Takich klubów jest dziś blisko 400.
Takich klubów jest dziś blisko 400. Fot. Stefan Romanik / Agencja Gazeta
Reklama.
KGP działają w Australii, USA, Kanadzie i połowie Europy. Nie powstały z dnia na dzień. Ich członkowie właśnie manifestowali w Nowym Jorku i Paryżu. W Chicago było ich tylu, że uczestnicy KOD, która odbywała się w pobliżu, zaraz się rozeszli. "Nie oddamy Polski!" – skandowali.
– Rozmawiałem z nimi jeszcze o drugiej w nocy. Cały czas jesteśmy w kontakcie, cały czas na bieżąco, cały czas jest wymiana informacji – mówi Ryszard Kapuściński, prezes klubów.
Ich członkowie właśnie zabrali polskie flagi i pojechali pikietować przed siedzibą Parlamentu Europejskiego. „Proszę pamiętać, że w tym dniu będziecie Państwo w centrum zainteresowania europejskich mediów. Przekażmy Europie co myślimy o debacie, którą traktujemy jako próbę zakwestionowania demokratycznych wyborów w Polsce” – instruują władze klubów. Na stronie znajdują się propozycje haseł w języku angielskim, które można umieścić na banerach, np. "Don’t worry , be happy Poland is free and democratic", czy "Poland is  Democratic Country – please don’t be afraid!". Są instrukcje dotyczące wyjazdu, słowa podziękowań, słowa wsparcia. Wszystko, można powiedzieć, zapięte na ostatni guzik. Pełna ideowa gotowość. Na tym właśnie polega ich siła.
– Podziwiam ich, zwłaszcza że zgłosiło się tyle osób, że części musieliśmy odmówić. To 16 godzin jazdy w jedną stronę. Tam stanie na mrozie, bo we Francji jest potężna zima, i od razu powrót. W dodatku musieli za to zapłacić – mówi Ryszard Kapuściński.
KOD też leci do Strasburga
Dosłownie chwilę później słyszę od Mateusza Kijowskiego, lidera KOD: – My też działamy. Właśnie lecę do Strasburga, też będzie pikieta. Być może będę rozmawiał z Martinem Schultzem.
Gdy rozmawiamy, właśnie jedzie na lotnisko. – Też mamy struktury w całej Polsce i w Europie. Zaangażowanych w nie jest już 20 tysięcy ludzi – mówi.
KOD jednak dopiero tworzy się na naszych oczach. I choć na manifestacje przyciąga tłumy, dopiero raczkuje. – Stopień rozwoju obu organizacji jest nieporównywalny. Być może KOD stanie się zapleczem środowisk lewicowo-liberalnych, a być może nie. Czas pokaże. Nie wiem, czy ma tak mocne podstawy, które kryją za stworzeniem Klubów "Gazety Polskiej". Bo tu podstawy są naprawdę mocne – mówi politolog dr Bartłomiej Biskup.
Czy wyobraża sobie takie kluby po liberalnej stronie? – Oczywiście, że sobie wyobrażam. Dobre wzorce należy przenosić. W takim sensie, że im się udało. Jeśli opozycja chciałby mieć takie organizacje, to powinna te wzorce kultywować – mówi.
Wykorzystali swój czas
Ryszard Kapuściński ma jednak wątpliwości, czy to by się udało, bo – jak podkreśla – w jego klubach ludzi w bardzo silny sposób połączyła wspólna idea. Po drugiej stronie jest trochę inaczej. – Ale niech robią, co uważają – mówi. Na czele siatki KGP stoi od 2006 roku. Pierwszy klub, w Kielcach, ruszył rok wcześniej. Prawdziwa lawina zaczęła się jednak tuż po katastrofie smoleńskiej.
logo
Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny "Gazety Polskiej" Fot. Stefan Romanik / AG
Wtedy zaczęła powstawać wielka baza, która – co tu ukrywać – też przyczyniła się do zwycięstwa PiS. – Przez lata byli w opozycji i wykorzystali ten czas – mówi wprost dr Biskup. Może warto wziąć z nich przykład?
Pokazują ludziom inny świat
Kluby "Gazety Polskiej" istnieją dziś nawet w bardzo małych miejscowościach. Ryszard Kapuściński sam mówi, że nawet w takich, gdzie oprócz nich, nie ma praktycznie nic. Tworzą się same, "góra" niczego nie narzuca. – Zgłaszają się chętni, my nie wskazujemy żadnego miasta. W niektórych miejscach kluby mają 200 członków, w innych 5. Chcą działać dla dobra Polski, dla dobra lokalnej społeczności – mówi.
Co bardzo ważne, te kluby pokazują ludziom inny świat. Bo nagle przyjeżdża do nich znany aktor czy polityk z pierwszych stron gazet, czy telewizji i chce z nimi rozmawiać. Na takie spotkanie przychodzą setki mieszkańców. Bywa, że to najważniejsze lokalne wydarzenie w ciągu roku. Na doroczne zjazdy przyjeżdżają tłumy. Nie raz kończyły się małżeństwami.
– Po katastrofie smoleńskiej każdego tygodnia powstawały po 2, 3 kluby. Dziś ciągle ich przybywa, ale już mniej więcej jeden na dwa tygodnie. To duży sukces. Stworzyliśmy drugi obieg wymiany informacji, zorganizowaliśmy setki tysiące spotkań – mówi z dumą w głosie Kapuściński. Na stronie internetowej mnóstwo terminów spotkań, II Bal Prawej Strony. Cały czas coś się dzieje, nie wspominając o zmasowanej akcji wysyłania listów do europarlamentarzystów.
Prawica rozegrała to lepiej?
Pojawia się pytanie, czy dzisiejsza opozycja i ludzie z nią związani, jest w stanie coś takiego stworzyć. Bo przez lata, gdy była u władzy, niczego takiego nie zrobiła. – Te części społeczeństwa nie były wcześniej aktywne. Może nie były do tego zmuszone, może było im tak dobrze, może nie miały takiej potrzeby? – zastanawia się dr Biskup. Pojawia się jednak nieodparte wrażenie, że część polskiej sceny politycznej rozegrała to lepiej.
– Oczywiście, że tak. To małpowanie tego, co Berlusconi zrobił wcześniej we Włoszech, a później, w znacznie większej skali Orban na Węgrzech. Na świecie każda sensowna partia, która chce mieć poparcie, takie rzeczy organizuje. W sensie technicznym nie ma w tym nic złego. Obywatele powinni być aktywizowani – uważa politolog prof. Radosław Markowski. Zaznacza, że stronie PiS-owskiej bez wątpienia było łatwiej.
– Bo łatwiej zorganizować ludzi, którym źle się dzieje i gotowi są wyjść na ulicę z protestami.Trudno jest tym, którzy są zadowoleni z rządzących wychodzić na ulice i mówić: "A my to sobie drugiego mercedesa kupiliśmy". Albo: "Zwiększyliśmy nasze dochody trzykrotnie", bo tak było – mówi naTemat.
prof. Radosław Markowski

