Politycy PiS są w Gdańsku niezbyt popularni, więc miasto za to zapłaci...?
Politycy PiS są w Gdańsku niezbyt popularni, więc miasto za to zapłaci...? Fot. Rafał Malko / Agencja Gazeta

– Żadnej zemsty, żadnych negatywnych emocji, żadnych osobistych rozgrywek czy osobistego odgrywania się – obiecywał Jarosław Kaczyński kilka chwil po ogłoszeniu wyników wyborów. Wygląda jednak na to, że te słowa nic nie były warte. Już kilka godzin później PiS zaczął przygotowania do spektakularnej zemsty na Gdańsku. Rodzinne miasto Donalda Tuska, matecznik Platformy, w którym nawet teraz wygrała ona z PiS ze sporą przewagą, ludzie prezesa Kaczyńskiego chcą wkrótce spacyfikować.

REKLAMA
Kto nie za PiS, tego czeka kara
Prawo i Sprawiedliwość o niczym nie marzy zapewne tak bardzo, jak o upokorzeniu swojego odwiecznego wroga Donalda Tuska. Przewodniczący Rady Europejskiej jest jednak daleko poza zasięgiem ekipy Jarosława Kaczyńskiego, więc ta postanowiła zamieścić się na kimś, na kim Tuskowi może zależeć. Już w kampanii wyborczej PiS dał do zrozumienia, że za wieloletnie poparcie Pomorza dla Platformy Obywatelskiej zapłacą Kaszubi, którzy mają zostać dotknięci rozbiorem, w efekcie którego ma powstać województwo środkowopomorskie.
Po zdobyciu pełni władzy w Polsce politycy PiS postanowili pójść jednak jeszcze dalej. – Trzeba zmienić prezydenta i radnych w Gdańsku. Tam nadal jest buta – oznajmił zaledwie kilka godzin po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów parlamentarnych Andrzej Jaworski, który w ten sposób na antenie Radia Gdańsk świętował uzyskanie mandatu poselskiego w stolicy Pomorza. Emocje byłego prezesa Stoczni Gdańsk nie dziwią, bo nie było to wcale dla niego tak łatwe zadanie. Ten rodowity włocławianin nie cieszy się w Gdańsku specjalną popularnością nawet wśród oddanych prawicy stoczniowców.
To główny powód, przez który od lat notorycznie przegrywa w Gdańsku walkę o fotel prezydenta miasta z rządzącym nad Motławą nieprzerwanie już od 1998 roku Pawłem Adamowiczem. Niegdyś jednym z najbardziej wpływowych samorządowców w Platformie Obywatelskiej, który aktualnie z aktywności partyjnej zrezygnował w związku z zarzutami dotyczącymi rzekomych nieprawidłowości w jego oświadczeniach majątkowych.
W Gdańsku od dłuższego czasu nieoficjalnie mówi się, że jeśli sprawa prezydenta Adamowicza nie zostanie po wyborach upolityczniona, ostatecznie powinna zakończyć się na jego korzyść. Wyroku skazującego nie widać, ale dla PiS samo śledztwo to już świetna okazja, by spróbować przejąć kontrolę nad miastem, którego mieszkańcy Jarosławowi Kaczyńskiemu od lat czynią tyle afrontów. Bo dziś nie tylko nie dali PiS pierwszego miejsca, jak reszta Polaków, ale relatywnie wysoki wynik uzyskała tu jeszcze Nowoczesna Ryszarda Petru (9,17 proc.).
Referendalny straszak
Aktualnie oficjalny plan przedstawiony przez gdański PiS jest dość "aksamitny". Jak w poniedziałkowe popołudnie poinformował szef klubu PiS w Radzie Miasta Gdańska Grzegorz Strzelczyk, już we wtorek jego koledzy rozpoczną pracę nad wnioskiem o rozpisanie przez radę referendum w sprawie odwołania prezydenta Pawła Adamowicza ze stanowiska. – Uzasadnienie naszego działania jest proste: prezydent ciągle ma niewyjaśnioną sytuację prawną – stwierdził Strzelczyk w rozmowie z lokalnymi mediami.
Tyle że zdominowana przez PO rada z pewnością tego wniosku nie poprze. Wówczas PiS chce "mobilizować środowisko lokalne", by rozpisać referendum w sprawie odwołania zarówno Pawła Adamowicza, jak i gdańskich radnych. Tak PiS pewnie również nic nie zdziała, bo element PiS-owski w tutejszym środowisku lokalnym jest raczej zbyt słaby, by skutecznie doprowadzić do referendum. A jeśli nawet by się udało, to łatwo przewidzieć, jaki będzie jego wynik, skoro nawet dziś PO dostała tu 34,72 proc., Nowoczesna 9,17, a Zjednoczona Lewica 6,59 proc. Do tego głosowanie byłoby wiążące, gdyby wzięło w nim udział co najmniej 3/5 liczby odpowiadającej ilości osób, które dany organ wybrały w 2014 roku.
Z pewnością na niekorzyść inicjatorów referendum zadziała też efekt oblężonej twierdzy, który tylko zmotywuje przeciwników PiS, a do wsparcia Pawła Adamowicza skłoni nawet tych, którzy za nim nie przepadają, ale jeszcze bardziej nie lubią powracającej - jak widać z rozmachem - IV RP.
Dwa lata pod pantoflem premiera?
Istnieje więc obawa, że ostatecznie Prawo i Sprawiedliwość w zemście na Gdańsku sięgnie po inną metodę. Najłatwiej przejąć kontrolę nad miastem będzie partii Jarosława Kaczyńskiego dzięki przepisom dotyczącym samorządu terytorialnego, które "w razie nierokującego nadziei na szybką poprawę i przedłużającego się braku skuteczności w wykonywaniu zadań publicznych" przez miejskie organy pozwalają premierowi – na wniosek ministra właściwego do spraw administracji publicznej – zawiesić te organy i ustanowić zarząd komisaryczny.
Przesłanki do ustanowienia w mieście komisarza są dość uznaniowe i zależą w zasadzie od woli premiera i szefa resortu administracji. Fakt, że sprawę Adamowicza bada prokuratura może więc im wystarczyć. W przypadku Gdańska zapewne w grę wchodziłoby też sięgnięcie po wzorzec, który w wyroku z 2002 roku stworzył Naczelny Sąd Administracyjny uznając, iż burmistrz (lub w tym przypadku prezydent) i rada są funkcjonalnie zespolone i kłopoty z działaniem jednego organu muszą skutkować także kłopotami drugiego.
Co wówczas? Władzę zarówno prezydenta miasta, jak i całej rady miejskiej premier odda w ręce... jednej osoby – komisarza rządowego, który miastem może w ten sposób rządzić nawet przez dwa lata. Jeżeli PiS właśnie tak dobierze się do Gdańska w najbliższych miesiącach, może więc bezproblemowo kontrolować matecznik Platformy prawie do kolejnych wyborów samorządowych. Oczywiście organom miejskim przysługiwałoby prawo zaskarżenia decyzji o powołaniu komisarza do sądu administracyjnego, ale takie postępowanie zapewne ciągnęłoby się równie długo.

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl