Każda górska tragedia, każda popisowa akcja ratunkowa na wysokości wywołuje lawinę komentarzy: a po co się tam pchali, a kto ich teraz będzie ratował,a kto to wszystko finansuje?! Takie podejście do sprawy zawsze mnie irytowało – do czasu kiedy przeczytałam "Everest – na pewną śmierć" i dowiedziałam się, kto za to wszystko płaci. Rodzina.
Beck Weathers w trakcie tragicznej wyprawy na Everest w 1996 roku stracił część twarzy i dwie ręce. Przez towarzyszy podróży został uznany za zmarłego i zostawiony na lodowej połaci. Nie jadł przez trzy dni, nie pił przez dwa, dwie noce leżał na śniegu. Ale jakaś siła w końcu kazała mu się podnieść i ruszyć przed siebie. Wspinacze w obozie myśleli, że to atak zombie, gdy zobaczyli alpinistę – bardziej przypominał potwora niż człowieka. Trzeba było szybko zadzwonić do rodziny Weathersa i sprostować informację o jego śmierci.
Beck jest mężem i ojcem. Tamtego tragicznego maja 1996 roku jego dzieci były nastolatkami, a jego małżeństwo było fikcją. Jednak to właśnie dzięki żonie, Peach Weathers udało się sprowadzić ledwie żywego Becka z Czomolungmy. Kobieta (w dużym uproszczeniu) dokonała rzeczy niemożliwej – zmusiła nepalskiego pilota, by ten poleciał swoim helikopterem na wysokość, na której te maszyny nie latają (zbyt rozrzedzone powietrze) i sprowadził Becka bezpiecznie do domu.
Śmierć – odwieczny towarzysz
Książka "Everest, na pewną śmierć" nie jest mrożącą krew w żyłach historią wykańczającego marszu urozmaiconą kwiecistymi opisami wypadków górskich. Brak tu emocjonalnego porno, tak chętnie eksponowanego w filmach wysokogórskich. Opis tragicznej wyprawy Roba Halla zajmuje zaledwie kilkadziesiąt stron. Reszta książki pokazuje, jakie wydarzenia popchnęły Weathersa w objęcia najwyższej góry świata.
W filmie, który właśnie wszedł na ekrany kin "Everest", wspinacze zadają sobie wzajemnie pytanie dlaczego chcą wejść na Everest. Część odpowiada przewrotnie, tak jak George Mallory – bo jest. I z pewnością, wielu wysokogórskich szaleńców wdrapuje się na wierzchołki gór z czystej potrzeby serca, chęci zdobywania, pragnienia, które dla innych jest niezrozumiałe.
Weathers odpowiada natomiast, że wspina się, bo na dole czuje się źle, jest przygnębiony. Z książki dowiadujemy się, że bohatera od lat dręczy depresja, która popycha go do kolejnych sportów ekstremalnych, która nie znosi spoczynku, stagnacji – a te, w mniemaniu Weathersa, wiążą się nierozerwanie z życiem rodzinnym. Patolog z Dallas wierzy, że to właśnie góry ratują go przed śmiercią. Jako stateczny ojciec rodziny Beck twierdzi, że popełniłby samobójstwo, kilkakrotnie zdarzyło mu się sięgnąć po broń.
To co na dole
Książka Weathersa jest bardzo szczera. Beck jest wobec siebie surowy, oddaje w niej głos m.in. swojej rodzinie – żonie i dzieciom. Peach Weathers, wieloletnia słomiana wdowa, dzieli się swoją długoletnią samotnością, poczuciem odrzucenia, myślami o rozwodzie. Dzieci bez zająknięcia opowiadają o ciągłych nieobecnościach ojca, o byciu niezauważanym, o wujku, który musiał zastępować jednego rodzica."Rodzinnych" wakacjach, na których Weathers o 5 rano pakował rzeczy do plecaka, a wracał w nocy, tylko po to, by nieprzytomny ze zmęczenia paść na łóżko.
Książka pokazuje zaślepienie pasją i brak jakiegokolwiek zastanowienia nad strachem, niepewnością, a nawet przerażeniem, jakie wywoływały ekstremalne wyprawy u jego najbliższych. Weathers opisuje siebie, jako niepewnego, zakompleksionego i nieznającego własnej wartości chuderlaka, którego góry miały uczynić mocarzem. Wyprawy są częścią budowania własnego ego, bez chwili refleksji nad uczuciami innych.
Dopiero "Everest" zniszczył ten egocentryzm. Ślepy, umierający Beck Weathers w ostatnich minutach wcale nie widzi siebie na zdobytych szczytach, ale członków swojej rodziny. I to właśnie dlatego w stanie ciężkiej hipotermii podnosi się i kuśtyka do obozu. Rodzina, która była jego zdaniem przyczyną depresji i myśli samobójczych, staje się ratunkiem.
Oczywiście, nie każdy wspinacz idzie w góry, bo ucieka. Nie można każdego alpinisty nazwać egocentrykiem – świetnym przykładem było małżeństwo Roba i Jan Hall. Dla obojga góry były pasją.
Jednak książka Weathersa, która mimo że reklamowana zdjęciem góry i górę mająca w tytule, ze wspinaczką nie ma wiele wspólnego. Bo i dla Becka nie szczyty były tutaj ważne. To opowieść o granicach wytrzymałości nie fizycznej, ale tej w głowie. I własnych Everestach, które często są trudniejsze do zdobycia, nawet jeśli nie grozi nam choroba wysokościowa i deficyt tlenu.