Reklama.
Zacznijmy od początku. Skąd pomysł na "Ramonę, Milę, Bobo i pięćdziesiąt sześć innych zwierząt"?
Kamil Sipowicz: Sam się pojawił. To nie była kalkulacja czy racjonalna decyzja. Po prostu gdy tej zimy byłem z Korą na Roztoczu, to nagle w mojej głowie pojawiła się myśl, że muszę opisać nasze psy i koty. Nazwijmy to świeckim zesłaniem Ducha Świętego (śmiech).
Od razu podzielił się pan tym z Korą?
Nie. Usiadłem i zacząłem pisać. Żona dowiedziała się dopiero po kilku dniach.
Wtedy zaczęła portretować wasze czworonogi?
Nie, te obrazy już były gotowe. Kora uwielbia malować nasze zwierzęta. Gdy dowiedziała się o książce zgodziła się, by jej obrazy stały się ilustracjami.
Opisuje pan charaktery wszystkich waszych psów i kotów. A jak układają się wasze relacje z trzema alpakami, nowymi członkami waszego ludzko-zwierzęcego stada?
Oswajamy się ze sobą. To zupełnie inny typ zwierzęcej osobowości. Mamy je od 6 lutego, czyli rocznicy mojego związku z Korą i jednocześnie dnia, w którym skończyłem pisanie książki, ale jeszcze nie dały się pogłaskać. Ale są nas ciekawe.
Jak to się objawia?
Wchodzą na taras i godzinami obserwują nas przez okno.
Brzmi jak scena z komedii. Albo z horroru.
Bawi nas to, choć czasami czujemy się z tym trochę nieswojo (śmiech).
Jak długo pan pisał?
"Długo" chyba nie jest właściwym słowem, bo pisałem tylko dwa tygodnie. Na początku miałem trochę obaw jak sobie poradzę, bo choć pisałem książki już wcześniej, to jest to mój debiut prozatorski. Tymczasem pisanie okazało się bardzo przyjemnym doświadczeniem. Kolejne zdania spływały mi przez palce na klawiaturę. Trochę tak, jakby książka pisała się sama.
Właśnie takie wrażenie miałam, gdy ją czytałam. Książka jest potoczysta, bezpretensjonalna i przepełniona czułością. A skoro już jesteśmy przy czułości... Nie wahał się pan, czy się przyznać do tego, że nazywacie się z Korą tatusiem i mamusią Ramonki?
Trochę tak, ale chciałem być szczery. Poza tym spójrzmy prawdzie w oczy - nie tylko ja to robię (śmiech).
W tym momencie część czytelników tego wywiadu może popukać się w czoło. Albo, w bardziej uprzejmy sposób, stwierdzić, że pan przesadza.
Trudno. Kocham zwierzęta i się tego nie wstydzę. Wstydzić powinni się ci, którzy je dręczą.
Rząd PiS chce zwiększyć kary za znęcanie się nad zwierzętami.
I chwała mu za to. W większości kwestii kompletnie się z tą partią nie zgadzam, ale pod tym pomysłem podpisuję się obiema rękami.
Nie wszyscy są tym zachwyceni. Niedawno przeciwko zwiększeniu kar za dręczenie zwierząt zaprotestował publicysta katolickiego czasopisma "Gość Niedzielny". Według niego jest to groźne zamazywanie granicy między człowiekiem a innymi gatunkami.
A co złego jest w zamazywaniu tej granicy? To właśnie z przekonania o naszej wyjątkowości jako ludzi biorą się nasze okrutne zachowania wobec zwierząt. Może pani powiedzieć temu katolickiemu publicyście, że zamazywałem, zamazuję i będę zamazywać tę granicę.
Nikt, kto głęboko spojrzał w oczy psu nie może za św. Tomaszem uczciwie powiedzieć, że jest to istota pozbawiona rozumu. Co więcej św. Tomasz głosił, że zwierzęta, jako byty pozbawione duszy, nie pójdą do nieba. Co to byłoby za niebo bez zwierząt?
