Na polskiej prawicy ostatnio często pojawiają się głosy, że rządy Tuska przypominają już mroczne czasu PRL-u. Znaleźliśmy argument na potwierdzenie tej tezy, choć pewnie nie do końca o nim myśleli politycy PiS. Okazuje się, że podobnie jak w stanie wojennym, tak i teraz wielu mieszczuchów jeździ na wieś, aby kupić mięso prosto od rolnika. Tylko że dziś nie chodzi o kartki i pustki w sklepach, ale nową miejską modę na naturalne produkty.
Wypad samochodem na wieś, spotkanie ze znajomym rolnikiem, morze alkoholu i świniobicie w oborze, żeby później przywieźć do miasta deficytową wędlinę – zamierzchłe czasy PRL-u? Niekoniecznie. Także dzisiaj proceder nielegalnego uboju kwitnie w najlepsze, a mięso wprost od rolnika ląduje na talerzu mieszczuchów.
– Wędlin w sklepach brakowało, a zapotrzebowanie było duże. Problem stał się jeszcze bardziej palący, gdy wprowadzono kartki na mięso – wspomina lata osiemdziesiąte Sławek. Opowiada, że "rajdy" po wsiach w poszukiwaniu mięsa robione "w ciemno", a także umawianie się z konkretnymi rolnikami na zakup "połówki świni", były na porządku dziennym.
Świnia w płaszczu i kapeluszu pasażerem malucha
– Człowiek dogadywał się z gospodarzem, że ten odchowa mu prosiaka i za parę miesięcy będzie świniobicie. My mieliśmy rodzinę na wsi, więc mój ojciec jechał PKS-em te 100 km, razem z bratem i swoim ojcem zabijali świniaka, rozbierali, przygotowywali, pakowali w kartony i ojciec wracał do Warszawy obwieszony nawet kilkudziesięcioma kilogramami mięsa – wspomina.
"Gospodarka niedoborów" w czasach PRL-u sprawiała, że tego typu zabiegi były popularne, bo w sklepach wędlin było niewiele. Polacy z miast jeździli po mięso na wieś zwłaszcza w okresie przedświątecznym lub poprzedzającym ważne uroczystości rodzinne, jak np. chrzciny czy śluby. Wiejskie mięso stanowiło rarytas na tyle duży, że np. w ciężkich latach osiemdziesiątych używano go zamiast przysłowiowej "flaszki" do "załatwiania" różnych spraw w urzędach lub w szpitalach. Warto dodać, że nie było to zjawisko, które narodziło się w PRL. Szmugiel mięsa ze wsi do miast trwał przecież w najlepsze nawet w czasach okupacji.
– W mojej rodzinie krąży taka historia z czasów stanu wojennego: szwagier teściowej kupił na wsi całego świniaka i wiózł go maluchem do Warszawy. Ale ponieważ proceder był nielegalny i szwagier bał się kontroli, posadził martwego świniaka na miejscu pasażera, ubrał w płaszcz, kapelusz i zapiął mu pas bezpieczeństwa – wspomina ze śmiechem Zuza z Warszawy, która przyznaje, że ostatnio sama pojechała na wieś kupić mięso bezpośrednio od rolnika.
Okazuje się, że takich osób jak Zuza jest więcej. Od czasu kartek na mięso minęło 30 lat, w sklepach wędlin w bród, ale kryzysowa konieczność oszczędzania oraz zmieniające się gusta konsumentów sprawiły, że wypady "po ćwiartkę" znów są popularne. Ćwiartkę świni, gdyby ktoś miał wątpliwości.
Nie zapomnieć wziąć krwi i wątroby
"Potrzeba trochę umiejętności (albo znajomości jakiegoś lokalnego rzeźnika), dużą zamrażarkę w piwnicy i praktycznie przez cały rok ma się dostęp do bardzo smacznej w 100 proc. naturalnej wędliny. I to powiem szczerze wychodzi całkiem tanio" – pisze na stronie Wykop.pl użytkownik nunu85.
W dalszej części swojego postu pisze tak:
Następnie nunu wyłuszcza precyzyjnie, co zrobić z zakupionym towarem ("trzeba nie zapomnieć wziąć krwi i wątroby" – podkreśla). Jeśli nie chcemy mięsem zajmować się sami, warto dogadać się np. z emerytowanym rzeźnikiem, który po godzinach "robiąc domowe wędliny dorabia sobie do emerytury". Za dwa dni pracy taki ekspert bierze 200 zł.
"Więc cały mój nakład to 934 zł plus trochę własnego czasu" – podsumowuje nunu. Co z tego ma? 7-8 kg polędwicy (wędzonej/parzonej), 10 kg szynek/ karczku (wędzonych), 10 kg białej kiełbasy (surowej do zagrzania), 20 kg czerwonej kiełbasy wędzonej, 25 kg kiełbasy do obkładania, 8kg czarnej (salcesonu), 6-8 kg wątrobianki, 6 kg kaszanki i “jeszcze dobre wiaderko zmielonego tłuszczu, który mogę sobie w domu przetopić potem na smalec”.
