To nowy argument zwolenników przyjęcia syryjskich uchodźców w Polsce. ”Zobaczcie, przecież kiedyś już przyjmowaliśmy muzułmanów. Nikt nie protestował. Nikt nie burzył się, że będą siać zagrożenie! A było ich niemal 90 tysięcy!” Tylu czeczeńskich uchodźców rzeczywiście przewinęło się przez Polskę - od lat 90-tych aż do dziś. Z całej UE to Polska w ostatnich latatch przyjęła od nich najwięcej wniosków azylowych. Tylko co z tego, skoro większość z nich i tak nie chciała i nadal nie chce tu zostać?
Według oficjalnych danych, tylko w ciągu ostatnich 12 lat o nadanie statusu uchodźcy we wszystkich państwach Unii Europejskiej ubiegało się ponad 270 tys. Rosjan, z czego najwięcej na terytorium RP - ponad 70 tysięcy. 90 procent z nich stanowią Czeczeni. "Obywatele Federacji Rosyjskiej deklarujący narodowość czeczeńską od 15 lat stanowią najliczniejszą grupę narodowościową wśród osób ubiegających się o nadanie statusu uchodźcy w Rzeczypospolitej Polskiej" - informuje Urząd ds. Cudzoziemców.
Zalewu nie było, boom zaczął się po 2004 roku
Pierwsi pojawili się w 1994 roku wraz z wybuchem I wojny czeczeńsko-rosyjskiej. Uciekali przed wojną, ale trudno mówić o wielkim napływie. Tamtego roku wnioski o azyl złożyły zaledwie...dwie osoby. A do wybuchu II wojny czeczeńskiej w 1999 roku było ich raptem 181. Prawdziwy boom zaczął się dopiero w XXI wieku. Rekorodowy był rok 2013. Wtedy wnioski o azyl złożyło blisko 12,5 tys. obywateli Federacji Rosyjskiej. Głównie Czeczenów.
Z danych Urzędu ds. Cudzoziemców
Głównym czynnikiem wypychającym (push factor) w przypadku Rosjan jest zwykle konflikt zbrojny. Jednak czynnikami przyciągającymi (pull factors) są często zmiany w sytuacji prawno-międzynarodowej. W przypadku Polski było to przystąpienie do Unii Europejskiej w 2004 r. oraz rozszerzenie strefy Schengen w 2007 r. (…) Największy dotychczas wzrost liczby rosyjskich wnioskodawców miał miejsce w 2013 r. i jest wiązany z wejściem w życie wyroku Federalnego Trybunału Konstytucyjnego Niemiec zrównującego świadczenia socjalne dla uchodźców z wypłacanymi obywatelom niemieckim.
Ale zdecydowana większość i tak wyjechała potem na Zachód. – Pierwsza fala wyjechała do Austrii, Norwegii, Danii. Część z tych, którzy zostali w Polsce, wróciła do Czeczenii. Część udała się do Czech, bo tam mieli rodziny. Z tych prawie 90 tys. uchodźców, którzy przyjechali do Polski zostało tylko 7-8 tysięcy ludzi – mówi naTemat Mamed Musthanov, Czeczen, który jako wolontariusz pomaga w Warszawie innym uchodźcom.
Sam przyjechał do Polski dwa lata temu. Pracował w Dumie Państwowej, był w partii opozycyjnej. Mówi, że zaczął mieć problemy i wtedy migrował do Polski. – Dla mnie najważniejsze było to, by było bezpiecznie. Zdecydowałem, że zostaję. Nie chcę jechać na Zachód – mówi. Świetnie mówi po polsku. W latach 90. z Polski do Belgii wyjechała m.in. jego ciotka. I świetnie sobie radzi.
Mamed Musthanov nie dziwi się, że wtedy w Polsce nie było takiej dyskusji o uchodźcach, jak dziś. Że nikt w UE nie groził zamknięciem granic, nie zastanawiał się, czy trzeba pomagać, czy w ogóle przyjmować uchodźców i w jakich ilościach uchodźcom. – W tamtym czasie nie było tego, co dzieje się teraz. Nie było Państwa Islamskiego. Nie było religijnych wątków. To była wojna między Rosją i Czeczenią, wojna o wolność. W Polsce inaczej na to patrzono niż na Bliski Wschód – mówi.
Tylko rodziny z dziećmi, młodzi zostali na wojnie
Jak powiedział portalowi braci Karnowskich Adam Borowski, szef Komitetu Polska-Czeczenia, do Polski przyjechały głównie rodziny, samotne kobiety z dziećmi, osoby starsze. Młodzi mężczyźni zostali na wojnie. Czy to też mogło mieć wpływ na postrzeganie uchodźców? Ewa Piechota z Urzędu ds. Cudzoziemców mówi, że mężczyźni też przybywali do Polski. – Przede wszystkim przyjeżdżały i przyjeżdżają nadal duże, wielodzietne rodziny. Trudno jest nie odnieść wrażenia, że są to głównie kobiety i dzieci, skoro czeczeńska rodzina z czwórką dzieci to coś zupełnie normalnego – mówi.
Nie wszyscy się integrują
Sami Czeczeni mówią, że ci, którzy zostali z pierwszej fali, nieźle się zintegrowali, choć większość do dziś chodzi w tradycyjnych strojach, chustach, hidżabach. Najwięcej mieszka ich w Łomży, sporo w Łodzi, w Pruszkowie, ale też w Gdańsku, w Warszawie i pewnie innych miastach. Najczęściej prowadzą własną działalność. Jak mówi Mamed Musthanov, wielu trudni się handlem, głównie ubraniowym. Ale wielu sprzedaje też wśród Czeczenów mięso.
