Wokół tej tajemniczej organizacji, utworzonej we wrześniu 1944 roku na osobisty rozkaz Reichsfuehrera SS Heinricha Himmlera, narosło tak wiele mitów, że nie sposób dziś oddzielić prawdy od fikcji. Możliwe, że to właśnie członkowie Werwolfu, bo o nim mowa, odpowiadali za ukrywanie wywożonych przez Niemców skarbów. Czyżby znali prawdę o legendarnym "złotym pociągu"?
Celów, jakie postawiono przed Werwolfem, nie sposób zliczyć. Już sama nazwa, po polsku "wilkołak", jest tyleż symboliczna, co tajemnicza. Tak zresztą Niemcy nazywali już plan realizowany za pomocą działań dywersyjnych i sabotażowych na zapleczu frontu. Zadanie było niełatwe, a w sporym stopniu rozgrywało się na wschodnich krańcach państwa niemieckiego, które obecnie znajdują się na terytorium Polski. Chodzi m.in. o Pomorze Zachodnie i Dolny Śląsk. Dziś wielu eksploratorów szuka tam niemieckich skarbów...
W związku z przekroczeniem przedwojennej granicy Polski przez Armię Czerwoną w styczniu 1944 roku, Niemcy przystąpili do obrony stanu posiadania. Fanatyczni członkowie Werwolfu robili wszystko, aby nękać wroga. Terroryzowano ludność cywilną w imię narodowosocjalistycznego reżimu, który starano się ocalić. To miała być "wojna ludowa", partyzancka, i to na wielką skalę.
Ostatni żołnierze Hitlera, jak czasem nazywa się członków Werwolfu, tworzyli zorganizowany ruch oporu, który miał prowadzić walkę podziemną w imię ostatecznego zwycięstwa. Specjalne oddziały otrzymały zadanie paraliżowania działań nieprzyjaciela, wysadzania mostów czy linii kolejowych.
Po rozwinięciu sowieckiej ofensywy na Berlin, Niemcy znaleźli się w krytycznej sytuacji. W obliczu zbliżającej się Armii Czerwonej władze III Rzeszy wydały cywilom odpowiednie dyrektywy dotyczące zachowania się na przypadek oblężenia. Niemieckie miasta miały być zamienione w twierdze, a mieszkańcy zostali zobligowani do ukrycia w bezpiecznych miejscach kosztowności bądź zdeponowania ich w Bankach Rzeszy. W pośpiechu ewakuowano muzea, zasoby złota, zabytki i inne kosztowności.
Relacja Kazimierza Moczarskiego na podstawie rozmów przeprowadzonych z niemieckim zbrodniarzem, katem warszawskiego getta Juergenem Stroopem, wiele mówi o specyfice tajemniczej organizacji. Trzytygodniowy kurs przygotowawczy miał uczyć adeptów niemieckiej partyzantki nie tylko rzemiosła wojskowego, ale i sztuki przetrwania. Pokazywano członkom Werwolfu, jak natychmiastowo, a przy okazji cicho uśmiercać przeciwnika, jak detonować ładunki wybuchowe, a także demontować urządzenia przemysłowe czy komunikacyjne.
Jak podawał Stroop, na początku 1945 roku w Werwolfie służyło ok. 1100 ludzi, gotowych umrzeć za Adolfa Hitlera, zorganizowanych w systemie czwórkowym.
– Każda z podstawowych jednostek Werwolfu miała dysponować co najmniej trzema kryjówkami dla ludzi i zapasów - w kopalnianych sztolniach, kamieniołomach lub grotach. Z rąk samego Stroopa członkowie Werwolfu otrzymali mapy, na które naniesiono obiekty, które powinny zostać zniszczone po ich zajęciu przez nieprzyjaciela – czytamy w książce "Werwolf. Ostatni zaciąg Himmlera" Volkera Koopa.
Opowieść zbrodniarza wskazuje, że to członkowie Werwolfu mieli być strażnikami ukrytych skarbów, a zarazem jednymi z nielicznych powierników tajemnic wagi państwowej. Każdy z nich miał przy sobie ampułkę z trucizną. Prawda o tajemniczych działaniach nigdy nie mogła wyjść na jaw.
Jeśli uznać, że Werwolf prowadził akcję ukrywania nie tylko niemieckich zapasów czy broni, ale i kosztowności, wypadałoby bliżej przyjrzeć się ich potencjalnym kryjówkom. Gdy mowa o podziemnych tunelach obecnych dziś na terenie Polski, które w tak wielkim stopniu wpływają na naszą wyobraźnię, trudno jednak o bezsporne fakty. Ale przecież Niemcy z pewnością nie zdążyli wszystkiego wywieźć, gdzieś te skarby muszą być...
