Kiedy w trzeciej dekadzie czerwca 1941 roku do Wilna wkroczyli Niemcy, znajdujący się już wówczas w stanie wojny ze Związkiem Sowieckim, los dziesiątków tysięcy żydowskich i polskich mieszkańców miasta, obywateli przedwojennej II RP, wisiał na włosku. Ale kto by się wtedy spodziewał, że niebawem masowo mordować ich będą... litewscy sąsiedzi.
75 lat temu Niemcy i kolaborujący z nimi Litwini rozpoczęli eksterminację wileńskich Żydów, Polaków i przedstawicieli innych narodów. Miejscem kaźni były Ponary pod Wilnem, obecnie dzielnica miasta, wtedy znajdujące się na uboczu miejskiego zgiełku letnisko. Pokryte lasami pagórki i wzgórza, drewniane domki wypoczynkowe, sielski krajobraz. To tu rozegrała się wielka zbrodnia na polskich obywatelach.
Obszar ten, zważywszy na intencje okupanta, doskonale "nadawał się" do masowych egzekucji polskich obywateli. Chwilę przed śmiercią ofiary zapamiętały jedynie otaczający ich rozległy las. Transporty odbywały się zadziwiająco skutecznie, Wilno było przecież oddalone o zaledwie 10 kilometrów. W sosnowym lesie znajdowały się tory kolejowe, można było więc dowozić ofiary nie tylko ciężarówkami, ale i pociągiem. To był swoisty przemysł śmierci, niestety - dziś praktycznie wyparty ze świadomości ogółu.
W Ponarach mordowano w przygotowanych zawczasu wielkich, głębokich na ok. 5 metrów dołach - podobnie jak w Lesie Katyńskim. Jeszcze za czasów sowieckiej okupacji przygotowano wykopy pod budowę bazy paliw płynnych. Teren otoczono drutem kolczastym. Gdy przyszli Niemcy, skrzętnie wykorzystali istniejące "warunki". Zbrodnia miała odbywać się cicho i bez świadków. Tak, aby zatrzeć wszelkie ślady eksterminacji.
W ciągu tych trzech lat - od lipca 1941 roku do lipca 1944 roku - pozbawiono życia do 70 tys. polskich Żydów oraz nawet 20 tys. Polaków (różne szacunki). Mordowano też Romów, Tatarów, Białorusinów (wszyscy byli obywatelami II RP), sowieckich jeńców, lokalnych działaczy komunistycznych i osoby, jawnie deklarujące przynależność do Kościoła prawosławnego. Wśród ofiar było też kilkudziesięciu litewskich żołnierzy.
Łącznie do siedmiu olbrzymich dołów śmierci wrzucono ok. 100 tys. ciał, zalanych następnie grubą warstwą wapna, a całość zasypywano dla niepoznaki ziemią. Kiedy jednak, pod konie 1943 roku, zaczął zbliżać się sowiecki front, kaci - rękami ocalałych Żydów i jenców sowieckich - wydobywali pośpiesznie zwłoki pomordowanych, aby pozbyć się śladów zbrodni. Do wiosny 1944 roku spalono prawie 70 tys. ciał.
Mordowani w Ponarach Żydzi byli wcześniej głównie mieszkańcami getta wileńskiego, ale zwożono ich na miejsce zbrodni także z innych miejscowości okupowanych terenów, a także m.in. z obozów pracy. Wśród znanych osobistości żydowskiej społeczności, zamordowanych w lesie pod Wilnem, był m.in. poeta i rabin Chaim Siemiatycki.
Zbrodnie w Ponarach w sporym stopni dotknęły też polską elitę, młodzież gimnazjalną i konspirację niepodległościową (tymczasem na stronie internetowej Instytutu Yad Vashem, w artykule poświęconym Ponarom, ani słowa o polskich ofiarach).
To właśnie w tym podwileńskim lesie zginął od kuli dr Kazimierz Pelczar, wybitny lekarz uważany za jednego z prekursorów onkologii. Zabijano nie tylko naukowców, ale i księży, prawników czy oficerów Wojska Polskiego - wielu z nich przeszło wcześniej tortury w wileńskich więzieniach. Uśmiercono m.in. młodego poetę Janka Mackiewicza "Konrada", który stał na czele organizacji Związek Wolnych Polaków, a także 17-letniego akowca Bronisława Komorowskiego „Korsarza”, stryja byłego prezydenta Polski.
Inną ofiarą był ks. Romuald Świrkowski, proboszcz parafii Św. Ducha w Wilnie. Jadąc na egzekucję, zdążył zapisać: „Chciałbym, aby w przyszłości stał krzyż w tym miejscu, gdzie poniosę śmierć, abym nie leżał w ziemi jak pies”.