Najsłynniejszy dziś z tamtych uchodźców to Mamed Khalidov. Dziś polski zawodnik mieszanych sztuk walki, mistrz w wadze półciężkiej. Do Polski trafił w 1997 roku. Miał wtedy 17 lat. Skończył studia, otrzymał polskie obywatelstwo, jest praktykującym muzułmaninem.
Wszyscy wyjechali na Zachód, zostałam sama
Larisa, która pracuje w fundacji Ocalenie z Łomży, jest w Polsce od 11 lat. Przyjechała z falą 2004 roku – gdy Polska wstępowała do UE. Najpierw trafiła do Ośrodka w Dębaku, potem w Czerwonym Borze. A potem zapytano, dokąd chce jechać dalej – Łomża, czy Białystok. Wybrała Łomżę, bo tu były mieszkania w bloku, z łazienkami, które nie były wspólne.
Przyjechała z bardzo dużą rodziną, ale dziś w Polsce została sama. – Uciekliśmy przed wojną. Nasz dom w Groznym został kompletnie zniszczony. W Polsce byliśmy szczęśliwi, że jest cicho, nie ma bombardowań, że możemy spać spokojnie. Ale z czegoś trzeba żyć. Wkrótce wszyscy wyjechali do Belgii, Francji, Niemiec, Francji. Dziś mają pracę, pieniądze, mieszkania. Kontaktujemy się przez Skype’a. Ja zostałam. I nie mam nic. Nic nie osiągnęłam. Za to uwielbiam moją pracę – mówi.
Dyskusje, które toczą się w Polsce o uchodźcach, nie robią na niej dużego wrażenia. Mówi, że ona to już słyszała. W 2008 roku pierwszy raz spotkała się z tak ogromną niechęcią Polaków. – Już to przeżyliśmy. Słyszeliśmy: ”Czeczeni brudasy. My was tu nie chcemy”. Były wlepki w autobusach. Baliśmy się wychodzić na ulice. Skarżyliśmy się do sądu. Wreszcie wzięliśmy sprawy w swoje ręce – opowiada. Czeczeni zaczęli Polakom opowiadać o sobie. Organizowali warsztaty, tłumaczyli, dlaczego chodzą w chustach, opowiadali o tradycjach. – Dziś jest lepiej – mówi Larisa. Inni Czeczeni też mówią, że relacje z Polakami nie są złe.
Uciekają po cichu, w nocy, byle z Polski
Czeczeni wciąż do naszego kraju napływają, choć skala zupełnie już nie jest ta. Ale spośród wszystkich uchodźców, którzy przekraczają polską granicę, ich właśnie wciąż jest najwięcej. – Od początku roku przyjechało do nas 4,5 tysiąca obywateli Federacji Rosyjskiej. 80 procent z nich to Czeczeńcy. 1800 jest Ukraińców. Inne narodowości to 200, 300 osób i to tych najliczniejszych – wymienia Ewa Piechota.
W czerwcu UNHCR i Urząd ds. Cudzoziemców zorganizował dla dziennikarzy wyjazd do Terespola i Białej Podlaskiej, by pokazać, jak przekraczanie granicy przez uchodźców wygląda ”od kuchni”. Reportaż zamieściliśmy w naTemat.
Tamtego dnia na przejściu kolejowym w Terespolu zatrzymano 96 osób niespełniających warunków wjazdu, głównie Czeczenów. Tylko ponad 30 osób zdecydowało, że chce ubiegać się o status uchodźcy. Gdy chodziliśmy po dworcowych korytarzach, obok nas czekały całe rodziny, mnóstwo dzieci. Na walizkach, torbach. Ilu z tych Czeczenów dotarło potem do ośrodka? Być może nawet żaden. Każdy na granicy wie, że większość przyjeżdża tylko po to, by uciec na Zachód.
– Nikt ich nie pilnuje. Mogą wyjść z budynku i udać się w siną dal. Zgodnie z ustawą my nic nie możemy zrobić oprócz przyjęcia wniosków. Informujemy ich jedynie, że powinni udać się do ośrodka, ale muszą tam dojechać na własną rękę – przyznał podpułkownik Artur Barej, komendant Straży Granicznej w Terespolu. I na własną rękę jadą przez Polskę. Byle do zachodniej granicy.
Wydział Informacji o Krajach Pochodzenia (WIKP) Departamentu Postępowań Uchodźczych UdSC sporządził profil obywateli Rosji ubiegających się o nadanie statusu uchodźcy w RP deklarujących narodowość czeczeńską. Wynika z niego, że do 2000 r. wśród wnioskodawców dominowali samotni mężczyźni. W następnych latach zaczęły pojawiać się coraz liczniejsze rodziny, w tym wielodzietne (także kilkunastoosobowe), a także samotne matki z dziećmi. Jako miejsce pochodzenia większość tych osób podaje stolicę Czeczeni (Grozny) lub jego okolice.
Adam Borowski, szef Komitetu Polska-Czeczenia
Przede wszystkim nie można mówić, że my tych ludzi „przyjęliśmy”. Owszem, wpuściliśmy ich w nasze granice, to prawda, ale z dzisiejszej perspektywy oni po prostu przejechali przez nasz kraj na zachód. (...)Wiele osób z tej fali chciało u nas zostać, ale było to niemożliwe, ponieważ nie zapewnialiśmy im takiej opieki jaką dostawali na zachodzie. Czytaj więcej