W ubiegłym roku na Dolnym Śląsku rozpoczęła się istna gorączka złota, w związku z rozpowszechnianymi w ekspresowym tempie przez media doniesieniami o odnalezieniu rzekomego niemieckiego składu wypełnionego złotem. Nie wiadomo nawet, czy ów "złoty pociąg" w ogóle istniał, choć nadzieja na jego odkrycie przemawiała do ogółu o wiele bardziej niż historyczne fakty. Przy okazji sporo mówiło się o sztolniach w Walimiu pod Wałbrzychem, nieodłącznie związanych z wielkim niemieckim projektem budowlanym "Riese", który powstawał w Górach Sowich w latach 1943-1945.
Co ma wspólnego Werwolf z niemieckim złotem? Być może wiele. Prawdopodobnie na przełomie 1944 i 1945 roku Niemcy wywieźli ciężarówkami z Wrocławia (Breslau) aż 23 skrzynie szczelnie wypełnione złotem z miejscowego banku i pochodzącego z depozytów mieszkańców miasta. Konwój wyruszył w kierunku Złotoryi, ale nie stanął w tej miejscowości. Przejechał dalej, zatrzymał się gdzieś w pobliżu. Otoczenie lasów, pagórków i wzgórz naturalnie sprzyjało wyznaczeniu kryjówki doskonałej.
Jej lokalizację znali tylko nieliczni wtajemniczeni - według relacji mieli to być właśnie członkowie Werwolfu. W tym momencie najczęściej pojawia się nazwisko kapitana Herberta Klose, funkcjonariusza wrocławskiej policji. Niebawem, już po wojnie, osiadł wraz z żoną-Polką w Sędziszowej pod Złotoryją. Wyposażony w fałszywe dokumenty, zarabiał jako weterynarz. Wieść niosła, że strzegł skarbu III Rzeszy. Nie bez powodu miał mieszkać u podnóża obrosłej mitami góry Wielisławka...
Ale nazwa "Werwolf" pojawia się nie tylko w kontekście pociągu wypełnionego złotem. Plotek, pogłosek jest cała masa. Niekiedy mówi się o tej na pół legendarnej organizacji w związku z Bursztynową Komnatą. Jej członkowie mieli ponoć likwidować wszystkich, którzy cokolwiek wiedzieli o miejscu ukrycia tego niezwykłego skarbu III Rzeszy.
Efekty działania Werwolfu nie były zadowalające - nazistowska propaganda kierowana przez dr. Josepha Goebbelsa nie znajdowała już poklasku wśród wyniszczonego wojną społeczeństwa. Sabotaż antysowiecki także nie był zjawiskiem masowym. Ponadto, już w maju 1945 roku rozpoczęły się aresztowania członków Werwolfu. Jak się okazało, wielu wpadło w ręce komunistycznych służb.
Czym więc w istocie był Werwolf, który nie spełnił pokładanych w nim założeń? Wielu uznaje go wprost za organizację terrorystyczną, ale są i tacy, którzy wątpią nawet w jej istnienie. Można spotkać opinię, jakoby ta nazistowska organizacja była wyłącznie wytworem PRL-owskiej propagandy, której zależało na zastraszeniu Polaków i zamaskowaniu zbrodniczych działań rodzimego aparatu represji. Jedno jest pewne: w przypadku Werwolfu prawda nierozerwalnie miesza się z fikcją.
Każdy budynek miasta, każda zagroda, każda wieś będą bronione przez mężczyzn, chłopców i starców, a jeśli zajdzie taka potrzeba, także przez kobiety i dziewczęta. A nieustraszeni ochotnicy niczym "wilkołaki" będą przecinać wrogom linie życie.
Niemiecka rozgłośnia "Werwolf"
"Wilkołaki", nie pozwólcie, by jakikolwiek skład wpadł w ręce wroga. Rozdzielajcie wszystko i zakopujcie w Waszych lasach, nim przeciwnik włamie się do waszych wsi. Najpierw mu musimy dobrze się zaopatrzyć, czerpiąc z ładunku, nim zostawimy przeciwnikowi choćby guzik.
Oficer ds. rasy i osadnictwa Richard Hildebrandt do Heinricha Himmlera, 19 IX 1944
We wszystkich prowincjach przyfrontowych Rzeszy należy natychmiast przygotować w formie sieci bazy i kryjówki w trudno dostępnych i trudnych do znalezienia miejscach. Bazy należy wyposażyć w materiały wybuchowe, broń, amunicję, produkty żywnościowe, odzież. Powinny dawać możliwość przezimowania i być wyposażone w środki komunikacji (aparaty radiowe).