
Trudno uwierzyć, że mieszkał w Polsce, fundował stypendia, działał na rzecz polskiej kultury...Ba, otrzymał order za zasługi dla RP. On, syn założyciela jednego z największych banków inwestycyjnych świata, milioner i filantrop, od lat związany z Nowym Sączem, nie był w Polsce szerzej nieznany. Aż do teraz, gdy zmarł w wieku 97 lat. Bo teraz nawet niektórzy mieszkańcy Nowego Sącza przecierają oczy ze zdumienia...
I aż trudno pojąć, że był tak mało znany. – "O matko, to mieliśmy takiego człowieka w mieście?!", tak reaguje wielu mieszkańców i to jest najbardziej kuriozalne. Niektórzy reagują z niedowierzaniem, nie wiedzieli, że tu mieszkał. Nie widać go było na mieście, choć do końca był bardzo aktywny – przyznaje Iwona Kamieńska z "Dobrego Tygodnika Sądeckiego", który jako pierwszy poinformował o śmierci Merrilla.
Dlaczego Nowy Sącz? Tu, w Zespole w Szkół Społecznych "Splot", jego druga żona uczy angielskiego. To Julie Boudreaux, Amerykanka z polskim obywatelstwem. On sam pomagał też tę szkołę zakładać. Bywał tu od 20 lat, kursując między Nowym Sączem a Bostonem. Teraz mieszkał tu od pół roku, w tym osławionym bloku z wielkiej płyty.
Podobno rozumiał po polsku, potrafił powiedzieć kilka zdań. W wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" sprzed roku powiedział, że zawsze żałował, iż nie nauczył się porządnie naszego języka. "Grunt, że poślubiłem właściwą kobietę, z dobrą znajomością polskiego" – powiedział. Z tego wywiadu wyłania się niezwykły obraz człowieka, który przed laty zafascynował się Polską. Zaczytywał w Trylogii Sienkiewicza i bawił z kolegami w Potop Szwedzki. Pierwszy raz odwiedził Polskę tuż przed wybuchem II wojny światowej.
"Gdy uświadomiłem sobie, że polskie wartości, które poznałem przez Sienkiewicza, są dokładnie tym, czym ojciec pogardza, w odpowiedzi stałem się propolski. Latem 1939 r., jako 18-latek po wstępnym roku Harvardu, wyruszyłem z najlepszym przyjacielem w samochodową wycieczkę po Europie. Objechaliśmy wtedy Polskę od Wolnego Miasta Gdańska po Kraków". Czytaj więcej
I na tym można by zakończyć, gdyby nie pewien szczegół, o którym warto wspomnieć. W tej samej rozmowie padło pytanie, czy Charles Merrill obserwuje polską politykę. Odpowiedział, że w mniejszym stopniu, że to żona zabiera go na spotkania KOD. Dlatego z niedowierzaniem czytam informację o jego śmierci w Gościu Niedzielnym, który natychmiast podchwycił te słowa. Komentując je następująco: "Miał niezwykłą biografię. Niestety, pada na nią kilka cieni, chociażby cień Planned Parenthood, Czarnego Protestu i KOD-u".
