Tracicie moc na rozdrożach, dookoła tylko piach, a cel wypada z rąk. Co począć? Absolutnie nie zatrzymywać się i nie podnosić “celu” z podłoża. Jak instruuje w swoim hicie "Powietrze" Natalia Szroeder, należy chcieć samotnie nadal biec pod prąd. A co zrobić, w innej, codziennej sytuacji, kiedy upijasz się enigmatycznym nim? Tu jest trudniej, odpowiedzi nie zna nawet Beata Kozidrak, która bez planów i gry, wisi w powietrzu, opada z sił. Jeśli kiedyś wydawało się wam, że nie ogarniacie rzeczywistości, polecam włączyć radio i wsłuchać się w słowa rodzimych produkcji muzycznych. Wasze problemy to pikuś.
– Za moich czasów, to piosenki były o czymś – skonstatowałbym wejście w fale popularnego eteru, gdybym była własną babcią. Gdybym jeszcze, nie daj boże, zobaczyła towarzyszący piosence ruchomy obrazek, napomknęłabym coś o wulgarnych i wyuzdanych dziewuchach, które tylko tyłkami kręcą w tym telewizorze, i że tak bez ładu i składu, to każdy głupi umie. Potem pewnie chwilę posarkałabym na kompletny brak melodii i określiła dorobek polskiej fonografii od roku 1980 mianem kociej muzyki. Sprowokowana wnuczkowym: “Oj babciu, to niby co dla ciebie jest spoko?”, włączyłabym na YouTubie Filipinki. A co, babcia też może być into internety, nie myśl sobie młody człowieku.
Ale że babcią nie jestem i że historie o girl power made in PRL z reguły podawano mi właśnie w formie narzekań na stan współczesnej kultury, jakoś specjalnie do słuchania się nie paliłam. Z repertuaru Filipinek potrafiłam zanucić tylko “Batumi, hej Batumi” i mówię tu dokładnie o tych trzech słowach, a nie całej piosence. Kiedy do redakcji dotarła informacja o tym, że po 46 latach wychodzi nigdy dotąd nie wydana płyta szczecińskiego girlsbandu, nie powiem, że zapragnęłam ją mieć i raczej nie odliczałabym dni do daty premiery, gdyby nie to:
Zróbmy coś, zanim skończy się dzień, zanim przejdzie nam chęć. Nóż otępiały jest, niech szarpie nas na strony obie to uczucie nowe. Nie chcę nudy w Tobie, ze mną chodź zaostrzyć to – namawiała z autobusowych głośników Ewa Frana. A ja nie byłam pewna, czy gdyby nóż, choćby i otępiały, otworzył mi się wtedy w kieszeni, zastosowałabym go na sobie, czy raczej na kierowcy o masochistycznych skłonnościach, który dodatkowo swoje uwielbienie do radiowego umpa-umpa projektował na pasażerów. Przed dożywociem uratowało mnie tylko wspomnienie przeczytanej kilka dni wcześniej prasówki i obietnica, że świat w którym wsłuchując się w tekst piosenki nie zgrzytasz zębami, istnieje. Dobra, babciu, sprawdzimy te twoje Filipinki.
Płyta "Nie wierz chłopcom" zawiera piosenki, które Filipinki i Bez Atu wykonywali podczas trasy koncertowej o tej samej nazwie. Tournee rozpoczęło się w styczniu 1970 r., promowało przygotowywany longplay i miało potrwać do grudnia. Niestety, trasa była koszmarnie zorganizowana i ekstremalnie intensywna (od stycznia do lipca Filipinki dały 200 koncertów!). W zespole doszło do rozłamu i, ostatecznie, do odejścia dwóch członkiń - Niki Ikonomu i Ani Sadowej. Trasę przerwano, a materiał trafił na archiwalną półkę. “Nie wierz chłopcom” zawiera więc kilka mniej znanych utworów w wersjach, których nie słyszeli nawet najwierniejsi fani Filipinek. Z drugiej strony znalazły się tam również uznane hity, z którymi bez problemu można zapoznać się jeszcze przed premierą. Tak też zrobiłam.
Nie wierz chłopcom, kiedy mówią (uuu) że za tobą w ogień pójdą (uuu). Że zdobędą gwiazdkę z nieba. Odpowiadaj – nie potrzeba – wystarczyły pierwsze wersy tytułowej piosenki i byłam kupiona. Prawda stara, jak świat wyrażona prosto z mostu? O tak, poproszę. Każdy chłopiec, jeśli zechce, ma w zapasie słów kolekcję. Obiecuje i czaruje. Co z tego masz? – każą zastanawiać się Filipinki. Oczywiście, masz figę z makiem kobieto, ale podśpiewując przeciągłe uuu oddzielające wersy, jakoś łatwiej się z tym pogodzić.
Kolejna, wybrana na chybił trafił pozycja, która znajdzie się na płycie, “Piąta pora roku”:
Typowe: w twoim życiu pojawia się kolejny Piotruś Pan, podczas gdy Pana Idealnego ani widu, ani słychu. Tylko trochę kiepsko, że moje dzisiejsze problemy, lepiej niż pierwsza lepsza Farna, rozumie niejaki pan Andrzej Kuryło – autor tekstu, któremu w imię powyższego wybaczam nawet liliowo-szeleszczący wtręt.
Jednak najbardziej w piosenkach Filipinek ujęło mnie coś innego. Coś, na co mało który modnie posępny millenials może sobie dzisiaj pozwolić: promyczek nadziei. Tak, wiem jak to brzmi, ale po prostu posłuchajcie:
Można zżymać się na infantylność niektórych filipinkowych tekstów (patrz: "Jurek i ja" - tak, ten Jurek od ogórka i sznurka). Można chcieć zasłonić od ciekawskich oczu monitor pracowego komputera wrzucając na playlistę “Leśne nastroje”, “Białe muszelki” czy “Jacht kapitana Teligi”. Ale można też, klepiąc w klawiaturę, uśmiechać się jak głupi do sera i nucić: Dam ci wszystko co zechcesz, dwa kaktusy, pięć nieszczęść. Premiera nowych/starych Filipiniek już pod koniec listopada – ćwiczcie nóżki do podrygiwania, jesteśmy uratowani!
W imię czego palisz wszystkie mosty? Potem mówisz, że to tylko żart. Pośród pól liliowych pachną tylko wrzosy, a wśród drzew szeleści głucho wiatr. W imię czego patrzysz czasem wilkiem? Robisz nagle niecierpliwy gest? Powiedz, czemu w okno patrzysz chyłkiem? (...) W imię czego klaszczesz nagle w dłonie, jakbyś wciąż miał jeszcze naście lat?
Filipinki
"On jest tu"
Zwykły ktoś chce ci słońce dać w szarym dniu. On jest przecież blisko tak, czeka na twój uśmiech, na twój znak. Tylko on potrafi pomóc ci. Gdzie on jest? On jest tu!