Czy "Ostatnia rodzina" przedstawia prawdziwy obraz rodziny Beksińskich? Ci, którzy znali Tomka Beksińskiego coraz głośniej wyrażają swoje oburzenie. Teraz dołącza do nich siostrzeniec Zofii Beksińskiej, Kamil Kuc, który mówi wprost – obraz nie tylko Tomka, ale wszystkich głównych bohaterów filmu został celowo zniekształcony. I wyjaśnia, jaka naprawdę była rodzina, którą znał od dziecka.
Zosia i moja mama były rodzonymi siostrami, bardzo ze sobą bliskimi. Ponieważ też mieszkam w Warszawie, byłem częstym gościem w ich domu, a ciocia i wujek bywali w domu mojego ojca i moim. Już jako dziecko bardzo często odwiedzałem z rodzicami Beksińskich w Sanoku.
Nie podobała się panu "Ostatnia rodzina"?
Film, który obejrzałem, nie jest złym filmem. Aktorsko świetny, scenograficznie będę się czepiał - sam jestem scenografem i myślę, że jak na film noszący znamiona dokumentu, jest niedopracowany. Nie wiem, dlaczego określa się go mianem "filmu biograficznego". Wykazując dużo dobrej woli mógłbym co najwyżej zgodzić się na określenie "osnuty na losach rodziny Beksińskich", gdzie pewne istotne fakty następowały po sobie z chronologiczną, nieuniknioną konsekwencją. Z pewnością i absolutną stanowczością chciałbym jednak podkreślić: nie jest to film o rodzinie Beksińskich.
Szczególnie dużo jest głosów sprzeciwu wobec postaci Tomka - zgadza się pan z nimi?
Film wypacza obraz rodziny, karykaturalnie deformuje postacie zarówno Zosi, Zdzisława , jak i Tomka. To dobrze, że ludzie stają w obronie wizerunku Tomka, który przecież był przede wszystkim niebywale wrażliwym i obdarzonym ogromną wyobraźnią człowiekiem. Z pewnością był też impulsywny, porywczy, może nawet zgodziłbym się z określeniem "choleryk". Ale to nie neurotyczny, konwulsyjny idiota, którego życiowym problemem jest przedwczesny wytrysk, a tak przedstawiony jest w filmie.
Byliście niemal rówieśnikami, spędzaliście ze sobą dużo czasu?
Z Tomkiem często rozmawialiśmy telefonicznie, głównie o muzyce. Często przegrywał mi nowe płyty. Wpadałem później do niego, jak już miał gotowe nagrania, żeby je odebrać i trochę pogadać. Po jego śmierci miałem głęboki żal do samego siebie, że może gdybyśmy więcej rozmawiali, byłbym w stanie coś zmienić. Choć myślę, że tak naprawdę nikt nie był w stanie niczego zmienić i w końcu zrobił to, co postanowił. Był wolnym człowiekiem.
Tomek, wielbiciel "Monty Pythona", musiał mieć specyficzne poczucie humoru...
Kiedyś wpadliśmy do Tomka z żoną, ot tak, po prostu pogadać. Ponieważ obydwoje palimy, i to dużo, po jakimś czasie spytaliśmy czy możemy zapalić. Tomek był wrogiem palenia papierosów, zresztą innych używek również. "Ależ naturalnie, mnie to nie będzie przeszkadzało" - odpowiedział, podał nam popielniczkę, włożył wyjętą z szuflady wojskową maskę gazową i mimo pewnych niedogodności rozmawialiśmy dalej. Gdy skończyliśmy palić i przewietrzyliśmy pokój, Tomek zdjął maskę, schował i zachowywał tak, jakby nic niezwykłego się nie wydarzyło. Tak, Tomek miał ogromne poczucie humoru.
Niestety jego próby samobójcze powtarzały się. Jak na nie reagowaliście?
No cóż, najpierw szok, potem próby rozmów. Podkreślam, próby, bo Tomek nie chciał tak naprawdę się otworzyć.Rozmawiałem z nim po wypadku samolotu w Jesionce pod Rzeszowem i miałem wtedy wrażenie, że po tym przeżyciu nie wróci do prób samobójczych. Zresztą przez dłuższy czas był wtedy spokój.
Pana zdaniem nie tylko obraz Tomka Beksińskiego został w "Ostatniej rodzinie" zniekształcony. Co pan myśli o sposobie przedstawienia Beksińskiego-seniora?
W filmie Zdzisław pokazany jest jako kabotyn z przyklejonym do oka wizjerem kamery z nieopuszczającymi go sennymi sadomasochistycznymi, erotycznymi wizjami. Bzdura. Wujek był przede wszystkim tytanem pracy. Stał przy sztaludze po kilkanaście godzin dziennie. We wszystkim czego się podejmował i z czym się mierzył, dążył do perfekcji. Zarówno w fotografii, grafice, malarstwie czy choćby grafice komputerowej, o której w filmie ani słowa.