Ale teraz sytuacja się odwróciła i partie, które znów chcą cieszyć się poparciem, powinny zrobić jakiś ruch w kierunku organizacji społeczeństwa i jego aktywizacji. Partie, które chcą być u władzy, muszą mieć efektywny kontakt z obywatelami. I tyle.

Politolodzy wątpią jednak, by dobrym pomysłem były kluby "Gazety Wyborczej". To, ich zdaniem, zawęziłoby krąg zainteresowanych.
Nikt nam tego nie sfinansuje
Ale i sama "Gazeta Wyborcza" na pewno zainteresowana nie jest. – Nie powielamy pomysłów "Gazety Polskiej". Za nami nie stoi czysta ideologia. Nasze główne zadanie to robić gazetę. Nie chcemy być żadną partią. Nie widzimy się w roli ideologów, którzy przyciągaliby ludzi – mówi naTemat wicenaczelny gazety Wojciech Fusek. Jak niby miałoby to wyglądać?
– Nasz czytelnik potrzebuje wysublimowanej dyskusji i takie dyskusje prowadzimy w naszych oddziałach. Ale nie w sformalizowanych klubach, gdzie do salki zaprasza się sfanatyzowaną grupę ludzi i opowiada im się rzeczy, które z prawdą niewiele mają wspólnego. Nie wystarczyłoby, gdyby na spotkanie przyjechał Jarek Kurski czy ktokolwiek inny i pokrzyczał chwilę – mówi.
Dodaje jeszcze koszty: – Nie mamy żadnych SKOK-ów, nikt nam nie sfinansuje takiej akcji i nie przeleje nam pół miliona złotych na taką działalność.
A zatem zostaje KOD. Lub przyglądanie się, jak KGP jeszcze bardziej rosną w siłę.

napisz do autora:katarzyna.zuchowicz@natemat.pl