie. Zafunduj sobie romans” i z pewnością był solą w oku wielu żon. Albo dopiero się nią stanie, gdy panie na liście ujawnionych nazwisk zobaczą nazwisko swojego partnera.
Niewierni mężowie stanowili zresztą główną klientelę serwisu. Brytyjska Wikipedia podaje, że 70 proc. użytkowników Ashley Madison to mężczyźni.
Impact Team działali więc w szczytnym celu? Można tak pomyśleć. Pytanie tylko czy w swoim działaniu, jakkolwiek szczytnego celu by ono nie miało, nie przekroczyli granic przyzwoitości i – przede wszystkim – czy nie narazili milionów osób na niebezpieczeństwo. Wraz z danymi osobowymi ujawniono przecież także ich adresy e-mail, numery kart kredytowych. To ostatnie jest dotkliwym kopniakiem zwłaszcza dla osób publicznych, których wśród użytkowników kontrowersyjnego serwisu mogło nie brakować.
- Pewien gość, którego poznałam na Ashley Madison (...) powiedział mi, że afera rozbija się głównie o polityków i Bardzo Ważne Osoby. Tak, są politycy na tyle głupi, że na stronie typowo towarzyskiej używają adresów w rządowych i firmowych domenach. Jak takie działania ujawnione przez hakerów czy innych użytkowników odbijają się na ich karierach wiadomo. Zwłaszcza, jeśli Ważna Osoba jest moralizatorem mówiącym głośno i publicznie jak mamy żyć przyzwoicie – komentuje w serwisie SpidersWeb blogerka Ewa Lalik.
Ashley Madison może zresztą nie być jedyna ofiarą ataków. Hakerzy już domagają się bowiem także zamknięcia serwisu Established Man, którego właścicielem jest również Avid Life Media. Z tą jednak różnicą, że – znów mówiąc w największym skrócie - Established Man to portal na którym młode dziewczyny mogą po prostu znaleźć... sponsora.
Polska też zdradza
Na liście skompromitowanych użytkowników mogą być także Polacy. Działalność na polskim rynku Ashley Madison rozpoczęło bowiem niemal dokładnie rok temu. Planowano, że w ciągu dwóch lat serwis pozyska milion klientów znad Wisły.
— Problemy z etyką? Promocja niewierności? Nic z tych rzeczy. Jak mówi mój szef Noel Biderman, po prostu odkłamujemy rzeczywistość, odpowiadamy na zapotrzebowanie społeczne — przekonywał w ubiegłym roku na łamach „Pulsu Biznesu” jeden z managerów serwisu.
Cóż, business is business, jak to się mówi. I nikomu nic do tego. Nikomu też nie powinno zależeć na kompromitowaniu dorosłych ludzi, którzy świadomie pakują się w jeden, dwa czy dziesięć romansów a już na pewno nie w ten sposób. Zwłaszcza jeśli mowa o ludziach, którzy jako swój główny cel wymieniają hasła takie jak „walka o dobro ogółu”.
- Haktywista to ktoś, kto wykorzystując narzędzia i techniki hakerskie realizuje określone cele leżące w szeroko rozumianym interesie publicznym – wyjaśniał swego czasu na łamach serwisu technologie.gazeta.pl Daniel Cieślak. - Zwykle chodzi o cele ekonomiczne lub polityczne. Tym, co odróżnia haktywistę od cyberprzestępcy jest intencja działania. Pierwszemu zależy na dobru ogółu, drugi realizuje własne interesy.
Z drugiej jednak strony to bardzo smutne, że – jako społeczeństwo – znaleźliśmy się na etapie, w którym cyberprzestępcy (świadomie używam właśnie tego słowa) czują się w obowiązku przypomnieć nam o ludzkiej przyzwoitości i podstawowych zasadach moralności. A jeszcze bardziej smutne jest to, że – jak sądzę – poza pewną kompromitacją grupy użytkowników jednego serwisu, niewiele się w sprawie małżeńskiej czy nawet partnerskiej wierności zmieni.