Ryszard Petru czwartek spędza w Brukseli, gdzie uczestniczy w spotkaniu Porozumienie Liberałów i Demokratów na rzecz Europy, czyli partyjnego sojuszu, do którego należy jego Nowoczesna. Przy tej okazji na zorganizowanym w stolicy Unii Europejskiej briefingu Petru stanowczo podkreślił, iż ekipa "dobrej zmiany" wcale nie ma tak mocnego mandatu do reprezentowania Polaków, jak twierdzą jej przedstawiciele.
Kiedy polityków Zjednoczonej Prawicy pyta się o to, dlaczego zawłaszczają państwo i upartyjniają kolejne jego obszary, odpowiedź jest zawsze taka sama. Słyszymy wówczas o tym, że "tak zdecydował suweren", bo ekipa "dobrej zmiany" zdobyła większość głosów. O tym, jak wygląda rzeczywistość postanowił więc przypomnieć Ryszard Petru.
O czym mówi Petru, skoro wystarczy wejść na strony Państwowej Komisji Wyborczej, by przypomnieć sobie, że na listę Prawa i Sprawiedliwości w ostatnich wyborach parlamentarnych oddano 37,58 proc. głosów? Lider Nowoczesnej przed wejściem do polityki przez długie lata zajmował się ekonomią i po prostu operuje liczbami trochę lepiej niż przeciętny Kowalski. I potrafił łatwo wyliczyć, że 25 października 2015 roku PiS oraz "ukryci" na jego listach politycy Polski Razem i Solidarnej Polski wcale nie zdobyli poparcia większości Polaków.
A to wszystko dlatego, że z 30 629 150 uprawnionych do głosowania Polaków udział w ostatnich wyborach wzięło tylko 50,92 proc. Z tych 15 595 335 wyborców ważne głosy oddało 15 200 671. Na listę PiS głos oddało 5 711 687. To 37,58 proc. głosujących, ale już zaledwie – wspomniane przez Ryszarda Petru – 18,64 proc. wszystkich Polaków uprawnionych do głosowania. A gdy weźmiemy pod uwagę ogólną liczbę ludności (ponad 38 mln), wynik ten wygląda jeszcze słabiej. Wyborcy PiS z wyborów do Sejmu stanowią zaledwie 14,86 proc. wszystkich Polaków.
Polska od lat zmaga się z problem niskiej frekwencji, więc podobny odsetek obywateli dawał wcześniej zwycięstwa także Platformie Obywatelskiej, Sojuszowi Lewicy Demokratycznej, czy Akcji Wyborczej Solidarność. W przeciwieństwie do ekipy "dobrej zmiany" jej poprzednicy na każdym kroku nie sugerowali jednak, że stoi za nimi co najmniej pół narodu.
Warto też zwrócić uwagę, iż na przykład rządy PO-PSL, czy AWS-UW dzięki swojemu koalicyjnemu charakterowi miały mandaty silniejsze niż obecna władza, co wynikało ze zsumowania wyników obu partii (w obu wspomnianych przypadkach było to poparcie łącznie ok. 22 proc. uprawnionych do głosowania). Tymczasem gdyby chcieć bliżej przyjrzeć się mandatowi Zjednoczonej Prawicy, PiS nie mógłby pochwalić się nawet tymi 18 proc. i wyraźnie byłoby widać, że mandaty do rządzenia Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina wynikają z poparcia tylko garstki wyborców.