Mięso poza systemem
Trzeba przyznać, że brzmi kusząco, zwłaszcza w czasach, gdy coraz więcej mieszczuchów tęskni za zdrowym, ekologicznym jedzeniem. Wypady po mięso stają się więc obok uprawy ekologicznych warzyw i kupna płodów rolnych wprost od producentów, kolejnym modnym żywieniowym trendem. – To kwestia bycia świadomym konsumentem. Chcę wiedzieć, skąd pochodzi mięso, które jem. Poza tym kupując je od rolnika mam gwarancję jego jakości i zapasy pysznej wędliny na kilka miesięcy – tłumaczy moja rozmówczyni. Ale czy na pewno ma rację? Czy takie mięso jest bezpieczne?
Generalnie, zgodnie z obowiązującym prawem świnie powinny być zabijane w ubojniach, działających pod nadzorem weterynarza. Są tam ważone, a mięso jest dokładnie badane. Gwarancją jego jakości są certyfikaty HDI (Handlowy Dokument Identyfikacyjny) oraz system HACCP (ang. Hazard Analysis and Critical Control Points) – System Analizy Zagrożeń i Krytycznych Punktów Kontroli. – Po przekazaniu towaru do nas, mięso znów jest kontrolowane. Mniej więcej raz na miesiąc w zakładzie pojawia się sanepid – tłumaczy anonimowo właściciel firmy wędliniarskiej z Warszawy. Dodaje, że handel mięsem z nielegalnego uboju daje takim firmom jak jego mocno w kość. – Oczywiste jest, że u nas mięso musi być droższe, bo produkty muszą spełniać wszystkie konieczne normy – skarży się.
Spod serca kap, kap, słonina i schab, do tego dwa balerony
Lekarz weterynarii Tomasz Stężycki, zastępca powiatowego lekarza weterynarii w Piasecznie podkreśla, że zgodnie z prawem każdy przypadek uboju na własną potrzebę musi być zgłaszany, jednak nie zawsze tak się dzieje. Czy mięso prosto od rolnika może być niebezpieczne? – Oczywiście, każdy kupuje je na własne ryzyko. Mięso z takich źródeł nie jest w żaden sposób kontrolowane – mówi weterynarz. – Teoretycznie wszystko jest jadalne, tylko że niektórymi rzeczami można się zatruć – żartuje.
Mniej skory do żartów jest aspirant sztabowy Artur Ustasiak z Komendy Powiatowej Policji w Kościanie. Walka z procederem nielegalnego uboju to jeden z jego służbowych obowiązków. Na początku roku lokalne media z Poznania donosiły, że właśnie w Kościanie policja zlikwidowała nielegalną ubojnię. – W tym czasie przeprowadzaliśmy wzmożone kontrole. Ujawniliśmy w ten sposób trzy ubojnie – mówi policjant w rozmowie z naTemat. Jego zdaniem ten proceder nie wymaga szczególnego zaplecza technicznego, więc kwitnie nawet w niewielkich gospodarstwach: – Wystarczy, że ktoś ma doświadczenie rzeźnickie i hoduje świnie. Wieść szybko się rozchodzi i zaczyna się handel – mówi Ustasiak.
Policjant przypomina także, że niezgłaszany ubój na użytek własny jest wykroczeniem, a handel mięsem pochodzącym z takiego uboju to już przestępstwo. Trudno się jednak spodziewać, że groźba kary odstraszy licznych smakoszy spragnionych niedrogiej, naturalnej wieprzowiny. Skoro nielegalnego handlu mięsem nie był w stanie zwalczyć ani niemiecki okupant, ani aparat bezpieczeństwa PRL, prawdopodobnie ze "szmuglem" nie wygra też "brutalny reżim" Donalda Tuska.
Reklama.
Sławek
My mieliśmy rodzinę na wsi, więc mój ojciec jechał PKS-em te 100 km, razem z bratem i swoim ojcem zabijali świniaka, rozbierali, przygotowywali, pakowali w kartony i ojciec wracał do Warszawy obwieszony nawet kilkudziesięcioma kilogramami tego mięsa.
Nunu85
użytkownik Wykop.pl
Można albo kupić świniaka od razu od rolnika (żeby mieć pewność, ze nie będzie fermowy całe życie faszerowany antybiotykami). Obecna cena to 5,70 brutto za kg. Taki tucznik waży koło 120kg, co daje nam koszt 684zł. Plus 50zł za ubój i mamy już własne mięcho. Wersja łatwiejsza, to pojechać od razu do ubojni (omijając rolnika) i kupić dwie półtusze. Wyjdzie trochę drożej i dodatkowo nie mamy pewności skąd pochodzi mięso, no ale sprawa za to znacznie się upraszcza. CZYTAJ WIĘCEJ
Zuza
kupuje mięso bezpośrednio od rolnika
To kwestia bycia świadomym konsumentem. Chcę wiedzieć, skąd pochodzi mięso, które jem. Poza tym kupując je od rolnika mam gwarancję jego jakości i zapasy pysznej wędliny na kilka miesięcy.