Kto dokonywał egzekucji w Ponarach? Wiadomo, że za pierwsze mordy - rozpoczęto je 4 lipca 1941 roku - odpowiadają bezpośrednio Niemcy. W ciągu nieco ponad dwóch tygodni zamordowano ok. 5 tys. wileńskich Żydów, wyłapanych na ulicach miasta. Strzelali oprawcy z oddziału operacyjnego Einsatzkommando 3a, dowodzeni przez SS-Obersturmführera Ericha Wolffa.
Świadkowie zbrodni zapamiętali jednak też zielone mundury sprawców, a później również czapki z trupimi główkami - mieli je na sobie litewscy kaci na niemieckim żołdzie. Mowa o Specjalnym Oddziale SD i Policji Bezpieczeństwa, zwanym "Ypatingasis Būrys", w skład którego w szczytowym momencie istnienia wchodziło kilkuset ochotników-Litwinów.
Zwierzchnictwo organizacyjne należało do Niemców, jednak komendę - w rodzimym języku - sprawowali litewscy oficerowie (regularnej armii). Oprawców, rekrutujących się z przedwojennego Związku Strzelców Litewskich ("szaulisów"), Polacy nazywali "strzelcami ponarskimi". Współodpowiedzialność za mordy ponoszą też członkowie litewskich Batalionów Ochronnych (Apsangos Batalionai) i funkcjonariusze policji białoruskiej.
Mordowano na dwa sposoby. Początkowo serią z karabinów maszynowych, celując w ludzi ustawionych nad dołem. Potem, dla oszczędności amunicji, celowano do przyszłych ofiar z bliska. Na każdą była przeznaczona osobna kula, tak, aby mieć pewność, że wszyscy zostali uśmierceni. W stosunku do prowadzonych na egzekucję dopuszczano się bicia, a ryzyko ucieczki minimalizowała obecność psów gończych (choć ucieczki się zdarzały). Nagrodą za udział w zbrodni były pieniądze, ale także dodatkowy przydział wódki i papierosów. Egzekutorów raczono też alkoholem na miejscu kaźni. Sprawcy nagminnie rabowali też mienie ofiar.
Mieszkający w okolicy Polacy i podróżujący przez stację Wilno-Ponary (oddalona od miejsca zbrodni o zaledwie 300 metrów) pasażerowie, byli bezpośrednimi świadkami mordów. W tym gronie znalazł się m.in. dziennikarz Józef Mackiewicz. Mieszkał nieco na uboczu miejsca kaźni, ok. 8 kilometrów od Ponar. Dobrze słyszał jednak strzały, dochodzące znad dołów śmierci.
Oto kilka wstrząsających relacji świadków zbrodni:
Józef Mackiewicz
Po roku 1942, gdy do Ponar zaczęły zjeżdżać masowe transporty skazańców, w lasach biegali Żydzi, którzy się wyrwali z kręgu konwoju, przeważnie postrzeleni, zupełnie tak samo, jak biega ranna zwierzyna. Błąkali się pokrwawieni, krwawiąc pod sobą mech, czy liście, wcale nie sprytniejsi od dzikiego zwierza, który też nie potrafi zatrzeć po sobie śladów. Pewien stary Żyd, ze szczęką oderwaną przez kulę, umarł aż w odległości 10 kilometrów od Ponar, zaszyty w rojsty na torfiastej łące.
Stanisław Chomiczewski
Przed rozstrzelaniem oficer pokazywał plansze z sylwetką człowieka, na której zaznaczone były miejsca, gdzie są umiejscowione ważne dla życia organy, w które mieli celować żołnierze biorący udział w egzekucji. Po oddaniu salwy przez pluton egzekucyjny oficer podbiegał do ofiary i sprawdzał celność strzałów, zgodnie z wcześniejszymi instrukcjami”
Kazimierz Sakowicz
Cóż okazuje się, że strzelali (do - red.) polskich adwokatów i doktorów! Strzelano po dwóch naraz, rozebranych. Trzymali się fajnie, nie płakali, nie prosili, tylko żegnali się ze sobą i przeżegnawszy się – szli...”
Ita Straż, jedna z garstki ocalałych
O kilka kroków od miejsca zatrzymania się maszyny był duży rów. Zapełniony już był trupami. Postawili mnie nad tym rowem. [...] Musieli chyba strzelić. Pewnie ze strachu upadłam natychmiast w rów. [...] ktoś na mnie upadł i uczułam, że cieknie po mnie coś ciepłego. Co miało zapach krwi. Tego zapachu nigdy nie zapomnę i zapachu tych ciał. Policjanci wciąż strzelali. Potem usłyszałam, że nawołują, aby już na dziś skończyć, bo się ściemnia. [...] Nie zdążyli zasypać rowu piaskiem, bo było coraz ciemniej.
***
Spośród setek katów, którzy zamordowali w lesie pod Wilnem ok. 100 tys. osób, w przeważającej mierze polskich obywateli różnej narodowości, udało się osądzić zaledwie... kilku. Do tej pory na Litwie nie rozliczono się z tą niechlubną kartą przeszłości. A o samej zbrodni, nawet w Polsce, niewiele się o mówi...