
Pierwszym warunkiem (rozpoczęcia powstania - red.) jest zlikwidowanie niemieckiego przyczółka na Pradze. To jednak nie wystarczy. Trzeba będzie poczekać, aż Rosjanie, po zgromadzeniu pontonów potrzebnych do przeprawy przez rzekę, położą artyleryjski ogień zaporowy na drugą stronę Wisły... Musimy być bardzo ostrożni i sprawdzić dwa razy każdą informację, szczególnie dotyczącą ruchów 8. armii sowieckiej. Bolszewicy mogą wysłać patrole, byśmy sądzili, że atakują. Trzeba się upewnić, że to ich główne siły, a nie tylko wabik.
Okulicki (...) to człowiek bardzo gwałtowny. Zaczął wymyślać nam od tchórzy; zarzucił, że nie majac odwagi bić się, przeciągamy decyzję; że historia Polski pełna jest precedensów tego rodzaju i że to z powodu takich ludzi jak my kraj tak długo pozostawał pod obcą okupacją (...). Nikt nigdy nie przemawiał w ten sposób na naszych odprawach.
"Monter" mówił o braku broni, cytując liczby zanotowane na kartce papieru. W konkluzji powiedział, że z takim uzbrojeniem niemożliwe jest zaatakowanie armii niemieckiej i że trzeba poczekać, aż będzie ona całkiem zdezorganizowana, gdyż inaczej nie mamy żadnych szans. Z kolei ja zabrałem głos – mówiłem bardzo krótko, powtarzając, że nie możemy nic zrobić do czasu, aż Niemcy zostaną pobici przez wojska sowieckie.
Wówczas wstał Okulicki i – bijąc pięścią w stół – znów nazwał nas tchórzami. "Bór" zakrył twarz rękami i nic nie odpowiedział. Ja oświadczyłem Okulickiemu, że bitwa, której pragnie, będzie improwizacją.
Ktoś powiedział mu [Okulickiemu - red.], że nie jest to kwestia odwagi, lecz poczucia odpowiedzialności. [Okulicki:]– Jakiej odpowiedzialności, skoro – jakkolwiek byłoby – powstanie nie może nie wybuchnąć. Ludność jest u kresu wytrzymałości. Jeśli panowie nie wydacie rozkazu do walki, to da ktoś inny i jedynym rezultatem tego będzie, że przestaniecie istnieć. Ale może już panów nie ma.
Nagle przypomniałem sobie ostrzeżenia Bokszczanina: «Niech mi pan wierzy, ja ich znam, oni nie przybędą, pozostawią nas samych Niemcom». Byłem pewny, że ma rację i miasto czeka pewne zniszczenie. Widziałem przez okna rozognione słońce i wydawało mi się, że już widzę pożar pustoszący miasto i słyszę trzask płomieni. Złudzenie trwało kilka chwil. Lecz tak mną wstrząsnęło, że... przykre uczucie prześladowało mnie także w nocy, powodując okropne sny. Gdy obudziłem się o świcie, miałem wrażenie, że przeżywam antyczną tragedię. Przeczuwałem, że cała ta sprawa zakończy się straszliwym dramatem, lecz wiedziałem również, że nie zdołamy go uniknąć; jest on naszym tragicznym przeznaczeniem, przeciw któremu nie możemy nic zdziałać.
Wiara i pewność zwycięstwa były niezachwiane, a najmniejsze wątpliwości czy zastrzeżenia były kwalifikowane jako małoduszność i defetyzm (...). Wynik walki i jej przebieg nie budził najmniejszego niepokoju tak dalece, że o niej nawet nie mówiono, uważając ją z góry już wygraną. Niepowodzenie nie było brane w rachubę i nie było żadnych przewidywań na wypadek przegranej lub przeciągania się walki. Pokładano nadzieję na szybkie zwycięstwo sowieckie i pomoc Zachodu (...).
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl