Łukasz Warzecha. Prawicowy publicysta bardzo aktywny w sieci. Na jego koncie na Twitterze możemy przeczytać, że "w Polsce do nieznajomych zwracamy się: Pan, Pani". Kiedy więc pracownik telekomu nazwał go "Łukaszem", wpadł w furię, a internet zalała fala specjalistów od netykiety. Zapytaliśmy o standardy kultury w sieci kogoś, kto naprawdę się na nich zna.
Zaczęło się całkiem niewinnie. Łukasz Warzecha, ewidentnie klient T-Mobile i jeszcze bardziej ewidentnie niezadowolony z oferowanych usług, wysmażył na fanpage’u niemieckiego telekomu soczysty komentarz. Zakończył go adnotacją: "Jeśli przyjdzie Państwu do głowy odpowiadać na ten post, to proszę uwzględnić, że nie jesteśmy na ty, więc proszę łaskawie nie pisać do mnie Łukasz".
No i wykrakał, bo w odpowiedzi dostał: "Łukasz, dziękujemy za Twoją opinię". Dalej zwaśnione strony w obronie swoich racji poszły już niemal na noże.
"Widzę, ze pracują u Państwa analfabeci. Więc napiszę raz jeszcze: NIE JESTEŚMY NA TY" – stwierdził Warzecha. I co? "Łukasz, w internecie zgodnie z Netykietą jest przyjęte zwracanie się po imieniu do osoby, do której się pisze, jest to zwrot 'na Ty' tylko zwrot 'po imieniu' – ułatwia to komunikację, oraz w dzisiejszych czasach nie sugeruje jakiej płci jest druga osoba"– dostał w odpowiedzi.
Sieć podzieliła się z miejsca. Przemysław Pająk, twórca portalu Spider's Web, poświęcił sprawie nawet oddzielny tekst, w którym krytycznie odniósł się do "wymagań" Warzechy.
Sam Warzecha ten komentarz uznał za "durny".
Oczywiście znaleźli się także tacy, którzy go bronili:
Koniec końców operator odpuścił w imię nierozniecania afery w social media.
Nie ma prostej odpowiedzi
Kurz opadł, ale dalej nie wiemy – kto miał rację? Rzeczywiście, fundamenty Netykiety pochodzą z czasów, kiedy z internetu korzystali "wybrani". Z tamtych czasów pochodzi również zasada mówienia do siebie po imieniu – tak jak do dzisiaj na drogach witają się kierowcy tych samych, rzadkich aut.
Ale internet zmienił się, korzystają z niego miliardy ludzi na całym świecie i miliony Polaków. Czy więc rzeczywiście nadal z każdym powinniśmy być na Ty?
– To nie jest taka prosta sprawa. Generalnie przyjmuje się, że internet ze względu na swoje cechy sugeruje, że raczej zwracamy się do siebie po imieniu, ale absolutnie nie jest to obowiązkiem, i są takie strony, fora czy fanpage, gdzie ta komunikacja odbywa się nie na ty, a na pan, pani. To też jest jak najbardziej akceptowalne. To kwestia pewnych zasad, które wypracowuje sobie administrator strony, czy w tym wypadku reprezentant marki – tłumaczy Monika Czaplicka z agencji social media Wobuzz.
Przyznaje jednak, że w tym konkretnym przypadku pracownicy T-Mobile pomylili się. – Pewną ironią tej sytuacji jest to, że Łukasz Warzecha napisał pod koniec swojego posta, że nie chce być nazywany po imieniu. To więc błąd administratora, który nie przeczytał i odpisał "z automatu", bo też musimy sobie zdawać sprawę, ile takich komentarzy on widzi.
Efekt nadmiaru pracy i... ciętego charakteru
Dlaczego odpowiedź poszła więc ze wspomnianego "automatu"? – Tak naprawdę według sztuki administrator powinien przeprosić, że się pomylił, i tyle. Ale obserwuję reakcję publiczności i zdecydowana większość zauważa dwie ważne rzeczy: jak automatyczna stała się komunikacja T-Mobile, choć to nie dotyczy tylko tej firmy, ale i wielu innych. Pracuje pewnie za mało ludzi, więc odpisują byle szybciej, byle na czas. Jest ta presja czasu pierwszej reakcji. Telekomy mają magiczne 3-5 minut. Ale dlatego takie błędy się pojawiają, bo mają presję nie tych wskaźników, które trzeba – podkreśla Czaplicka.
Ale jest i druga strona medalu. – To nastawienie pana Łukasza, publiczność zauważyła, że jednak jest nastawiony negatywnie i trochę się czepia. Bo większość pewnie by się zaśmiała albo zwróciła uwagę "ale hej, napisałem, że…", więc tutaj ewidentnie widać taką agresję. To też nastawiło publiczność negatywnie.
Ten konkretny przypadek nie przekłada się na regułę
Jednak to, że pracownik T-Mobile nie napisał do Warzechy per "Pan", nie oznacza, że teraz firma powinna zrezygnować z tego sposobu komunikacji z klientami. – Ja zawsze, jak szkolę firmy, mówię, żeby to oni podjęli decyzję, jak się komunikują. Jeżeli docelowo to jakaś grupa młodzieży, to wiadomo, że nie będzie to "pan, pani", bo byłoby to sztuczne. Ale jeżeli komunikujemy się ze starszymi ludźmi, to nie będziemy mówić "hej Mietek". Dlatego jest to uznaniowe. Zależy jaka to jest marka i jaki to jest odbiorca. Telekomy są tak szeroką firmą jeśli chodzi o grupę odbiorczą, że znajdą się różne grupy – wyjaśnia.
Rady dla korporacji odnajdują zastosowanie także w zwykłych relacjach. Innymi słowy w internecie, tak jak w "realu", musimy się po prostu pilnować. Do jednej osoby powiemy "siema", do innej zwrócimy się per "szanowny Panie". Tylko tyle i aż tyle. Zasady, które wyznajemy choćby kupując bułki w piekarni, dadzą nam spokój w sieci.
Z drugiej strony nie każdy może sobie z tym radzić. To może jest jakiś kompromis? Skoro nie "pan" i nie "Łukasz" to może "pan Łukasz"?
– Nie wiem, czy Łukasz Warzecha by się na to zgodził. Do każdej formy da się doczepić, jeśli ktoś jest nastawiony jeżem. Łukasz jednak jest ewidentnie błędem marki – kończy Czaplicka.
A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że awanturę o kulturalne zachowanie, rozpętał ten, który jest z nim na bakier. Wystarczy przejrzeć Twittera Łukasza Warzechy lub przypomnieć sobie, jak jakiś czas temu ordynarnie wyzywał się "w realu" z drugim internautą.
Reklama.
Udostępnij: 639
Monika Czaplicka
Komunikacja imionami jest wygodniejsza. Ludzie często mają pourywane nazwiska, żeby nie być oficjalnie, albo mają fejkowe dane. I człowiek ma problem. Nie wie czy szanowny panie czy szanowna pani, to już określa płeć (dlatego zwrócili na to uwagę pracownicy T-Mobile – red.). A jeśli stosujemy login, to już możemy trochę to obejść.