Od czasów św. Tomasza minęło już kilkaset lat.
Ale jego poglądy nadal są podstawą przedmiotowego stosunku do zwierząt w chrześcijaństwie. A przecież chrześcijanie mają przykazanie "nie zabijaj", a nie "nie zabijaj innych ludzi". Od razu jednak zaznaczam, że problem ze stosunkiem do zwierząt mają wszystkie wielkie religie z wyjątkiem buddyzmu.
Mówi pan tak, jak pewien austriacki teolog. Ale obawiam się, że dla części katolików to co pan mówi, jest nie do przyjęcia.
Zdaję sobie z tego sprawę. Ale jest jeszcze ta druga część. Jest także wiele argumentów za tym, by ludzie przestali zabijać zwierzęta. Są to argumenty natury moralnej, ekologicznej, teologicznej...
Proszę zauważyć, że w innych częściach świata je się psy i koty, tak jak my jemy krowy i konie. Ale moja książka nie jest manifestem wegetariańskim. To opowieść o naszych zwierzętach przetykana wspomnieniami i refleksjami. Nic na siłę. Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć.
A propos dojrzałości: dla kogo napisał pan tę książkę? Dla dzieci czy dla dorosłych?
Dla wszystkich. Dla dzieci będzie to po prostu opowieść o zwierzętach. Dorośli dodatkowo mogą odczytać książkę na płaszczyźnie filozoficznej. Od razu zastrzegam: podanej w bardzo przystępny sposób.
Czy zaufałby pan człowiekowi, który nie lubi zwierząt?
Nie. Według mnie to świadczy o jakichś głębiej ukrytych, nieprzyjemnych cechach charakteru.
Opisuje pan nieżyjącego już sąsiada, Brehora, który znęcał się nad suczką Milą, a sam jako mały chłopiec był bity przez swojego ojca.
Mila jest psem po przejściach i już nigdy w pełni nie zaufa człowiekowi. Ale ten człowiek sam został wcześniej okrutnie sponiewierany przez najbliższą osobę, która powinna go kochać i chronić. Był kolejnym ogniwem w łańcuchu przemocy. To go nie usprawiedliwia, ale pomaga zrozumieć, dlaczego taki był. I dlaczego tak ważne jest, byśmy przerwali ten łańcuch - zarówno dla dla dobra ludzi, jak i zwierząt.
Pisze pan, że wasze zwierzaki pokładają się na Korze, a nie na panu. Nie jest pan zazdrosny?
Nie, dlaczego?
Ja bym trochę była.
Mam na ten temat swoją teorię. Uważam, że nasze psy i koty dbają o Korę w czasie jej choroby. Dają jej dobrą energię. Świadczą o tym choćby miejsca na jej ciele, na których się układają.
Jak czuje się teraz Kora?
Dziękuję, znacznie lepiej. Ale to nie znaczy, że wyzdrowiała. Żyjemy teraz w napięciu, bo za kilka dni okaże się, czy ministerstwo zdrowia będzie refundować lek na raka, na którego choruje moja żona i kilkaset innych kobiet w Polsce.
A jeśli minister Radziwiłł podejmie decyzję, że refundacji nie będzie?
Jestem gotowy na wszystko, choć samo myślenie o tym sprawia mi ból. Nie chciałbym podejmować desperackich kroków. Mam nadzieję, że nie będę musiał. Ale wolę rozmawiać o książce.
Co zamierza Pan teraz, gdy książka się ukazała?
Nic nie zamierzam - już zacząłem pisać kolejną (śmiech). Po wydaniu "Ramony, Mili, Bobo i pięćdziesięciu sześciu innych zwierząt" nagle okazało się, że wszyscy opowiadają mi swoje ludzko - zwierzęce historie, więc szkoda byłoby tego nie opisać. Poza tym muszę przecież pokazać, jakie są alpaki. Mam przeczucie, że już wkrótce nieufność stopnieje i zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.
Napisz do autorki: anna.dryjanska@natemat.pl