Tak samo jak nie ma tam nic o tym, że największą i niespełnioną pasją życia Beksińskiego był film. Niespełnioną, ponieważ podporządkował się woli ojca i ukończył architekturę. Może nie wszyscy pamiętają, ale w owych słusznie minionych czasach po ukończeniu studiów był obowiązek świadczenia dla socjalistycznej ojczyzny kilkuletniej pracy w wyuczonym dzięki niej zawodzie. Marzenia pozostały niezrealizowane. Zaowocowały jednak pasją fotograficzną, która przyniosła pierwsze sukcesy.
Była jeszcze muzyka, której, jak wiemy malarz słuchał pracując przy sztaludze.
Muzyka była jego pożywieniem i jedynym stymulatorem, który utrzymywał go stojącego przy sztaludze po kilkanaście godzin dziennie. Potem tą pasją zaraził Tomka. Wspólnie czytane i dyskutowane recenzje mających dopiero ukazać się na rynku fonograficznym płyt, w prenumerowanej fachowej prasie brytyjskiej. Godziny rozmów ojca z synem o muzyce, zarówno klasycznej jak i rockowej. Był to cały obszar więzi ojca z synem. Tego wszystkiego w filmie nie ma.
Nie był ekscentrykiem? To nieprawda, że Zdzisław nie znosił dotyku innych?
Przyznaję, Zdzisław miał fobię - choć znam gorsze. Kiedyś opowiadał o "chyba najgorszym śnie jaki w życiu wyśnił”: idąc ulicą w Sanoku spotkał kolegę z podstawówki, który, lekko podchmielony, rzucił mu się na szyję i zaczął go radośnie obcałowywać, wykrzykując jakieś banalne powitania. Zdzisław zbudził się zlany potem, przerażony i do rana nie mógł już zasnąć.
Fobie bywają przykre, ale przede wszystkim dla tych, którzy je mają. Nikt nie potępia klaustrofobików, ani arachnofobików za ich niechęć do ciasnych pomieszczeń, czy obrzydzenie do pająków. Zdzisław rzeczywiście z lekkim, choć skrywanym obrzydzeniem podawał rękę. Nie dotyczyło to jednak najbliższej rodziny. Ani Tomka, ani w najmniejszym stopniu Zosi.
Pozwalał panu wchodzić do swojej pracowni?
Wujek wolał, aby uprzedzać telefonicznie jak się do nich wpadało, ale ja do tej reguły bardzo rzadko się stosowałem. Zdarzało się, że mówił z wyrzutem "czemu nie zadzwoniłeś". Odpowiadałem "bo ja nie do ciebie, ja do cioci. Idź pracuj!".
Kiedy malował, nie lubił, gdy ktoś przebywał w pracowni. Wyjątkiem była Zosia. Zdarzało się, że jak wpadałem do nich, naturalnie nie zapowiedziany, zastawałem scenkę, w której na biurku leżała rozłożona książka, którą czytała ciocia, a Zdzisław pracował.
Rola Aleksandry Koniecznej jako Zofii Beksińskiej była przez krytyków bardzo chwalona. Dobrze oddała stosunki panujące między nią i mężem?
Zosia była jego miłością, jego muzą, jego powietrzem. W tym domu pomiędzy Zdzisławem i Zosią czuło się coś więcej niż miłość. W filmie "Ostatnia rodzina" tego nie ma. Mało tego, jest dwoje udręczonych ludzi, rozmawiających w środku nocy o tym jacy są obcy. Ciocia przez całe życiewszystko robiła nie tylko z miłości, ale i z miłością.
Pamiętam, jak opiekowała się swoją mamą i mamą Zdzisława. To nie był ten obraz udręczonej kobiety pokazanej w tym filmie. Mam wspomnienie kobiety kochającej, w której było ciepło i radość z niesienia pomocy kochanym najbliższym.
W ostatnim okresie życia Zosi rozmawialiśmy o jej chorobie. Z ogromnym spokojem i ciepłem mówiła że odejdzie. Ciągle mam ją przed oczami, kiedy mówi „wiesz, ja odejdę pierwsza, więc jak uszyłam sobie taki mały jasieczek do trumny, to pomyślałam, że jak mnie nie będzie, to kto Zdzisiowi i Tomkowi uszyje takie jasieczki? Więc uszyłam też dla nich żebyśmy mieli jednakowe…”. Nie było w niej buntu ani żalu, że odchodzi. To my płakaliśmy, ukradkiem.
O kim więc opowiada pana zdaniem "Ostatnia rodzina"?
Cóż, proponuję tytuł "udręczona rodzina”, a nazwiska bohaterów zmienić na "Kowalski”. Być może wówczas twórcy tego filmu będą mogli stwierdzić, że wszyscy jesteśmy Kowalskimi. I może będzie to nie najgorsze kino.
Ironiczną przewrotnością losu jest fakt, że z nazwiska wielkiego artysty - mając w pamięci jego niezrealizowane pragnienie - debiutant filmowiec robi sobie windę, by wślizgnąć się na "nagłówki", wyrobić sobie nazwisko, zdobyć pozycję i ją ugruntować. To jest żałosne tak samo, jak żałosny jest przewrotny rechot losu.
Zdzisław Beksiński
Jeżeli czegoś szukam, używam, pasjonuję się, to jest tym przede wszystkim muzyka. Poza tym interesuje mnie trochę film…
Sztuka jako odcisk palca, „Nowy Wyraz”, kwiecień 1976