Wystosował list otwarty do prezydenta oraz pani premier. I czeka. Na razie ze strony władz brak jakiejkolwiek reakcji na to, co napisał były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Gen. Stanisław Koziej alarmuje, że Polska pozostaje w tej chwili bez dowódcy na wypadek wojny.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
"Ogromny szacunek, Panie Generale", "to jest troska o państwo", "widać, że Panu zależy na naszej Ojczyźnie" – w ten sposób internauci zareagowali na list otwarty, jaki wczoraj gen. Koziej wystosował do prezydenta Andrzeja Dudy, premier Beaty Szydło, a także do wiadomości szefa MON Antoniego Macierewicza i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. W rozmowie z naTemat były szef BBN przyznaje, że nie tyle liczy na odpowiedź od adresatów, co na ich reakcję. Bo sytuacja, jak przekonuje, jest wyjątkowo poważna.
Czy mógłby pan wytłumaczyć, także osobom, które na wojsku się nie znają, w czym jest problem?
Gdyby w tym momencie wybuchła wojna, wojsko pozostaje bez głównego dowódcy. W czasie pokoju najważniejszym dowódcą jest Dowódca Generalny Rodzajów Sił Zbrojnych (był nim gen. Mirosław Różański, ale w grudniu złożył rezygnację - przyp. red.). Szef Sztabu Generalnego (gen. Mieczysław Gocuł też odchodzi - przyp. red) pełni wobec dowódcy tylko rolę pomocniczą. Dzisiaj sytuacja jest taka, że funkcję Dowódcy Generalnego pełni jego zastępca. A on nie ma wszystkich uprawnień.
W prawie nie ma takiej funkcji jak "czasowo pełniący obowiązki Dowódcy Generalnego". Dlatego musi być to oficer mianowany przez prezydenta jako Zwierzchnika Sił Zbrojnych.
W tej chwili tę funkcję tymczasowo pełni gen. Marek Tomaszycki. I, pana zdaniem, jest to problem.
Bo gen. Tomaszycki jest w rezerwie kadrowej. Gdyby – odpukać – pojawiło się realne zagrożenie wojną lub nawet wojna wybuchła, to byłoby to niespotykane na świecie, że generalnym dowódcą jest oficer z rezerwy. Dlatego wyjątkowo pilną sprawą jest wskazanie kandydata na dowódcę na wypadek wojny. Utrzymywanie takiej sytuacji jest bardzo ryzykowne i niczym nieuzasadnione...
Kadrowy kryzys nie jest wytłumaczeniem. Nawet jeśli kandydatów jest mniej, bo generałowie poodchodzili, to należy zawczasu znaleźć następców. Oczywiście, w wyjątkowych sytuacjach może się tak zdarzyć, że nie ma Dowódcy Generalnego z jakiejś nagłej przyczyny, na przykład z powodu śmierci na wojnie. Ale to tylko chwilowo.
Nowy Dowódca Generalny powinien być już dawno mianowany. Wszystko powinno się odbywać w sposób cywilizowany – tak, aby odchodzący dowódca mógł przekazać obowiązki swemu następcy. Na to potrzeba miesiąca, no przynajmniej dwóch tygodni, bo to przecież są na przykład plany na wojnę, czy inne kwestie strategiczne.
Tę sytuację z pewnością obserwują i nasi sojusznicy, i nasi potencjalni przeciwnicy. Jakie wnioski mogą wyciągnąć?
NATO na pewno jest zdezorientowane tym, co się dzieje w Polsce i nie służy to wzmacnianiu tak zwanej wschodniej flanki. Władze krajów zachodnich wcale się aż tak nie spieszą z przesuwaniem swoich wojsk na wschód. A ci, którzy chcą nam pomagać, mają problem z przekonaniem swoich oponentów. Można powiedzieć, że następuje osłabienie woli NATO we wzmacnianiu wschodniej flanki.
Oczywiście! Dla Rosji cała ta sytuacja to miód na bułkę z masłem! W Moskwie i tak wiedzą, że Polacy są w ostatnim czasie podzieleni, co jest im bardzo na rękę. A teraz jeszcze ta dezorganizacja w armii i brak ciągłości w dowództwie. I to wszystko w czasach takiej zimnowojennej konfrontacji Rosji z Zachodem. A Polska jest tu na pierwszej linii.
List wystosował Pan wczoraj. Czy jest już jakaś reakcja ze strony adresatów?
Odpowiedzi na razie żadnej nie otrzymałem i w sumie nie o to mi chodzi. Zależy mi na tym, aby pan prezydent i pani premier zauważyli, że coś tu jest nie w porządku. Po prostu mam wielką nadzieję, że ten list przyspieszy decyzje w tym względzie.
Dlaczego list został wystosowany jedynie do wiadomości szefa MON?
Bo to jest kwestia decyzji Prezydenta RP i Prezesa Rady Ministrów. To głowa państwa mianuje Dowódcę Generalnego. Tutaj minister obrony nie jest do niczego potrzebny. On oczywiście pośrednio, poprzez premiera, ma pewien wpływ na obsadę stanowiska, ale tylko tyle. Premier też tylko daje kontrasygnatę do postanowienia decyzji prezydenta. Dlatego Andrzej Duda nie powinien się oglądać na nic tylko jak najszybciej powołać Dowódcę Generalnego. Już dawno.
Ale to, co się dzieje w armii, to przecież zasługa ministra Macierewicza. Pan był wiceministrem obrony w rządzie PiS w latach 2005-2006; przez pewien czas wiceministrem obrony był też wtedy Antoni Macierewicz. Czy, obserwując obecnego szefa MON, może Pan powiedzieć – minister Macierewicz robi to z premedytacją, czy tylko tak mu jakoś to wychodzi...
My razem w MON byliśmy krótko – jak Antoni Macierewicz przyszedł do ministerstwa, to ja się już pakowałem.
Przede wszystkim jednak trudno jest oceniać czyjeś intencje; w szczególności w przypadku ministra Macierewicza. Mimo wszystko – nie wierzę, nie chce mi się wierzyć w to, że jakikolwiek Polak robiłby to w sposób celowy. Podejrzewam, że raczej jest to działanie nieświadome.