Nie godzi się obrażać zmarłych, tym bardziej marszałka Józefa Piłsudskiego - mawiano w kręgach obozu sanacji pod koniec lat 30. XX stulecia. Zaczęto od słów, a skończono na czynach. Każdy potencjalny wróg był ścigany i karany z całą bezwzględnością. "Nieprawomyślni" mogli wybierać: albo siedzą cicho, albo krytykują rządzących. I... lądują w więzieniach.
"Kto uwłacza imieniu marszałka..." - zapisano w uchwale, przegłosowanej przez Sejm 7 kwietnia 1938 roku. O zmarłym w 1935 roku Piłsudskim można było odtąd mówić lub pisać tylko dobrze, albo... milczeć.
Afera o obwarzanek
Władza była wyjątkowo pamiętliwa, tuż po uchwaleniu ustawy wróciła bowiem do wydawałoby się niegroźnego artykułu prasowego, który wyszedł spod ręki pewnego dziennikarza z Wilna.
Stanisław Cywiński, bo o nim mowa, docent Uniwersytetu Stefana Batorego, znawca literatury i doktor filozofii, nie krył swych sympatii z ruchem narodowym, choć wcześniej - przed zamachem majowym - sprzyjał Piłsudskiemu. Ale w latach 30. znano go już jako publicystę "Dziennika Wileńskiego", tytułu związanego ze Stronnictwem Narodowym. Kiedy pod koniec stycznia 1938 roku na jego łamach opublikowano tekst Cywińskiego, w którym komentował najnowszą książkę Melchiora Wańkowicza, poświęconą sztandarowej inwestycji II RP - Centralnemu Okręgowi Przemysłowemu (COP), nic nie zapowiadało burzy.
Bić, nie patrzeć!
Minęły zaledwie dwa tygodnie, a redakcję wileńskiego tygodnika, jak gdyby nigdy nic, "odwiedzili" znajdujący się na pasku władzy wojskowi. Nie toczono kurtuazyjnych rozmów, wyjaśniając wszystko przy użyciu argumentu siły. Widok redakcji po tej niecodziennej wizycie był opłakany - zdemolowana drukarnia, poturbowani pracownicy. Lokal opieczętowano i zamknięto do odwołania.
Wszyscy, którzy domyślali się już prawdziwych intencji władz, z pewnością znali propagandowy artykuł z "Narodu i Państwa", nie podpisany imieniem i nazwiskiem autora, który szkalował Cywińskiego.
W ten oto sposób uznano, że mówienie o Piłsudskim czegokolwiek nieakceptowanego przez władzę to hańba i wypowiadanie wojny całemu narodowi...
Autor artykułu niebawem przekonał się na własnej skórze, co to znaczy rozwścieczyć rządzących. Co prawda wolność słowa istniała głównie w teorii, ale przecież nie mógł przeczuwać, że zostanie... brutalnie pobity. I to we własnym domu! Na nic zdały się prośby żony Cywińskiego, płacz córki, a także demonstracje uliczne w jego obronie. Z ubytkiem jednego oka, złamanym żebrem i licznymi siniakami trafił za kratki, gdzie miał oczekiwać na "sprawiedliwość".
"To był... odruch"
Co się stało ze sprawcami? Nic. Działali przecież, jak to ujęli wysocy przedstawiciele władzy, z pobudek serca, w dobrej wierze i sprawie.
Proces Cywińskiego rozpoczął się już dwa dni po uchwaleniu ustawy, która - w zamyśle twórców - miała chronić godność Piłsudskiego, opiewanego niczym starożytni wodzowie, przed "jadem" wszystkich, którzy tylko mienią się prawdziwymi Polakami.
"Sprawiedliwość" musi być
Takim właśnie obywatelem był dla rządzących wileński naukowiec i dziennikarz. Stanął przed warszawskim sądem, choć ledwo chodził. W kwietniu 1938 roku powrócono do jego sprawy zupełnie nieprzypadkowo.
Co prawda prawo także wtedy nie działało wstecz, ale moment był dla zwolenników sanacji idealny. A Cywiński i tak otrzymał najsurowszą karę, jaką przewidziano w kodeksie karnym za domniemaną obrazę narodu („Kto lży lub wyszydza Naród lub Państwo Polskie...") - 3 lata więzienia. Na rozprawie apelacyjnej wyrok ten skrócono o połowę. Ze względu na zły stan zdrowia, odstąpiono od dalszej odsiadki. We wrześniu 1939 roku NKWD, aresztując Cywińskiego, nie zastosowała już żadnej ulgi. Dziennikarz zmarł w 1941 roku w jednym z sowieckim obozów.
Echa afery nie umilkły. Niechlubny przykład tego, jak przedwojennej Polsce obchodzono się z "myślącymi inaczej" odstrasza do dziś...
Wańkowicz daje szereg żywych obrazków tego, co widział i czego nie widział, ale co ma podobno powstać w tym sercu Polski, zadając kłam słowom pewnego kabotyna, który mawiał o Polsce, że jest jak obwarzanek: tylko to coś warte, co jest po brzegach, a w środku pustka.
L. Stomma, "Skandale polskie"
Anonimowy artykuł w "Państwie i Narodzie"
W dniach ostatnich wpadło nam w ręce wyjątkowe w małostkowej niedojrzałości plugastwo. (...) człowiek o poważnych walorach naukowych pozwala sobie na doczepianie do Wielkiej Postaci błazeńskich epitetów, czyniąc to w podstępny i ukryty sposób, mający zapewnić bezkarność popełnionego w ten sposób wykroczenia przeciwko duchowi poszanowania Historii Własnego Państwa i Narodu.
L. Stomma, "Skandale polskie"
Gen. Tadeusz Kasprzycki do premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego
W przeświadczeniu, że wystąpienie wspomnianych oficerów było naturalnym odruchem, w świetle wpajanych żołnierzowi zasad czci dla wodza najzupełniej uzasadnionym, oraz wierząc, że nie znalazłby się w Polsce żaden sąd wojskowy, który by przeciwko obrońcom czci i pamięci osoby Komendanta wydał wyrok skazujący - uważałem za niewskazane pociągać do odpowiedzialności żołnierzy - uczestników wystąpień w dniu 14 lutego.