Nie milkną echa politycznej wolty radnego Wojciecha Kałuży, który przeszedł na stronę PiS i pozbawił Koalicję Obywatelską władzy w śląskim sejmiku. Na jaw wychodzą nowe fakty. "Jedynkę” z Rybnika Nowoczesna zaproponowała najpierw Łukaszowi Kohutowi. Kandydata miała jednak zablokować PO. Podobno dlatego, że współpracował już politycznie z Robertem Biedroniem. Jak było naprawdę?
Podobno to pan miał być "jedynką” Koalicji Obywatelskiej do sejmiku śląskiego z Rybnika?
Łukasz Kohut, koordynator powstającego ruchu Roberta Biedronia na Śląsku: – Zgadza się. Tak miało być. Otrzymałem taką propozycję od pani poseł Moniki Rosy, która jest przewodniczącą Nowoczesnej na Śląsku. Wyjaśnię od razu, że ja nie należę do tej partii, ale współpracowałem z nimi, by godka śląska została uznana za język regionalny.
Jestem przedstawicielem Demokratycznej Unii Regionalistów Ślaskich i współpracowaliśmy z Nowoczesną w tym zakresie. Zyskałem pewną rozpoznawalność w lokalnym środowisku politycznym. Już w tej kadencji współorganizowałem w regionie "czarne protesty” czy manifestacje w obronie trójpodziału władzy.
Co się działo jak już usłyszał pan propozycję startu do sejmiku w ramach KO?
Rozważałem to. Do sejmiku w Katowicach KO zaproponowała "jedynkę” prof. Tadeuszowi Sławkowi, który był moim rektorem na Uniwersytecie Śląskim i którego bardzo szanuję. To byłby zaszczyt z nim współpracować. Pojawiły się jednak pewne warunki, które mi nie odpowiadały. Jednym z tych warunków było to, żebym przestał współpracować z Robertem Biedroniem, z którym znamy się wiele lat, bo działaliśmy razem w Ruchu Palikota. Odpowiedziałem Nowoczesnej, że mogę wystartować do sejmiku, ale nie zrezygnuję ze współpracy z Biedroniem.
Co było dalej?
Później dowiedziałem się z różnych kuluarowych rozmów, że moja kandydatura została zablokowana, ale nie przez Nowoczesną tylko przez Platformę. Sprawa podobno obiła się aż o poziom szefa PO Grzegorza Schetyny.
Słyszał pan takie plotki?
Nie mam dowodów, bo nie brałem udziału w negocjacjach. Wydaje mi się jednak, że po tym, gdy ja zadeklarowałem, że nie zrezygnuję ze współpracy z Biedroniem, liderzy KO uznali, że rezygnują z mojej kandydatury. Nie mam i nie miałem o to żalu, mogę patrzeć w lustro bez poczucia wstydu. Niewyobrażalne jest dla mnie to, co zrobił Wojciech Kałuża, który zdecydował się po wyborach przejść do obozu PiS. Dla mnie wartości są ważniejsze niż stołki w sejmiku.
Na Twitterze można przeczytać, że pan ręczył za Kałużę.
Wiadomo, że w moim okręgu wyborczym wszystkie osoby, które są zaangażowane politycznie się znają. Bo to środowisko jest nieliczne. Oczywiście, że znam też Wojtka, był przecież wcześniej wiceprezydentem Żor. Nie rekomendowałem go jednak na "jedynkę” do sejmiku, bo to nie ode mnie zależało, nie jestem decyzyjną osobą.
Natomiast gdy Wojtek szukał kandydatów do Rady Miasta, napisał do mnie, bo wie, że znam sporo ludzi na Śląsku i podesłałem mu parę ciekawych nazwisk. Zawsze staram się współpracować z osobami, które chcą coś zrobić dla regionu i promować aktywistów.
Zaskoczyła pana wolta Kałuży?
Absolutnie tak. Gdy się o tym dowiedziałem z mediów byłem bardzo zaskoczony. I jest mi przykro, że człowiek, który był po stronie liberalnej, czy demokratycznej zrobił coś takiego i że przez niego przez pięć lat Śląsk może być w rękach PiS-u. On musiał zdawać sobie sprawę z konsekwencji swojej decyzji.
A przypomnę, że zagłosowało na niego 25 tys. ludzi. Ci ludzie mają prawo czuć się oszukani – większość zagłosowała na Koalicję, a po wyborach dostali nowego polityka PiS. Po ludzku jest mi żal, że ludzie za jakieś stanowiska, czy dla innych korzyści robią takie wolty. Przez wiele lat mieszkałem w Skandynawii, tam takie rzeczy się po prostu nie dzieją. Tym bardziej uważam jednak, że Polsce potrzebna jest polityka oparta na wartościach, a nie na stołkach dla rodziny i skostniałych układach.